Miło było dla Was pisać...

sobota, 14 czerwca 2014

Wielka impreza czy wtopa roku? Czyli słów kilka o #owf


To miało być największe muzyczne wydarzenie tego roku. Coke powróci dopiero w 2015, a na Open'erze nie ma tylu znanych artystów co ostatnio. Więc jaką Orange ma konkurencję? Jako jednak że ceny były kosmiczne, zdecydowałem się pojechać tylko na dzień pierwszy. Tylko teraz pytanie: czy ściągnięcie wielu gwiazd i naobiecywanie nie wiadomo czego na pewno się organizatorom opłaciło?

Nie będę tu opisywał mojej długiej, nudnej drogi do samej Warszawy czy autobusu, który przez 10 minut poruszył się może o 2 metry. Skupmy się na czym innym. Na bilecie, na stronie, na Facebooku, gdzie nie patrzeć, napisane było: otwarcie bram o 15:00. No to stoję sobie, ale kolejka się nie rusza. Z Warsaw Stage słychać końcówkę próby The Pretty Reckless (kawałek Heaven Knows, który miał być wisienką całego wydarzenia...). Czekam 10 minut, 15, 40. Zaczyna lać. Ludzie ze środka zapytani o przyczynę odpowiadają: problemy techniczne. Taki standarcik. Ok. 16:00 zaczynam się denerwować. W końcu mój ukochany zespół, The Pretty Reckless, wejść miał o wpół do 17. Wtedy dostaję smsa. Zacytuję, a co, nawet z oryginalną pisownią.
Tak rozpadł się (o Warsaw Stage - przyp. tłum.). Na Twitterze basista the pretty napisał że dziś nie zagrają
Po wejściu słyszę: TPR na 95% nie wystąpią, jako pierwsza wejdzie Lily Allen o 21. Leje się hejt. Na The Pretty Reckless przyjechało naprawdę wielu ludzi. I co - teraz ich odwołują? I to nie koniec. Z powodu, ekhm, WARUNKÓW POGODOWYCH odwołano nie tylko The Pretty Reckless, ale i dwie grupy grające po nich: Jamal oraz Ska-P. Czyli z 11 planowanych zespołów zagrało 8. Cudo. Oczami wyobraźni już widzę te reklamacje.



<piękna, rozwalona scena, zdjęcie z Twittera Marka Damona, basisty TPR>

Nie pozostawało więc nic innego, jak przeniesienie się na Orange Stage. Bo Lily Allen z okropnymi nowymi piosenkami, Snoop Dogg czy Martin Garrix (których o dziwo nie odwołano) zdecydowanie w moje gusta nie trafiają. Tak więc trafiam mniej więcej na połowę koncertu French Films, grupy pochodzącej z... Finlandii. Widać było, jak bardzo znani i lubiani są w Polszy. Właściwie w ogóle. Ludzi słownie garstka. A ci, którzy zdecydowali się przyjść, bawili się średnio. Ich muzyka może i jest przyjemna do posłuchania na leniwe, niedzielne popołudnia, ale zdecydowanie nie nadaje się do porywania ludzi na stadionowych koncertów. Kiedy grupa zeszła ze sceny, nie marudziłem.

O 18:45 na scenę weszli mężczyźni z zespołu Pixies. Ich twórczości nie znałem w ogóle. Przesłuchałem sobie Where Is My Mind? czy Hey, ale to raczej nie czyni ze mnie wielbiciela grupy. Mimo tego bawiłem się naprawdę dobrze. Członkowie kapeli, choć swoje lata już mają, grali bardzo energicznie. Są żywym przykładem na to, że wiek to tylko liczba. Świetnie spisała się także publika. Miałem wrażenie, że prawie każdy dobrze znał grane utwory. Ludzie śpiewali, skakali, tańczyli. Na mnie szczególne wrażenie zrobili wokalista Black Francis (co z tego, że mało się odzywał, to wciąż bardzo charyzmatyczny koleś) oraz perkusista David Lovering. Lata na scenie zrobiły tu swoje - grali dynamicznie, żywiołowo, a wciąż bardzo poprawnie pod względem technicznym. Szczególnie spodobały mi się wykonania takich utworów jak Here Comes Your Man, Vamos czy Monkey Gone to Heaven. Ogółem rzecz biorąc, koncert zaliczam do bardzo udanych. Przysporzył mi sporo radości, nawet żal po TPR trochę się zmniejszył. Jeśli Pixies jeszcze kiedyś w Polsce zagrają, chętnie się wybiorę. Zasługują na uwagę.

<Pixies, zdjęcie z oficjalnego FB grupy>

Jednak dopiero następny występ - Queens of the Stone Age - miał być tym najlepszym. Tu przygotowałem się nieco lepiej: posłuchałem albumów Queens of the Stone Age, Songs for the Deaf, Era Vulgaris oraz ...Like Clockwork. Chciałem jak najlepiej bawić się przy znakomitej muzyce zespołu. Jednak to, co zaprezentowali, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Szaleństwo nie miało końca, miałem wrażenie, że każdy kolejny utwór był coraz bardziej dynamiczny. Josh i chłopaki na scenie byli wulkanem energii! Choć uwielbiam ich nagrania w wersjach studyjnych, nie mają one nawet startu do tych na żywo. Pod sceną nie było chyba osoby, która nie pomachałaby choćby głową. Dla tych bardziej odważnych było genialne pogo. I tu po raz kolejny zaznaczę - kocham Josha Homme'a, wokalistę grupy. Choć słyszałem, że nie należy do zbyt wylewnych osób, na koncercie miał z publiką bardzo dobry kontakt. Zachęcał nas do zabawy, klaskania, no cudnie po prostu. A jeszcze jak wykonał jeden z najwspanialszych utworów - ponurą, ale przepiękną balladę The Vampyre of Time and Memory - ugięły mi się kolana. Serio, to trzeba zobaczyć na własne oczy. Także, jeśli macie szansę, lećcie na QOTSA. Niezapomniane przeżycie.

<Queens of the Stone Age, zdjęcia zrobione przez Zuziio z The-Rockferry>

Na sam koniec miał zagrać najpopularniejszy (ale czy najlepszy?) zespół. Kings of Leon. Lubię ich średnio, aczkolwiek z ciekawością poszedłem na ich koncert. I nie wiem, czy był to efekt mojego zmęczenia, ale występ wydał mi się... nudny. Serio, piosenek grali dużo (aż 23), ale wydawało mi się, że w kółko leciało to samo. Żeby jednak nie wyjść na ignoranta, muszę przyznać, że bardzo podobały mi się utwory z ostatniego krążka: Supersoaker (świetna akcja z glowstickami), fantastyczne Family Tree, Temple czy dynamiczne Don't Matter. Poza tym było średnio, choć efektowne animacje nieco ciągnęły wszystko w górę. Nie mogło zabraknąć także chóralnie odśpiewanych i przetańczonych Use Somebody i Sex on Fire z finałem w postaci fajerwerków. Ogólnie było przyjemnie, choć nieco nudno.

Muszę tu niestety wytknąć dosyć spory minus - nagłośnienie. O ile przy QOTSA i KOL nie przeszkadzało mi, to przy Pixies oraz French Films było naprawdę złe. Poważnie, kiedy wokaliści coś śpiewali/mówili nie mogłem nic zrozumieć. To + słaba organizacja + odwołanie koncertu mojego ukochanego The Pretty Reckless zdecydowanie działa na minus Orange Warsaw Festival. Czy naprawdę można ich poważnie traktować? Dla mnie ten spadający ekran to wtopa roku. Nadrobiły to na szczęście świetne występy królowych i skrzatów, królowie (jak dostojny to był dzień!) w sumie też źli nie byli. Czy wrócę za orenża za rok? Jak walną mocny line-up to tak, ale po tych wczorajszych cyrkach stawiam sensowność tego festiwalu pod znakiem zapytania.

<taki pozytywny akcent na koniec - ja, zmęczony, przez koncertem KOL ;)>

6 komentarzy:

  1. Wielka szkoda, że TPR nie wystąpili. Co do Lily... czy ja wiem czy takie złe piosenki? Mi się podobają i bardzo bym chciała ją zobaczyć na żywo.
    Mimo wszystko fajnie, że się dobrze bawiłeś.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mim problemów na koncertach fajnie ze przynajmniej dobrze się bawiłeś :)
    U mnie http://muzycznomaniaa.blogspot.com/ nowa notatka

    OdpowiedzUsuń
  3. Spora wtopa z tym OWF. Jeśli chodzi oczywiście o ten ekran. Słyszałem, że mnóstwo ludzi właśnie przyjechało na The Pretty Reckless. No i bęc. Nagle się dowiadują, że koncert odwołany bo... ekran się zawalił. Wyobrażam sobie zdenerwowanie tych ludzi. Ale co Lily to uważam, że ma naprawdę fajne piosenki. Takie sarkastyczne. Ale przynajmniej dobrze, że potem się bawiłeś nawet dobrze.
    http://zyciejestmuzykaaa.blogspot.com
    Mój blog.

    OdpowiedzUsuń
  4. w tym roku zapowiadal sie najlepszy festiwal, poszli na ilosc a nie na jakosc, wyszla wtopa roku, odwolane koncerty, tragedia!
    w ubiegłym roku byl najlepszy festiwal! Bylem i bylo mega <3 Beyonce!
    // www.hot-hit-lista.blogspot.com głosowanie na notowanie i HOT-HIT Awards 2014 trwa!

    OdpowiedzUsuń
  5. Na początku było trochę niemrawo (brak TPR :'() ale jak już Queensi weszli a potem KOl - miazga <3

    Nowa recenzja na http://The-Rockferry.blog.onet.pl ("Ultraviolence" Lana Del Rey)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam na mojego nowego osobistego bloga http://www.rebelle-k.blog.pl

    OdpowiedzUsuń