Tytuł: Taylor Swift
Wykonawca: Taylor Swift
Rok wydania: 2006
Gatunek: country, country-pop
Single: Tim McGraw, Teardrops on My Guitar, Our Song, Picture to Burn, Should've Said No
Taylor Swift nie trzeba już chyba nikomu przedstawiać. Obecnie to najpopularniejsza wokalistka w Stanach Zjednoczonych. Jej albumy świetnie się sprzedają (nawet najnowszy „Red” przekroczył już 5 milionów egzemplarzy), a piosenki zdobywają czołowe miejsca list przebojów. Zawsze w takiej sytuacji warto pamiętać, jak dany artysta zaczynał. A u Swift to właśnie debiutanckie „Taylor Swift” jest albumem najbardziej zapomnianym. A szkoda, bo naprawdę warto po niego sięgnąć.
Z jaką muzyką kojarzy Wam się Taylor? Chociażby patrząc na okładkę płyty „Taylor Swift”, można strzelać, że to piosenkarka country. I choć krążek „Red” z tym gatunkiem niewiele ma wspólnego (poza „Stay Stay Stay” oraz „Treacherous”), to pierwsze dzieło artystki jest bardzo country. Słychać tu wiele instrumentów strunowych typowych dla tego gatunku: ukulele, banjo, skrzypce. No i przede wszystkim w każdej piosence słychać gitarę akustyczną. To jednak nie jedyna cecha łącząca je. Wszystkie utwory z „Taylor Swift” są również przyjemne i całkiem pozytywne. Nie sposób nie uśmiechnąć się, słuchając tego krążka.
Zanim jednak przejdę do pozytywów, wspomnę o jednej rzeczy, która trochę zawadza mi przy słuchaniu płyty. Jest to głos Taylor. O ile dziś (w piosenkach takich jak „Begin Again” czy „Last Kiss”) śpiewa jak anioł, o tyle na początku kariery jej głos nie był tak perfekcyjny, wyćwiczony. Jej braki najbardziej słychać w piosence „Stay Beautiful”. Nie potrafię jej jednak skrytykować – to bardzo dziewczęcy, uroczy numer. Podobnie zresztą sprawa ma się z „A Place in This World”. Kawałek mógłby należeć nawet do najlepszych na płycie, ale wszystko psuje bridge, w którym Swift brzmi niezbyt dobrze.

Na płycie nie zabrakło też szybszych punktów. Dużym plusem jest to, że zostały one wymieszane z balladami. Nudzić się więc nie będziemy. Zaraz za „Tim McGraw” czai się prawdziwy dynamit – „Picture to Burn”. To chyba najbardziej skoczna i przebojowa piosenka Taylor. Sporo tu gitar, perkusji. Szybka, nieco rockowa muzyka świetnie kontrastuje z dziewczęcym wokalem Taylor. Szkoda, że podobnej siły nie mają nagrania „A Place in This World” (choć jest bardzo pozytywne, więc tu wybaczam) czy „Our Song”. Tą drugą lubię jednak za bogatą aranżację. Nie należy pomijać też „The Outside” – chyba najbardziej radosnego kawałka na „Taylor Swift”.
Długo zastanawiałem się, gdzie zakwalifikować utwór „Should’ve Said No”. Nie jest to typowa szybka, przebojowa piosenka. Nie jest to też ballada. Zaczyna się całkiem spokojnie – typową dla wokalistki grą na banjo. Podobnie zwrotki. Mogłoby się zdawać, że będzie to kolejny utwór country. Jednak przy refrenie kawałek się rozkręca. Dochodzą gitary i perkusja, Taylor śpiewa bardziej zdecydowanym głosem. Najbardziej uwielbiam jednak solówkę gitary elektrycznej pod koniec. Zdecydowanie jeden z najjaśniejszych punktów płyty.
Przy „Red” narzekałem trochę, że wokalistka pogorszyła się tekstowo. Przy „Taylor Swift” złego słowa jednak nie powiem. Nie są to nie wiadomo jakie arcydzieła, ale miłe teksty, z którymi można się utożsamiać. Bo w końcu komu nie był obecny problem ‘kim chcę zostać w przyszłości’? Swift porusza go w utworze „A Place in This World”, gdzie śpiewa I don’t know what I want So don’t ask me (PL: Nie wiem, czego chcę Więc mnie nie pytaj) oraz Oh, I'm just a girl trying to find a place in this world (PL: Och, jestem tylko dziewczyną, która próbuje znaleźć sobie miejsce na świecie). Wokalistka wielokrotnie porusza również temat miłości. Czasem śpiewa o radosnych związkach („Our Song”, „Tim McGraw”), czasem przedstawia nam smutniejszy obraz relacji międzyludzkich („Cold as You”, „Teardrops on My Guitar”).
Jeszcze kilka miesięcy temu nie lubiłem Taylor Swift, a jej muzyka wydawała mi się dobrym lekarstwem na bezsenność. Moje nastawienie do niej uległo jednak zmianie. Polubiłem jej ostatni krążek „Red”, a później wróciłem do poprzednich. Doceniłem je. Choć „Taylor Swift” nie pobije w moim rankingu „Speak Now” czy „Red”, to i tak uważam, że płyta jest świetna. Różnorodna, naturalna, dziewczęca. Po prostu: tu krążek Taylor. Nikomu się nie podporządkowywała. Jest sobą.
Ocena: 5/6
Najlepsze: Cold as You, Picture to Burn, Should’ve Said No
Najgorsze: –
zdecydowanie wole album 22 lista-przebojow.bloog.pl
OdpowiedzUsuńJa rowniez nie przepadałam na poczatku za Taylor a teraz po albumie Red przypadła mi do gustu. Juz sie niemoge doczekac recenzji nowego albumu Justin Timberlake.
OdpowiedzUsuńhttp://muzyka-listaprzebojow.blogspot.com/
Dwie ostatnie płyty są beznadziejne. Dwie pierwsze przyjemne. taka powinna być jej muzyka
OdpowiedzUsuńNowa recenzja na http://The-Rockferry.blog.onet.pl (Lykke Li "Wounded Rhymes").
Znam w sumie tylko 3 piosenki Taylor, więc nie mogę się wypowiedzieć na temat tego albumu. Nie przepadam za muzyką country, którą grała na początku swojej kariery i za popem, który gra teraz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, True-Villain.blog.pl
Po jej ostatniej płycie Taylor jest mi obojętna, ale w przyszłości chętnie przesłucham ten krążek :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nn :)
UsuńJaka młoda :). Trudno jest mi w to uwierzyć, że jest taka popularna w USA, bo jeśli chodzi o jej twórczość to kojarzę tylko trzy czy może cztery kawałki. Pozdrawiam :).
OdpowiedzUsuńA ja myślałem, że jej pierwszym albumem jest "Fearless" ;O
OdpowiedzUsuńJak dla mnie, to tylko "RED" da się słuchać. Reszta jest zbyt słodka...
Na blogu true-villain.blog.pl ukazała się nowa notka, a w niej KONKURS! Koniecznie wejdź i zapoznaj się z jego zasadami. Pozdrawiam i serdecznie zapraszam.
OdpowiedzUsuńNowa recenzja na http://the-rockferry.blog.onet.pl (Paramore „Paramore”).
OdpowiedzUsuńJa kiedyś bardziej ją lubiłam, ale nigdy nie zaznajomiłam się bliżej z jej muzyką i nie wiem, czy to kiedykolwiek zrobię ;)
OdpowiedzUsuńThe Outside jest dość smutne, Taylor śpiewa tam o tym jak była nieakceptowana przez resztę. Jedynie melodią jest wesołe :)
OdpowiedzUsuń