Tytuł: Unapologetic
Wykonawca: Rihanna
Rok wydania: 2012
Gatunek: dance pop, dubstep
Single: Diamonds
Pięknie było, ale się skończyło. Przez prawie rok żaden z singli Rihanny nie osiągnął większej popularności. Co jej się stało, że sprawiła nam taki prezent? Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy i już teraz możemy udać się do sklepów po kolejną (siódmą już; czy ona przypadkiem nie ma ustalonego limitu: „tyle krążków w ciągu x lat musisz wydać”?) płytę wokalistki – „Unapologetic”.
Muszę przyznać, że na Rihannę mam alergię. Mało powiedzieć, że jej nie lubię, ja po prostu rzygam na jej widok. Nawet nie chodzi tu o jej muzykę. Wczesna mieszanka popu, r&b i reggae bardzo mi się podobała. To sama Rihanna mnie drażni. Jak już jednak napomniałem, jej muzyka tragiczna nie jest. Przeciwnie – wszystkie jej dotychczasowe albumy (poza może „Rated R”, którego „artyzmu” nie mogę pojąć oraz „Good Girl Gone Bad”) nawet lubię. A jak będzie z „Unapologetic”? Jako że nigdy nie buduję własnej opinii na podstawie innych, sam musiałem sprawdzić, jak mi się nowy materiał piosenkarki spodoba.
We wrześniu ukazał się pierwszy singiel promujący wydawnictwo – „Diamonds”. Musiałem przesłuchać go z pięć razy, żeby ze smutkiem stwierdzić, że podobał mi się. RiRi obrała zupełnie inny kierunek muzyczny niż wcześniej. Takiej piosenki na „Loud” czy „Talk that Talk” nie znajdziecie. To mieszanka nieco ambitniejszego popu, elektroniki z elementami R&B oraz soulu. Muzyka bardzo mi się podoba. Gorzej z samym wykonaniem. Rihanna w niektórych momentach brzmi jak koza. Nie traktuję tego jako jakiś wielki minus. Po prostu wiem, że wokalistka ma bardzo słaby wokal i nie warto się nad nim rozwodzić. Pełny pozytywnych emocji usiadłem do „Unapologetic”. A co otrzymałem?
Za produkcję krążka odpowiada znany już zestaw ludzików. Po raz kolejny mamy więc współpracę z grupą StarGate (którzy odpowiadają za takie hity piosenkarki jak: „Unfaithful”, „Don’t Stop the Music”, „Only Girl (In the World)”, „S&M” i tak dalej, i tak dalej…). Oprócz nich Rihanna zaprosiła do studia rapera i producenta The-Dream (wcześniej nagrali razem m.in. utwory „Birthday Cake” oraz „Hard”) czy Davida Guettę (pamiętacie jeszcze ich nieudane „Who’s That Chick”?). Ok, produkcję mam załatwioną. Teraz już wiem, kto odpowiada za tą porażkę.
Rok to bardzo mało by zgromadzić dobry, porządny i ciekawy materiał. Tymczasem Rihanna gna na złamanie karku. Czasem zastanawiam się czy w ogóle śpi. Tu nowy singiel, kolejny koncert i co rok (w gorącym okresie przedświątecznym) nowy album. Nie miałbym nic przeciwko (bardzo rozpieszcza swoich fanów), ale dlaczego to wszystko dzieje się kosztem dobrej muzyki? Lubiłem niewymuszoną, naturalną dziewczynę, która nagrała „A Girl Like Me” oraz „Music of the Sun”. Ale to co jest teraz, to szkoda gadać.
Mógłbym jeszcze długo gadać, że wokalistka się sprzedała itp., przejdźmy jednak do samej muzyki z „Unapologetic”. Poza singlowym „Diamonds” do przystępnych utworów zaliczam „Love Without Tragedy / Mother Mary”. Piosenka składa się z dwóch części. Pierwsza (Love Without Tragedy) bardzo mi się podoba. Gdyby uciąć utwór tylko do tego kawałka (nieco ponad 2 minuty), z miejsca trafiłby na listę moich ulubionych z tego albumu. Kolejna część – Mother Mary – znacznie mniej mi się podoba. Niby jest przyjemna, ale bardzo nudna.

Teksty, teksty, teksty… Te z poprzedniej płyty wołają o pomstę do nieba. Tutaj większość jest ckliwa, o miłości, ale do przeżycia. Tylko czasem zdarzają się takie, które wyraźnie odstają od pozostałych („Phresh Out the Runway”, „Numb”). Wydaje mi się, że Rihanna po prostu jest tak prostą (nie powiem, że wiejską, bo nie chcę obrażać ludzi mieszkających na wsi) dziewczyną, że musi w piosence chociaż jedno zdanie wtrącić o seksie czy tym podobnych tematach.
Co tu niby napisać w podsumowaniu? Płyta jest przepełniona nijakimi, w większości przypadków po prostu słabymi utworami. Jedynie dwa („Diamonds”, „Love Without Tragedy / Mother Mary”) jako tako się bronią, jednak nie powiem, że je lubię, bo byłoby to po prostu kłamstwo. Niestety, Rihanna już chyba nigdy nie powróci do klimatów dancehall i reggae, które tak ładnie przedstawiła na „Music of the Sun” czy „A Girl Like Me”. Ba, żeby chociaż nagrała krążek na poziomie „Loud” lub „Talk that Talk”. A tymczasem – rozczarowanie.
Ocena: 1/6
Najlepsze: Diamonds, Love Without Tragedy / Mother Mary
Najgorsze: Reszta
Recenzja brzmi znajomo ;)
OdpowiedzUsuńCałkowicie się z tobą zgadzam.
czytałam na AAM ;) Ja oceniam znacznie wyżej.
OdpowiedzUsuńZapraszam na The-Rockferry.blog.onet.pl, gdzie pojawiła się relacja z koncertu Katie Meluy + recenzja jej najnowszej płyty.
Znam tylko Diamonds ;P
OdpowiedzUsuńja znam tylko Diamonds, ale niestety nie zgadzam sie z Twoja recenzja za to super nagłowek z Keys lista-przebojow.bloog.pl
OdpowiedzUsuńZapraszam na nn ;)
OdpowiedzUsuńmasz świetny styl pisania i przyznam szczerze, że bardzo mi się spodobała ta recenzja. ja musiałam aż 5 razy przesłuchać tą płytę, by w końcu do mnie trafiła. rzeczywiście, teksty są tak proste... szok. ale spodobało mi się więcej piosenek, niż tobie ;) pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńwww.ADELEZONE.blog.onet.pl
Chyba nie ma aż takiej tragedii. Który z blogerów, których czytuje publikuje jeszcze w AAM? A teksty z TTT nie były aż takie tragiczne - teraz jest gorzej :D
OdpowiedzUsuńJeszcze nie znam całości, ale parę piosenek jest całkiem ok ;) Recenzja tej płyty za niedługo u mnie na blogu ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowego posta i pozdrawiam ;*
Nie znam, kiedyś poznam... O dziwo pierwszy singiel nawet mi się podoba (z wyjątkiem jednego zdania, które śpiewa jakby przez nos - irytuje mnie) ;]
OdpowiedzUsuńu mnie NN zapraszam lista-przebojow.bloog.pl
OdpowiedzUsuńZapraszam na The-Rockferry.blog.onet.pl, gdzie pojawiła się recenzja "American idiot" Green Day.
OdpowiedzUsuńKompletnie sie z Toba nie zgadzam. Riri potrafi spiewac.. I wcale nie spiewa jak koza, kozaczku ;p!
OdpowiedzUsuń