Tytuł: Enter
Wykonawca: Within Temptation
Gatunek: gothic metal, doom metal
Single: Restless
Gdy na co dzień słucha się przyjemnej, ‚jasnej’ muzyki, można się zanudzić. Niektórzy pewnie nie wyobrażają sobie dnia bez dance popu czy klubowych ‚hitów’, ale ja mam dość. Tak więc zostaje Evanescence, Nightwish i Within Temptation właśnie. Zespoły grające muzykę w pewnym stopniu nawiązującą do gotyku. Piosenki tych ostatnich są (w przypadku „Enter”) stonowane, ale nadal mroczne i tajemnicze.
Wypadałoby nieco bardziej przytoczyć Wam coś o zespole. Tak, tak, fani tego opisu nie potrzebują, ale są też osoby, które słyszą o nich pierwszy raz. Band został założony w 1996 roku. Ich muzyka to w dużym skrócie metal symfoniczny, gothic metal. Założycielem Within Temptation jest Robert Westerholt. Dwóch kolesi ‚ściągnął’ ze swojej starej kapeli. Zaangażował jeszcze swoją żonę, jakiegoś perkusistę, klawiszowca i tak powstał zespół. Nagrali demo, a niedługo później całą płytę „Enter”.
Pierwszym wydanym numerem od Within Temptation jest singiel „Restless”. Nietrudno ten utwór opisać. Zaczyna się dość spokojnie. Później wchodzi Sharon den Adel (wokalistka). Śpiewa bardzo dobrze. Może trochę za wysoko, ale i to ma swój urok. Jedynie to lalalaj trochę irytuje. Mimo tej wady utwór należy do najlepszych na płycie. Nic jednak nie przebija tytułowej piosenki. Zaczyna się ciekawie: słychać skrzypiące drzwi i Roberta (wokal nr 2) mówiącego Welcome to my home (PL: Witajcie w moim domu). To jednak nie zapowiada jakiejś super, ekstra piosenki. A jednak. Bardzo wciągająca. Sharon śpiewa zupełnie inaczej niż w „Restless”. Bardziej zdecydowanie, mocniej. Growl idealnie uzupełnia jej wokal. Są tu jeszcze dwa inne numery, które wręcz uwielbiam: „Pearls of Light” i „Candles”. Na ten pierwszy nie zwracałem nawet uwagi. A takie tam, przeleci, nic więcej. Teraz myślę zupełnie inaczej. Może i piosenki nie zaliczymy do jakiś bardzo energicznych, mocnych, ale ma w sobie sporo mocy. Bardzo mi się ten kontrast podoba. „Candles” jest zresztą podobne. Tyle, że tutaj brzmienie zmienia się w trakcie trwania utworu. Po pierwszych dwóch minutach można pomyśleć, że to ballada. Nic bardziej mylnego. Później co prawda dołącza pianino, ale ono tylko zapowiada mocniejszą część tego kawałka. Jednak i tak najbardziej podoba mi się szum wiatru trwający zaledwie kilka sekund (na początku). Nie ma co – magia…
Pozostałe cztery piosenki nie czarują tak bardzo jak te przed chwilą wymienione. „Blooded” to numer instrumentalny. Wiedziałem, że takowy się na „Enter” znajduje. Z początku jednak nie mogłem się dopatrzeć, który to. Po etapie eliminacji zostało „Blooded”. Nic specjalnego, ale da się posłuchać. Kiedyś „Deep Within” robiło na mnie większe wrażenie. Jest to jedyny utwór na krążku, w którym nie pojawia się Sharon. Solówka Roberta. Niby niezły, agresywny, mocny… (długo można tak wymieniać) utwór, ale czegoś mu brakuje. Może Sharon? Zbyt szybko się nudzi. Ale to jeszcze nie koniec. Te piosenki i tak ładnie ‚błyszczą’ w porównaniu do „Gatekeeper” czy „Grace”. Pierwszego numeru nie wytrzymuję do końca. Przez prawie połowę słychać samą muzykę i pohukiwanie sowy. Całość jest baaaardzo ciekawa i żywa… Nie mogłem powstrzymać ziewania. „Grace” to bardziej kontynuacja „Gatekeeper” niż jakiś konkretny utwór. Nie zauważyłem między nimi żadnej różnicy. Jedynie to, że w tym Robert robi za tło, a wokal Sharon jest bardziej ‚na wierzchu’.
Teksty (na szczęście) mnie nie zawiodły. Po przeczytaniu tłumaczeń z „Enter” nie złapiecie się za głowy, mogąc wykrztusić jedynie ‚OMG’. Bo w końcu jak już utwory są dobre, to warto i o warstwę tekstową zadbać. Chyba nie ma tu numeru, którego tekst byłby zły. Uwielbiam chociażby fragment „Restless”: You have taken away the trust, you’re the ghost haunting through her heart (PL: Zabrałeś jej zaufanie, jesteś duchem nawiedzającym jej serce) czy „Grace”: Do you hear these words? Do you feel the wounds? I’ll never help you through (PL: Czy słyszysz te słowa? Czy czujesz te rany? Nigdy nie pomogę ci przez nie przejść). „Enter” to z kolei wycieczka do świata zespołu. Bardzo trafna.
A skoro już wspomniałem o Evanescence i Nightwish. Porównanie „Enter” do „Fallen” średnio mi pasuje, ale już do „Angels Fall First” pasuje. Płyty zostały chyba nawet wydane w tym samym roku. Mimo że Sharon den Adel ma lepszy głos (moim zdaniem) niż Tarja, to porównanie debiutanckich krążków obu kapel wypada na niekorzyść Within Temptation. Tamten album po prostu ma bardziej wciągający klimat. Tu niektóre piosenki zwyczajnie pomijam. „Angels Fall First” słucham jak zaczarowany.
Dawno już nie miałem okazji ocenić czegoś tak mrocznego, tajemniczego jak płyta „Enter”. Właśnie, tajemniczego. Jestem pewny, że ten album jeszcze nie raz mnie czymś zaskoczy. Bo nie odkryłem tu wszystkiego. Przede mną daleka droga do poznania całego krążka. Najlepiej opisuje go sam tytuł: ‚Enter’ (PL: wchodzić; czy może bardziej: wejdź). A czy wejdziemy to już nasza sprawa. Jeśli tak – super. Jeśli nie – stracimy coś naprawdę wspaniałego.
Ocena:
Najlepsze: Restless, Enter, Pearls of Light, Candles
Najgorsze: Gatekeeper, Grace
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz