Miło było dla Was pisać...

środa, 16 stycznia 2013

"Mylo Xyloto" Coldplay

Z góry przepraszam za tą recenzję. Pisałem ją, żeby ją napisać, bez większych chęci czy pomysłu. Ale wydaje mi się, że właśnie taka jest muzyka na "Mylo Xyloto": trudna do opisania, łatwa do pokochania.





Tytuł: Mylo Xyloto
Wykonawca: Coldplay
Rok wydania: 2011
Gatunek: muzyka alternatywna, rock (?) elektroniczny
Single: Every Teardrop Is a Waterfall, Paradise, Princess of China, Charlie Brown, Hurts Like Heaven






Ponieważ nie mam pomysłu na żaden ciekawszy początek, pozwólcie, że zacytuję swoją recenzję poprzedniej płyty grupy („Viva la Vida or Death and All His Friends”): Czy sięgnę po inne płyty kapeli? Może i jestem samobójcą – ale tak, sięgnę. Ze dwa razy już przesłuchałem „Mylo Xyloto”. I jeszcze bardziej pragnę usłyszeć piosenek z pierwszych krążków. Mam nadzieję, że kiedyś było lepiej. Pisząc ją, nie lubiłem ani tamtego krążka, ani tego dziś opisywanego. Choć moja opinia o „Viva la Vida…” się nie zmieniła (a nawet pogorszyła), o tyle o „Mylo Xyloto” źle wypowiedzieć się dziś nie mogę.

Coldplay nie zmienili jakoś diametralnie brzmienia. Nadal pozostają wierni swemu dawnemu stylowi. Mamy więc trochę rocka alternatywnego i soft rocka. Nowością mogą być natomiast naleciałości elektroniczne (np. w „Princess of China” lub w „Hurts Like Heaven”). Z początku myślałem, że to taki zabieg, by płyta osiągnęła większy komercyjny sukces. Teraz widzę, jak bardzo się pomyliłem. Trudno dziś mówić o wysokim poziomie muzyki elektronicznej, ale na „Mylo Xyloto” jej elementy pasują jak nigdzie indziej.

Osobny akapit warto też poświęcić na sam wokal Chrisa Martina. Uważam, że jest charakterystyczny i bardzo dobry. O ile na poprzedniej płycie mnie usypiał, o tyle tutaj zachwyca. Szczególnie w spokojnych utworach brzmi po prostu niesamowicie. Tu od razu muszę wyróżnić „Us Against the World”. Gdyby była to instrumentalna piosenka, prawdopodobnie nie zwróciłbym na nią większej uwagi. Przyjemna i tyle. Ale dzięki wykonaniu, dzięki temu wspaniałemu, kojącemu wykonaniu pokochałem ją. W pozostałych piosenkach Chris brzmi nie gorzej.

Zanim jednak będę się dalej rozpływać, jak bardzo ten album mi się podoba, wspomnę o jedynym minusie – duecie z… Rihanną. Nie wiem, co ich podkusiło do nagrania utworu z tą barbadoską wokalistką. Nic do płyty nie wnosi. Powiedziałbym nawet, że psuje „Princess of China”. Jednak i bez niej zaliczyłbym ten kawałek do najsłabszych. Jest po prostu zbyt banalny i nieco tandetny. Spośród wszystkich utworów na „Mylo Xyloto” ten zawiera najwięcej wpływów elektroniki. W tym przypadku nie jest to plus. Uważam też, że zamiast „Princess of China” zespół mógłby zamieścić tu balladę „Moving to Mars”. Ostatecznie na krążku nie znalazło się dla niej miejsca, choć uważam, że jest nie tylko od „Princess of China” znacznie lepsza, ale i ciekawsza, bardziej tu pasująca.


Pozostałe piosenki są na szczęście lepsze. Zaraz po niedługim intrze zatytułowanym tak jak płyta otrzymujemy szybki, przebojowy kawałek „Hurts Like Heaven”. Mam wrażenie, że nieco przerobili w nim Chrisowi głos. W tym przypadku nie traktuję tego jednak jako minusa. Kawałek jest niesamowity, bardzo radosny i pozytywny. Nie sposób nie uśmiechnąć się, słuchając go. Równie energiczne i przebojowe jest umieszczone pod koniec „Don’t Let It Break Your Heart”, czyli kolejna pozytywna piosenka, która napawa mnie niesamowitym optymizmem. Jeszcze lepsze (i nadal pasujące do tego opisu) jest „Charlie Brown”. Z czystym sercem mógłbym postawić ten kawałek obok starszych hitów Coldplay (m.in. „In My Place” czy „Fix You”). Równie ciepły i podnoszący na duchu.

Pozostałe piosenki nie są już tak żywiołowe i radosne jak te wyżej opisane, ale to wcale nie znaczy, że gorsze. Przeciwnie. Zdaję sobie sprawę, że jestem ostatnim z dłuuugiej listy, ale i tak muszę to powiedzieć: kocham kawałek „Paradise”. Został wybrany na drugi singiel z tej płyty. Strzał w dziesiątkę. Z początku nieco mnie irytował, ale dziś go uwielbiam. To raczej smutny utwór opowiadający o zagubieniu. Mimo tego ma w sobie to ‘coś’. Coś, co daje taką wewnętrzną nadzieję. Niesamowite. Warto – a właściwie to trzeba – przesłuchać jeszcze najbardziej rockowy, gitarowy kawałek z tej płyty – „Major Minus”. Wyróżnia się na tle pozostałych. Z powodzeniem mógłby znaleźć się chociażby na „A Rush of Blood to the Head”. Nawet tam ładnie by błyszczał.

Na albumie mamy również kilka ballad. Jedną z nich jest wspomniane już „Us Against the World”. Choć bardzo ją lubię, to przyznam, że pozostałe spokojne numery zrobiły na mnie jeszcze większe wrażenie. Nie sposób nie zwrócić uwagi na króciutkie, akustyczne „U.F.O.”. Jest to bardzo cichy, ale piękny i wzruszający numer. Podobnie zresztą z „Up in Flames”. Z początku odrzucał mnie w nim refren. Po wielu przesłuchaniach jednak i do niego się przekonałem. Zwrotki natomiast są niesamowite, magiczne. Jednak za najlepszy utwór nie tyle z tych spokojnych, ale ze wszystkich z „Mylo Xyloto” uznaję wieńczące krążek „Up With the Birds”. To najbardziej różnorodna z zawartych tu piosenek. Zaczyna się jak typowa ballada: słyszymy tylko pianino i głos Chrisa. Później się rozkręca. Mnie najbardziej podoba się jednak to, co jest jakby w środku. Chodzi mi o moment, w którym Martin zaczyna śpiewać wyżej, dołącza do niego coś na kształt chóru i smyczki.


Tekstowo również zaobserwowałem progres. Choć nadal zdarzają się wpadki typu: I'd rather be a comma than a full stop (PL: Wolałbym raczej być przecinkiem niż kropką) a najciekawszym fragmentem „Princess of China” wydaje się być powtarzane przez Rihannę la la la, to jako całość teksty są ok. Wielokrotnie przewija się temat rozstania („Up in Flames”, „Princess of China”). Chris śpiewa również o zaczynaniu od nowa („Up With the Birds”), daje nam nadzieję na lepszą przyszłość („Don’t Let It Break Your Heart”). Jednak moim faworytem jest tekst do „Paradise”, który opowiada o dziewczynie uciekającej z prawdziwego świata w swoje własne marzenia.

Magia. Jeśli miałbym opisać ten album za pomocą jednego słowa, właśnie tego bym użył. Nic więcej do powiedzenia nie mam. No może jeszcze jedno: przesłuchajcie ten krążek. Naprawdę warto.

Ocena: 6/6 (nie za dużo? ;P)
Najlepsze: Hurts Like Heaven, Paradise, Charlie Brown, Every Teardrop Is a Waterfall, U.F.O., Up in Flames, Don't Let It Break Your Heart, Up With the Birds
Najgorsze: Princess of China

10 komentarzy:

  1. pamiętam jeszcze Twój komentarz "Najgorszy album w historii zespołu... Nie znam poprzednich, ale jak dla mnie ten jest bardzo słaby ;) Lubię tylko "Hurts like Heaven"." Ale widzę, że dałeś się uwieść magii tej płyty. Warto, naprawdę! Magia jest tutaj kluczowym słowem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakąkolwiek recenzje bym nie czytał, wszyscy piszą "magia" i wszyscy mają racje! bo tylko w ten sposób da się opisać tą płytę Coldplay.
    Przed przesłuchaniem tego albumu prawie w ogóle nie znałem zespołu, ale po odsłuchu "Mylo Xyloto" zakochałem się w nich. Polecam utwór równie magiczny - "Clocks," też od Coldplay'ów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakoś nie mogę się zebrać do przesłuchania poprzednich płyt Coldplay'ów. Już tyle razy się do tego zabierałem ;)
    O tak, "The Scientist" uważam za jedną z najpiękniejszych piosenek jakie słyszałem ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Muszę koniecznie przesłuchać ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. uwielbiam ten album :) bardzo pozytywny, pogodny, radosny

    Zapraszam na nowy post na http://The-Rockferry.blog.onet.pl, gdzie pojawiła się recenzja płyty Coldplay.

    OdpowiedzUsuń
  6. jak dla mnie najlepsza plyta COLDPLAY uwielbiam numer z Rihanna :P lista-przebojow.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Słabo znam twórczość Coldplay, w zasadzie prawie wcale. Z tej płyty kojarzę na pewno „Princess of China”, ale nie spodobało mi się.

    OdpowiedzUsuń
  8. u mnie NN polecam lista-przebojow.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  9. nie słuchałam jeszcze tego albumu, ale również mam zamiar go ocenić. U mnie nowy post zapraszam www.PatriciaxLife.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń