Tytuł: Evangelion
Wykonawca: Behemoth
Gatunek: blackended death metal
Single: Lucifer; Alas, Lord Is Upon Me; Ov Fire and the Void; The Seed ov I Wiem, że na pewno nie wszystkim odpowiadało kilka recenzji płyt typu „Paris” czy „Here We Go” pod rząd. Dla tych osób serwuję więc album zupełnie inny – oto przed Wami recenzja ostatniego studyjnego krążka grupy Behemoth zatytułowanego „Evangelion”.
Wiele osób Adama Darskiego (dla tych mniej kumających – Nergal) kojarzy tylko z palenia Biblii na koncertach i z chodzenia z Dodą. O jego szpiku kostnym więcej można by się rozwodzić niż nad samą muzyką. Niektórzy nawet nie wiedzą, co tracą. Chociaż nie – ci, którzy kojarzą go głównie z Dorotą Rabczewską pewnie nie wytrzymaliby w słuchawkach więcej niż około 10 minut.
Jednak Behemoth to nie tylko Nergal. Równie ważni są także inni członkowie tego zespołu. I co z tego, że nie umiem nawet podać ich imion? Ważne, że w ogóle ich doceniam. Zanim przejdę do konkretów, warto napisać, że wszystko tu jest dopracowane, na swoim miejscu. Zdziwiłbym się, gdyby dźwięki na albumie były dopierane ‚na chybił, trafił’, a muzycy po prostu walili cepem o kawałek metalu. Nic takiego nie ma tu miejsca. Szkoda, że wiele osób postrzega muzykę metalową właśnie w taki sposób – darcie mordy + niemożliwa do posłuchania na dłuższą metę, ostra muzyka. Cóż, darcie mordy na pewno się tu pojawia, ale same melodie zagrane głównie na perkusji i gitarach są jednak czymś więcej.
Właściwie to nie ma tu piosenki, która by mi się nie podobała. Każda ma coś za co ją lubię. Słuchając tej płyty, wydaje mi się niestety, że cały czas leci jeden utwór. To jedyny minus. A plusy? Oj, ich jest bardzo dużo. Przy tym krążku trzeba jednak spędzić dużo czasu, by odkryć wszystkie detale. Podoba mi się np. zastosowanie krakania na początku „He Who Breeds Pestilence”. Świetnie wprowadza w klimat tego numeru. A jaki jest on w całości? Równie genialny. Bardzo mi się podoba. Jeszcze bardziej w fotel wbija „Lucifer”. To chyba jedyny utwór na „Evangelion”, w którym pojawia się ktoś oprócz Nergala (Maciej Maleńczuk). Jego partie są jednak mówione. I to chyba jedyne fragmenty, które jestem w stanie zrozumieć podczas słuchania. Growl Nergala jest nie do odszyfrowania. Wróćmy jednak do „Lucifer”. O ile dobrze pamiętam, kawałek odstaje nieco od pozostałych. Jest bardziej mroczny, tajemniczy. Oby więcej takich numerów w przyszłości. Poznałem go kilka miesięcy temu (dzięki Grzesiek ^^) i do dziś nie mogę się od niego uwolnić. Zainteresowało mnie także m.in. „Defiling Morality ov Black God”. Utwór jest najkrótszy (nie trwa nawet 3 minut), a zarazem bardzo szybki, wściekły. I tutaj przypomniał mi się niezwykle ‚inteligentny’ dowcip „Bravo”: ‚Dlaczego zespoły metalowe szybko grają? Bo szatan lubi gdy ludzie się śpieszą.’ -_- Widać jak ograniczeni są to ludzie.
Wiadomo, że teksty nie będą o miłości. Chyba trzeba by się nieco bardziej zainteresować oprawą tej płyty, żeby ogarnąć o co tu tak naprawdę chodzi. Ale trzeba przyznać, że są to niezłe teksty. W pamięć wpadł mi szczególnie fragment „Lucifer” (jedyny, który jestem w stanie wychwycić): Na harfach morze gra Kłębi się rajów pożoga I słońce – mój wróg słońce! Wschodzi wielbiąc Boga. Reszta na szczęście nie gorsza.
Sceptycznie podchodziłem do tej płyty. Niby znałem kilka ich numerów już wcześniej („Lucifer”, „Ov Fire and the Void”), ale wciąż nie byłem do końca przekonany. Teraz jednak widzę, że zupełnie niepotrzebnie się obawiałem. Krążek jest super! Po pierwszym przesłuchaniu trochę mnie zmęczył, ale teraz bardzo chętnie sięgam po „Evangelion”. Wiadomo – nie każdy go doceni, ale uważam, że warto dać mu szansę. Chociażby dla zobaczenia, że Nergal to nie tylko skandalista, ale też całkiem niezły ‚wyjec’
Ocena:
Najlepsze: Daimonos, Lucifer, The Seed ov I, Shemhamforash
Najgorsze: -
Tytuł: Kala
Wykonawca: M.I.A.
Gatunek: hip hop, dancehall, electro
Single: Bird Flu, Boyz, Jimmy, Paper Planes
Oceniałem już pierwszą płytę M.I.I. – „Arular” może i było różnorodne i ciekawe, ale nie zrobiło na mnie zbyt dużego wrażenia. Po dwóch latach otrzymujemy kolejny krążek od tej wokalistki.
Nie wiem skąd pochodzi. O ile czasem łatwo stwierdzić, że ktoś jest np. Hiszpanem (latin pop), tak M.I.A. wychodzi poza wszelkie schematy. Raz mamy elektronikę, za chwilę hip hop, dancehall czy nawet muzykę rodem z Bollywood. Może to Wam wydać się dziwne, ale nie traktuję tego jako plus. Po prostu za dużo tu tego wszystkiego. Niektóre utwory po jednym, góra dwóch przesłuchaniach całkiem mi się podobały. Teraz boli mnie od nich głowa. Po prostu. Mam wrażenie, że to wali nie w radiu, ale w mojej głowie. Strrraszne.
Na szczęście znalazły się tu także piosenki, które całkiem mi się podobają. Mogę z pewnością zaliczyć do nich „Jimmy”. Ma bardzo fajny, spokojny początek. Gdyby cały kawałek był w tym stylu, trafiłby może nawet na listę moich ulubionych (na tę chwilę oczywiście). Nie mogę jednak powiedzieć, że dalsza część numeru jest słaba. Przeciwnie. Zdecydowanie „Jimmy” to utwór warty przesłuchania. Może same to ooo średnio mi się podoba, ale ten taneczny bit jest super, chwytliwy. M.I.A. świetnie się tu odnalazła. Więcej piosenek w stylu „Jimmy” na „Kala” nie ma. Cóż, niby każda jest inna, ale wolałbym kilka „Jimmy’ów” pod rząd niż to postawione obok innych, ‚nieco’ gorszych piosenek. Oprócz tego utworu podoba mi się „Paper Planes”, „Hussel” i „Come Around”. „Paper Planes” z początku nienawidziłem. Może taki jego urok? Trzeba się przekonać. W niektórych fragmentach raperka wręcz wyje, ale po prostu nie mogę się nie uśmiechnąć, słysząc tą radosną muzykę. Plus – odgłosy pistoletu i kasy. Uwielbiam takie ‚dodatki’ w piosenkach. Tutaj idealnie pasuje do całości. „Hussel” ma niezłe zwrotki. W pierwszej wokalistka bardziej mówi niż śpiewa. W refrenie dołącza elektronika. Szczerze przyznam, że ten fragment jest okropny. Na szczęście zaraz dołącza African Boy. Podoba mi się jego partia. Zabawna. Chyba przerobili mu trochę głos. Nie mam jednak tego za złe. Bycie idealnym kosztuje. Może jego wokalowi nadal daleko do ideału, ale jest ok. Innym duetem jest także „Come Around”. Śpiewa w tym numerze Timbaland. Właśnie – ŚPIEWA. Nie pojękuje, nie muczy, ale śpiewa. Tutaj to M.I.A. robi za ‚mruczkę’. Nie bardzo podoba mi się to jej dadadam.
To może z nieco innej beczki. Nie lubię sprzątać, więc nie bałaganię. A M.I.A. wywraca cały mój świat do góry nogami. Bardzo nieładnie z jej strony
Przyznam, że byłem ciekawy, o czym artystka sobie podśpiewuje. W końcu wokalistka mieszająca dancehall z elektroniką nie może chyba napisać tekstu o czymś tak przeciętnym jak np. miłość. Zgadłem – tekstów o miłości tu nie znajdziemy. Są natomiast jakieś niezrozumiałe bełkoty. Jednak moim faworytem pozostaje jeden fragment: XR2 808 MP3 MC8 XOX the MC5 MTV has ADD NBC and BET, BBC is OAP REM KLF IQ up the ICQ, CB4 CPT BBD in ATL PDD had BIG NYC had R&B OPP YRB TLC SWV JO. D. C XXX I heart you S L 2 (chyba obejdzie się bez tłumaczenia, no nie?).
Przyznam, że spodziewałem się po tej płycie czegoś znacznie lepszego. Jak już pisałem – znam poprzednią. „Kala” jest chyba lepsza. Od razu mówię – stwierdzam to jedynie po fakcie, że z tego krążka jeszcze pamiętam jakieś piosenki. Na „Arular” jest z tym gorzej. Słuchając jednak teraz tego albumu, zaczynam doceniać teraz ocenianą płytę… Jak ja mogłem ocenić ten debiut na 3?
Czy będę czasem wracał do „Kala”? Może. Sam jeszcze tego nie wiem. „Paper Planes” czy „Jimmy” na pewno od czasu do czasu sobie włączę. Co do pozostałych – kiedyś na pewno. Tacie całkiem podobały się te piosenki. Może po prostu do krążka trzeba dorosnąć?
A tak na koniec, żeby ‚pocieszyć’ M.I.Ę. powiem, że jej najnowsze „Bad Girls” i wykonywane razem z Madonną i Nicki Minaj „Give Me All Your Luvin’” bardzo mi się podobają. Jeśli nadal będzie nagrywać podobne numery, to stanę się jej fanem. Na razie daję trójeczkę… z plusem
Ocena:
Najlepsze: Paper Planes, Hussel, Jimmy, Come Around
Najgorsze: The Turn, Boyz, Mango Pickle Down River
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz