Dlaczego ja znów sięgnąłem po piosenki Ke$hy? Przecież one są takie jak wszystkie - bez pomysłu, po prostu mdłe. Oryginalności też nie ma za grosz. Wystarczy przytoczyć "Sleazy" - brzmi jak tania podróbka "Hoolback Girl" (Gwen Stefani). W sumie nie pamiętam jak leci większość piosenek. Jedyne dwie, które mi zostały to wyżej wymienione "Sleazy" i taneczna ballada "The Harold Song". Jak przystało na pannę Sebert, na krążku przesadziła z auto-tune. Może i to nadało piosenkom elektroniczny (co wcale nie znaczy dobry) posmaczek, ale jak słychać, wokal Ke$hy brzmi bardzo nienaturalnie. Oprócz "podstawowych" 7 utworów dostajemy z numerem 8 znane nam już "CUNext Tuesday", a z 9 remix piosenki "Animal", który ja klasyfikuję jako "przedłużenie cierpienia". Podsumowanie: nie me poprawy od "Animal". Ke$ha nie zrobiła żadnego muzycznego kroku, ani w przód, ani w tył. Dodajmy nudne i przewidywalne utwory.
Ocena: 2/6
Najlepsze: -
Najgorsze: Sleazy, Animal (Billbord Remix), Blow
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz