Carly Rae Jepsen to kolejna 'one-hit wonder'. Po obu stronach oceanu robi teraz niemały szum z pomocą kawałka „Call Me Maybe”. Za kilka miesięcy nikt nie będzie o niej pamiętał. Warto jednak powiedzieć, że piosenkarka nie wzięła się z niczego. Jeszcze kilka lat wcześniej zajęła 3. miejsce w kanadyjskim „Idolu”. Śpiewać więc potrafi. Wtedy wolała jednak sprzedawać słuchaczom nieco pop rockową, nieco akustyczną muzykę. To nie wypaliło, więc Carly (27-latka!) postanowiła przerzucić się na łatwiej przyswajalny materiał.
Wokalistka wydała wcześniej w Kanadzie album („Tug of War”, 2008), jednak jej międzynarodowa kariera zaczęła się na dobre po wydaniu singla „Call Me Maybe”. Natknąłem się na ten numer na formspringu. Ludzie wymieniali go w przeróżnych kategoriach: jako właśnie grana piosenka, jako najbardziej denerwująca piosenka itp. Wtedy jeszcze jej nie znałem, bo w Polsce nie osiągnęła wówczas tak wielkiej popularności. Teraz i do nas dotarła. Nie wiem jak Wy, ale ja jej nienawidzę. O ile zwrotki da się przeżyć, tak refren strasznie mi działa na nerwy. I jeszcze ta disco melodia udająca smyczki... Brr.
Aż trudno w to uwierzyć, ale kolejne dwie piosenki („Curiosity” i „Picture”) są od „Call Me Maybe”... znacznie gorsze. „Curiosity” bardzo szybko się nudzi. Brak jej polotu. Dodając do tego elektroniczny dźwięk i powtarzane w kółko never let me go o o o (PL: nigdy nie pozwól mi odejść, o o o), wychodzi po prostu kiepski numer. Podobnie przedstawia się zresztą „Picture”. Miałem nadzieję na chociaż trochę lepszy kawałek. Rozczarowałem się. Elektroniki w nim jeszcze więcej, poza tym słuchając go, rozbolała mnie głowa. Wrażenie może spotęgowane uprzednim przesłuchaniem „Nothing But the Beat” Davida Guetty (moja recenzja wkrótce), ale to nadal marne usprawiedliwienie.
Jakość płyty nie podnosi się nawet przy „Talk to Me”. Początek jest bardzo mylący. Już się myśli, że kawałek będzie jakiś akustyczny, przyjemny dla ucha. Niestety później wszystko psuje dochodząca, elektroniczna muzyczka. Brr. Piosenka nie stałaby się hitem na miarę „Call Me Maybe” czy „Curiosity”, ale jakościowo nie odstaje od nich zbyt bardzo. W „Just a Step Away” przerobili Carly głos… Więcej pisać chyba nie muszę. Brzmi to po prostu koszmarnie.
Ciekawy byłem jedynie ostatniego z zamieszczonych tu kawałków – „Both Sides Now”. Z początku tylko zaciekawiony. Z każdym kolejnym numerem miałem tylko nadzieję, że ten cover podratuje nieco moją opinię o „Curiosity”. Utwór nie odstaje za bardzo od pozostałych. To nadal popowa, nieco elektroniczna piosenka. Zapowiadała się całkiem znośnie. Podobnie jednak jak „Talk to Me” popsuł ją elektroniczny bit. Zupełnie nie rozumiem, po co wpuściła electro do swojej muzyki. Bez tych kiepskich bitów byłoby dużo lepiej.
Pisałem, że wokalistka skończyła w tym roku dwadzieścia siedem lat. Nie jest więc już nastolatką. A jednak nagrywając taką muzykę, próbuje odjąć sobie z dziesięć lat. Podobne 'oskarżenie' można postawić Britney Spears czy Nicki Minaj. Z tą jednak różnicą, że one ze zwykłego popu i hip hopu potrafiły zrobić coś fajnego, dobrego, co Carly niestety się nie udało.
Ostatnim aspektem, o którym chce napisać, są teksty piosenek. One również przedstawiają Jepsen jako naiwną, słodką -nastkę. Bo proszę Was, wyśpiewane do bólu przesłodzonym głosikiem So here's my number So call me maybe (PL: Więc tu masz mój numer Więc może do mnie zadzwoń) zbyt poważnie nie brzmi. Sporo tu miłości („Call Me Maybe”, „Curiosity”, „Talk to Me”), czyli tematu opisanego już na wszelkie możliwe sposoby. Numery wokalistki dużo więc nie wnoszą.
Wiele się po tym krążku nie spodziewałem. Po nijakim „Call Me Maybe” już wiedziałem, że ta muzyka to jednak nie dla mnie. Sam jednak siebie zdziwiłem, dopisując ten numer do najlepszych. Strasznie mnie irytuje, a jednak udało mu się wywalczyć pozycję najfajniejszej piosenki z „Curiosity”. Sami więc odpowiedzcie sobie, jak prezentuje się reszta. Po przesłuchaniu tej EP-ki obiecuje sobie jednak, że kiedyś sięgnę po album „Tug of War”. Trzymajcie mnie za słowo. Gorzej chyba być nie mogło. Ale i tak wolę to sprawdzić.
Ocena: 1+/6
Najlepsze: Call Me Maybe
Najgorsze: Reszta
Aż trudno w to uwierzyć, ale kolejne dwie piosenki („Curiosity” i „Picture”) są od „Call Me Maybe”... znacznie gorsze. „Curiosity” bardzo szybko się nudzi. Brak jej polotu. Dodając do tego elektroniczny dźwięk i powtarzane w kółko never let me go o o o (PL: nigdy nie pozwól mi odejść, o o o), wychodzi po prostu kiepski numer. Podobnie przedstawia się zresztą „Picture”. Miałem nadzieję na chociaż trochę lepszy kawałek. Rozczarowałem się. Elektroniki w nim jeszcze więcej, poza tym słuchając go, rozbolała mnie głowa. Wrażenie może spotęgowane uprzednim przesłuchaniem „Nothing But the Beat” Davida Guetty (moja recenzja wkrótce), ale to nadal marne usprawiedliwienie.
Jakość płyty nie podnosi się nawet przy „Talk to Me”. Początek jest bardzo mylący. Już się myśli, że kawałek będzie jakiś akustyczny, przyjemny dla ucha. Niestety później wszystko psuje dochodząca, elektroniczna muzyczka. Brr. Piosenka nie stałaby się hitem na miarę „Call Me Maybe” czy „Curiosity”, ale jakościowo nie odstaje od nich zbyt bardzo. W „Just a Step Away” przerobili Carly głos… Więcej pisać chyba nie muszę. Brzmi to po prostu koszmarnie.
Ciekawy byłem jedynie ostatniego z zamieszczonych tu kawałków – „Both Sides Now”. Z początku tylko zaciekawiony. Z każdym kolejnym numerem miałem tylko nadzieję, że ten cover podratuje nieco moją opinię o „Curiosity”. Utwór nie odstaje za bardzo od pozostałych. To nadal popowa, nieco elektroniczna piosenka. Zapowiadała się całkiem znośnie. Podobnie jednak jak „Talk to Me” popsuł ją elektroniczny bit. Zupełnie nie rozumiem, po co wpuściła electro do swojej muzyki. Bez tych kiepskich bitów byłoby dużo lepiej.
Pisałem, że wokalistka skończyła w tym roku dwadzieścia siedem lat. Nie jest więc już nastolatką. A jednak nagrywając taką muzykę, próbuje odjąć sobie z dziesięć lat. Podobne 'oskarżenie' można postawić Britney Spears czy Nicki Minaj. Z tą jednak różnicą, że one ze zwykłego popu i hip hopu potrafiły zrobić coś fajnego, dobrego, co Carly niestety się nie udało.
Ostatnim aspektem, o którym chce napisać, są teksty piosenek. One również przedstawiają Jepsen jako naiwną, słodką -nastkę. Bo proszę Was, wyśpiewane do bólu przesłodzonym głosikiem So here's my number So call me maybe (PL: Więc tu masz mój numer Więc może do mnie zadzwoń) zbyt poważnie nie brzmi. Sporo tu miłości („Call Me Maybe”, „Curiosity”, „Talk to Me”), czyli tematu opisanego już na wszelkie możliwe sposoby. Numery wokalistki dużo więc nie wnoszą.
Wiele się po tym krążku nie spodziewałem. Po nijakim „Call Me Maybe” już wiedziałem, że ta muzyka to jednak nie dla mnie. Sam jednak siebie zdziwiłem, dopisując ten numer do najlepszych. Strasznie mnie irytuje, a jednak udało mu się wywalczyć pozycję najfajniejszej piosenki z „Curiosity”. Sami więc odpowiedzcie sobie, jak prezentuje się reszta. Po przesłuchaniu tej EP-ki obiecuje sobie jednak, że kiedyś sięgnę po album „Tug of War”. Trzymajcie mnie za słowo. Gorzej chyba być nie mogło. Ale i tak wolę to sprawdzić.
Ocena: 1+/6
Najlepsze: Call Me Maybe
Najgorsze: Reszta
Lista wakacyjnych piosenek
Wreszcie, po 10 miesiącach wyczerpującej pracy, nadeszły nasze ukochane wakacje. Z tej okazji postanowiłem stworzyć listę pięciu, niezbyt ambitnych, ale idealnych na ten okres piosenek (z tego roku).
Klikając w tytuł piosenki, będziecie mogli obejrzeć do niej teledysk.
1. „Starships” Nicki Minaj

Wreszcie, po 10 miesiącach wyczerpującej pracy, nadeszły nasze ukochane wakacje. Z tej okazji postanowiłem stworzyć listę pięciu, niezbyt ambitnych, ale idealnych na ten okres piosenek (z tego roku).
Klikając w tytuł piosenki, będziecie mogli obejrzeć do niej teledysk.
1. „Starships” Nicki Minaj

Utworem „Starships” już od dawna jestem wręcz zaczarowany. Nicki stworzyła świetny, taneczny kawałek. Nie odbiega aż tak bardzo od wielu obecnych hitów, a jednak ma w sobie to 'coś'. Coś, co do niego przyciąga, sprawia, że słuchacz nie może się od „Starships” uwolnić. Od piosenki bije niesamowita, pozytywna energia. Spokojnie mogłaby być hymnem Euro. Pomijając nawet kwestię, że podoba mi się nawet bardziej niż „Endless Summer”.
(fragment recenzji „Pink Friday: Roman Reloaded”)
2. „Girl Gone Wild” Madonna

(fragment recenzji „Pink Friday: Roman Reloaded”)
2. „Girl Gone Wild” Madonna

Zaczyna się od „Girl Gone Wild”. Przy odpowiedniej promocji utwór z łatwością mógłby stać się imprezowym, wakacyjnym hitem. Poza tym jest powrotem do wspomnianego już wcześniej „Confessions on a Dance Floor”. Mówiony początek kojarzy mi się z tym do „Sorry”, a cała piosenka to nieco bardziej nowoczesna wersja „Get Together”. Mimo tego (a może dzięki temu?) bardzo mi się podoba i należy do najlepszych na krążku.
(fragment recenzji „MDNA”)
3. „Timebomb” Kylie Minogue

(fragment recenzji „MDNA”)
3. „Timebomb” Kylie Minogue

Ostatnia studyjna płyta Kylie („Aphrodite”) wyszła w 2010 roku. Nie wylansowano z niej jednak wielu hitów. Słabszą passę może przebić „Timebomb”. Utwór jest super, taneczny, ale niekiczowaty. Bardzo łatwo wpada w ucho. I nie chce z niego wyjść. Do mnie się już dawno przyczepił. Nie zanosi się jednak, by łatwo mnie 'opuścił'. Piosenka w sam raz na wakacje.
4. „Dance Again” Jennifer Lopez

4. „Dance Again” Jennifer Lopez

Na składankę J.Lo przygotowała dwie nowe piosenki. Jedną z nich jest często grane w radiu „Dance Again”. Kolejny featuring z Pitbullem. O ile „On the Floor” czy „Fresh Out the Oven” bardzo mi się podobają, o tyle „Dance Again” zupełnie mi nie podeszło. Zwrotki od biedy da się przeżyć, ale refren to już totalnie wiochą zajeżdża. Na wakacyjną dyskotekę pasuje jak ulał. Szkoda, że gorzej z samą jakością…
(fragment recenzji „Dance Again: The Hits”)
5. „Endless Summer” Oceana
(fragment recenzji „Dance Again: The Hits”)
5. „Endless Summer” Oceana
Endless summer, o o o o… je e e e… Nie mówcie, że nigdy nie zdarzyło Wam się nucić tej piosenki. Niesamowicie chwytliwa. Na niezwykle 'ambitną' imprezę jaką jest w końcu Euro nadaje się idealnie. Oceana brzmi bardzo dobrze. Muzyka też jest całkiem fajna. Tu euro dance'owy fragment, za chwilę urozmaicenie saksofonem. Kawałek często grany w radiu. Wątpię, żeby przez wakacje zszedł z ramówki.
Ja też u siebie niedawno recenzowałam Call Me Maybe. No cóż... moją opinię na ten temat już znasz. Całej EPki nie słuchałam i nie zamierzam. Tak dla bezpieczeństwa ;) Sama byłam zdziwiona gdy dowiedziałam się, że Carly ma 27 lat! Ubiera się i śpiewa jakby miała 17. Pozdrawiam ;* (o NN informuj w SPAM ;])
OdpowiedzUsuńAle żeś zjechał EPkę ;) Ja jeszcze jej nie znam, ale "Call Me Maybe" mi się podoba ;) Nawet mimo do bólu słodkiego i ciut bezsensownego tekstu xD
OdpowiedzUsuńA co do jej wieku... Też byłam zdziwiona, kiedy się dowiedziałam ile ma naprawdę lat. Jednak jeśli chodzi o jej muzykę, zachowanie, teksty... Nie zawsze czujemy się na tyle lat, ile naprawdę mamy. Ja sama zachowuję się i czuję się na max. 17-, 18-latkę, a w poniedziałek będę mieć 21.
Z Twojej listy piosenek, znam tylko dwie. Do "Girl Gone Wild" się przekonałam w trakcie słuchania albumu Madonny. Za pierwszym razem stwierdziłam, że to g..., a teraz nawet mi się podoba.
A Oceana... nawet nie będę komentować. Strasznie irytujący numer.
Reszty nie znam i nie chcę znać, w szczególności Minaj ;D
Będę oceniać deluxe'a. Pierwsze 2 nawet mi się podobają. Kolejne 2 nie. A remix z LMFAO... racja, tragedia, aczkolwiek spodziewałam się gorszej masakry xD
OdpowiedzUsuńprzypominam o spamowniku ;p
ENDLESS SUMMER juz bylo dosyc dawno ale nie poradzilo sobie :) a co do wakacyjnych piosenek wszystkie fajne oprocz Madonny a z reszta Girl Gone Wild juz stare teraz bedzie nowy singiel Turn Up The Radio czy jakos tam a co do plyty Carly szkoda ze ja tak zle oceniles wg mnie jest tam pare fajnych piosenek lista-przebojow.bloog.pl
OdpowiedzUsuń"Starships" i "Endless summer" to pewniaki ;) "Dance again" nie zdobyło takiej popularności jak 'On the floor" (całe szczęście). Zawiodła też Madonna.
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy post na the-rockferry.blog.onet.pl
2 k. za konkurs
OdpowiedzUsuń2 k. za konkurs
OdpowiedzUsuńNie podoba mi się "Call Me Maybe" więc nie za bardzo chcę poznać resztę. A skoro nie polecasz to tym bardziej :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nową recenzję :)
Haha zjechałeś to EP prawie jak ja Living Things. :) Znam z tego tylko to wszechobecne "Call My Maybe". Do przejścia. Reszty na pewno nigdy nie przesłucham chyba żeby mnie torturowali. ;p
OdpowiedzUsuńZ Twojej listy znam "Girl Gone Wild". Za dużo elektroniki, ale ogólnie, w ostatecznej ostateczności, w przypadku gdyby co najmniej w promieniu kilkunastu kilometrów nie było żadnej dostępnej muzyki, mogłabym włączyć i pewnie by mi się spodobało. ;) Co do "Endless Summer" to nie lubię i nie podoba mi się. W ogóle nawet nie ze względu, że zajebiście to na hymn Euro 2012 nie pasuje, to zbyt jest irytujące.
To może by tak teraz rockowy odpowiednik listy?
Metaliczna