
Wykonawca: Metallica
Gatunek: heavy metal, metal
Single: Master of Puppets
Niebanalne
i gorzkie liryki, bardzo życiowe (…) pokazują, że muzyka metalowa nie
musi oznaczać głupawych tekstów. Natomiast warstwa muzyczna to esencja
metalowego łojenia i thrashowej precyzji, wspartej nieopisaną werwą;
Otóż nie ma tu utworów słabszych, niepotrzebnych. Wszystko jest
wspaniale zagrane i nagrane, kapitalnie brzmi i wywołuje poczucie
obcowania z muzyczną doskonałością – tak przedstawiają się opinie
profesjonalnych krytyków muzycznych. Chyba nie muszę mówić, że po
przeczytaniu ich wręcz przebierałem z nogi na nogę, żeby wreszcie dorwać
płytę w swoje ręce. I tak teraz oceniam krążek „Master of Puppets”.
Aż wstyd się przyznać,
ale chciałem ocenić płytę na… 4. O ile przy poprzednich dwóch krążkach
Metallice udało się przebrnąć moje recenzję praktycznie bez większej
krytyki, tak tu chciałem nieco zmieszać ich z błotem. Na szczęście w
porę się nawróciłem, mocno walnąłem w głowę i pomyślałem: ‚przecież to
jest genialne! jak ja mogłem tego nie docenić?’. Ale pozostawmy
przeszłość oraz moje myślowe ‚bójki’. W końcu recenzja ma dotyczyć
„Master of Puppets”, a nie moich bezsensownych przemyśleń.
Na album składa się 8
utworów nagranych w typowym dla Metalliki stylu – metal, heavy metal,
thrash metal. Przy czym różni się od poprzednich dokonań. Jest nieco
mniej dojrzale niż na „Ride the Lightning”, ale bardziej różnorodnie niż
na „Kill ‚Em All”. I to właśnie jest to, czego mi brakowało. Połączenie
najlepszych cech dwóch pierwszych płyt. A że i one były niemal
perfekcyjne, pisać chyba nie muszę. „Master of Puppets” zostawia je
jednak daleko w tyle. Dodajmy, że czas spędzony przy albumie płynie
niesłychanie szybko, ale tak samo było i na poprzednich płytach. Nie
zdążymy się obejrzeć, a już słyszymy ostatnie takty „Damage, Inc.”.
Kiedy po raz pierwszy
włączyłem utwór „Battery”, zdawało mi się, że pomyliłem go z moim
ukochanym „Fight Fire with Fire”. Zaczyna się bardzo podobną, gitarową
solówką. Taką spokojną, nieco średniowieczną. Dalej „Battery” nie
dorównuje może piosence z „Ride the Lightning”, ale nie zmienia to
faktu, że należy do moich ulubionych. Bardzo szybko wpada w ucho. No,
względnie. Niektórym uszy będą puchły. Dalej mamy tytułowe „Master of
Puppets”. Gdy zetknąłem się z tym numerem z rok temu, nie bardzo mi się
podobał. Cóż – trzeba dorosnąć
Teraz go uwielbiam. Trwa 8 minut, ale i tak kończy się za szybko.
Szczególnie kocham refren i to spokojniejsze przejście w środku. Nie
wiem po co im to było, ale idzie zdecydowanie na plus. Ciekawe,
niezwyczajne. Jednak to dopiero dwa następne numery („The Thing That
Should Not Be” i „Welcome Home (Sanitarium)”) dosłownie wbiły mnie w
fotel. Nie spotkałem się jeszcze z takimi piosenkami wykonywanymi przez
Metallicę. „The Thing That Should Not Be” nie opiera się na takim
typowym ‚waleniu w perkusję, szarpanie gitary, darcie się do mikrofonu’
(skrót myślowy dla pojęcia ‚metal’). Ma bardzo wyraźnie zarysowany rytm i
melodię. Od razu się to zapamiętuje. James idealnie tu pasuje. Nie
wydziera się tak jak zwykle, ale wpasowuje się w muzykę. Wszystkie te
czynniki składają się na sukces. Oby więcej takich piosenek na kolejnych
albumach. To jednak „Welcome Home (Sanitarium)” jest tą najlepszą z
najlepszych. Spokojniejszy numer, ale do ballad na pewno go nie
zaliczymy. Nie jest nagrany w stylu pamiętnego „The Unforgiven” czy
niesamowitego „Fade to Black”, ale to wcale nie znaczy, że jest od nich
gorszy. Mnie tam podoba się równie bardzo. O ile nie bardziej. Dobrym
pomysłem było dodanie gitarowej solówki, mocniejszych partiach na bębny.
To dodatkowo wyróżnia utwór, który staje się najbardziej wyrazisty na
„Master of Puppets”. Po prostu nie da się tego pomylić z żadnym innym.
Z drugiej połowy albumu
najlepsze wrażenie zrobił na mnie numer „Damage, Inc.” zamykający
tracklistę. Zaczyna się od basowej solówki zagranej przez tragicznie
zmarłego Cliffa Burtona. Naprawdę wspaniała. Ona jednak nawet w połowie
nie definiuje tego wściekłego, szybkiego numeru. Genialny. Czy coś
jeszcze w ogóle trzeba pisać? Nie bardzo. Całkiem podoba mi się także
„Orion”. Po raz pierwszy udał im się utwór instrumentalny. Po
przeciętnym „(Anesthesia) Pulling Teeth” i słabym „The Call of Ktulu”
„Orion” jest wręcz zbawieniem. Szczególnie podoba mi się zwolnienie,
uspokojenie w środku. Przypomina trochę „Master of Puppets”, ale to
tylko plus.
O ile przy poprzednich
krążkach na teksty rzuciłem tylko okiem, tak tutaj postanowiłem bardziej
się w nie zagłębić. Każdy utwór mówi o uczuciu beznadziejności,
bezradności, a nawet o różnorakiej śmierci. Bardzo podoba mi się wojenne
„Disposable Hereoes”. Na każdej płycie mieli piosenki o takim temacie
(np. „For Whom the Bell Tolls”, „One”). Ten tutaj jest jednak lepszy: Bred to kill, not to care do this as we say finished here, Greeting Death he’s yours to take away
(PL: Stworzony do zabijania, nie do troski Stoi tutaj, wita śmierć Jest
twój, zabierz go sobie). Jeszcze bardziej uwielbiam ten do „Welcome
Home (Sanitarium)”: Build my fear of
what’s out there And cannot breathe the open air Whisper things into my
brain Assuring me that I’m insane They think our heads are in their
hands (PL: Coraz bardziej boję się wszystkiego Nie mogąc wdychać
powietrza Szepczą rzeczy do mego mózgu Upewniają mnie, że jestem szalony
Myślą, że nasze głowy są w ich rękach).
Po świetnym „Kill ‚Em
All” i dopracowanym „Ride the Lightning” spodziewałem się równie
spektakularnej trzeciej płyty. Ta jednak nie jest tak dobra jak
poprzednie. Jest nieporównywalnie lepsza! Nie ma tu zbędnych numerów,
żadnych niepotrzebnych dźwięków. Słucham „Master of Puppets” jak
zaczarowany. Na taki krążek czekałem. Kocham, kocham, kocham.
Ocena: 





Najlepsze: Battery; Master of Puppets; The Thing That Should Not Be; Welcome Home (Sanitarium); Damage, Inc.
Najgorsze: –
Najlepsze: Battery; Master of Puppets; The Thing That Should Not Be; Welcome Home (Sanitarium); Damage, Inc.
Najgorsze: –
Tytuł: The Dreaming
Wykonawca: Kate Bush
Gatunek: art rock, pop alternatywny
Single: Sat in Your Lap, The Dreaming, There Goes a Tenner, Suspended in Gaffa, Night of the Swallow
O samej Kate można by
pisać i pisać. Ja może przytoczę Wam, skąd ona się w ogóle urwała.
Zauroczony jej talentem David Gilmour (gitarzysta zespołu Pink Floyd)
przedstawił wokalistkę kolesiom z wytwórni EMI. Artystka wydając kolejne
krążki, nie tylko stała się jedną z najpopularniejszych piosenkarek,
ale też jedną z najwybitniejszych młodych wykonawczyń. Z pewnością
spowodowane faktem, że Bush nie postawiła na łatwo przyswajalny pop, ale
poszła o krok dalej. Jej muzykę można określić jako pop alternatywny i
art rock. „The Dreaming” to jej najbardziej eksperymentalne dzieło.
Płyta została wydana we wrześniu 1982 roku. Przez krytyków muzycznych uznana za najlepsze (oprócz „Hounds of Love”) wydawnictwo od wokalistki. Co prawda nie sprzedało się tak dobrze jak trzy poprzednie albumy, ale w końcu ważniejszy jest sukces artystyczny. Pytanie tylko: czy mnie krążek się spodobał? Do tego zaraz dojdziemy. Jak na Kate Bush przystało, przy albumie spędziła dużo czasu. Wszystko jest na swoim miejscu. Nie ma tu żadnych niedociągnięć.
Po samym opisie można pomyśleć, że ocenię „The Dreaming” na 6. Niestety nie. Słuchając tej płyty, hmm, zatracam się. Nie zauważam, kiedy jedna piosenka się zaczyna, a inna kończy. W ogóle ich nie pamiętam. Trzeba jednak pogratulować artystce jednego – każdy utwór jest zupełnie inny, ale razem tworzą bardzo spójny materiał.
Potrzebowałem czasu by w pełni docenić muzykę Kate Bush. Z początku denerwował mnie nieco jej wokal. Rzadko śpiewa ‚normalnie’. Często modeluje swój głos. Z czasem na szczęście do tego przywykłem. Niektóre numery brzmią nawet tak, jakby oprócz piosenkarki śpiewał w nich ktoś inny (np. „Sat in Your Lap”, „Suspended in Gaffa”). Ciekawy efekt. Lubię też momenty, w których wokalistka krzyczy. Chyba już kiedyś to pisałem. Powtórzę się. Czyste krzyczenie jest (dla mnie) sztuką większą niż śpiewanie. Krzyk Kate nie wydaje mi się do końca czysty, ale nadrabia to tym, że mnie… śmieszy.
Płytę otwiera utwór „Sat in Your Lap”. Bardzo łatwo wpada w ucho, ale ciężko z niego wychodzi. Mnie na przykład cały czas chodzi po głowie. Szczególnie szybki refren bardzo mi się podoba. Tam Kate brzmi jak mała dziewczynka. Z początku trochę mnie to zraziło. Teraz do tego przywykłem. Więcej – bez tego piosenka straciłaby swój urok, klimat. Równie bardzo (jeśli nie bardziej) lubię „Pull Out the Pin”. Tutaj Kate brzmi jak operowa śpiewaczka. Ważniejsza jest jednak muzyka. Trudno mi ją opisać (na pewno nie wiem, jak nazywa się ten główny instrument). Słuchać też dużo innych dźwięków: jakiś autobus, inną osobę itp. Takie powinny być wszystkie piosenki: zaskakujące, ciekawe, niezwyczajne. Choć jeśli byłby takie wszystkie, to stałyby się zbyt pospolite
Ostatnim z moich faworytów jest numer „All the Love”. W tym kawałku
głosu Kate nie ‚naruszała’. I to chyba jedyny taki utwór. Zrezygnowanie z
przerabiania wokalu wyszło jej na dobre. Bo właśnie tak brzmi
najlepiej. Bush ma się czym pochwalić. Szczególnie podoba mi się refren
(?), gdzie kilka razy pod rząd wyśpiewuje słowa All the love.
Z pozostałych siedmiu utworów najlepiej wypada „Houdini”. Może nie jest
tak dopracowane jak „Pull Out the Pin” czy „All the Love”, ale podoba
mi się jeden fragment, w którym artystka krzyczy. Genialne. Tworzy swoim
głosem niesamowity klimat. Nieco nawet dramatyczny. Nie mam słów.
Pozostałe piosenki są całkiem udane, ale nie wbiły mi się w pamięć. Tworzą bardzo spójną i dopracowaną całość, ale myślę, że nie trzeba wypowiadać się o każdej z osobna. W każdym razie posłuchać na pewno warto.
Płyta „The Dreaming” jest taka jaka muzyka być powinna: ciekawa, zaskakująca, ORYGINALNA. Są na niej lepsze („Sat in Your Lap”, „Pull Out the Pin”) i gorsze momenty („The Dreaming”, „Suspended in Gaffa”). Na pewno nie każdemu się takie rozwiązania spodobają. Może i oceniam krążek ‚tylko’ na 4, ale mnie muzyka Kate bardzo do gustu przypadła. Jest na pewno interesującą i wartą uwagi wokalistką. Już teraz przewiduję, że zapoznam się z jej pozostałymi studyjnymi albumami. A tymczasem gorąco polecam przyswojenie albumu „The Dreaming”.
Ocena:



Najlepsze: Sat in Your Lap, Pull Out the Pin, All the Love
Najgorsze: The Dreaming, Suspended in Gaffa
Płyta została wydana we wrześniu 1982 roku. Przez krytyków muzycznych uznana za najlepsze (oprócz „Hounds of Love”) wydawnictwo od wokalistki. Co prawda nie sprzedało się tak dobrze jak trzy poprzednie albumy, ale w końcu ważniejszy jest sukces artystyczny. Pytanie tylko: czy mnie krążek się spodobał? Do tego zaraz dojdziemy. Jak na Kate Bush przystało, przy albumie spędziła dużo czasu. Wszystko jest na swoim miejscu. Nie ma tu żadnych niedociągnięć.
Po samym opisie można pomyśleć, że ocenię „The Dreaming” na 6. Niestety nie. Słuchając tej płyty, hmm, zatracam się. Nie zauważam, kiedy jedna piosenka się zaczyna, a inna kończy. W ogóle ich nie pamiętam. Trzeba jednak pogratulować artystce jednego – każdy utwór jest zupełnie inny, ale razem tworzą bardzo spójny materiał.
Potrzebowałem czasu by w pełni docenić muzykę Kate Bush. Z początku denerwował mnie nieco jej wokal. Rzadko śpiewa ‚normalnie’. Często modeluje swój głos. Z czasem na szczęście do tego przywykłem. Niektóre numery brzmią nawet tak, jakby oprócz piosenkarki śpiewał w nich ktoś inny (np. „Sat in Your Lap”, „Suspended in Gaffa”). Ciekawy efekt. Lubię też momenty, w których wokalistka krzyczy. Chyba już kiedyś to pisałem. Powtórzę się. Czyste krzyczenie jest (dla mnie) sztuką większą niż śpiewanie. Krzyk Kate nie wydaje mi się do końca czysty, ale nadrabia to tym, że mnie… śmieszy.
Płytę otwiera utwór „Sat in Your Lap”. Bardzo łatwo wpada w ucho, ale ciężko z niego wychodzi. Mnie na przykład cały czas chodzi po głowie. Szczególnie szybki refren bardzo mi się podoba. Tam Kate brzmi jak mała dziewczynka. Z początku trochę mnie to zraziło. Teraz do tego przywykłem. Więcej – bez tego piosenka straciłaby swój urok, klimat. Równie bardzo (jeśli nie bardziej) lubię „Pull Out the Pin”. Tutaj Kate brzmi jak operowa śpiewaczka. Ważniejsza jest jednak muzyka. Trudno mi ją opisać (na pewno nie wiem, jak nazywa się ten główny instrument). Słuchać też dużo innych dźwięków: jakiś autobus, inną osobę itp. Takie powinny być wszystkie piosenki: zaskakujące, ciekawe, niezwyczajne. Choć jeśli byłby takie wszystkie, to stałyby się zbyt pospolite
Pozostałe piosenki są całkiem udane, ale nie wbiły mi się w pamięć. Tworzą bardzo spójną i dopracowaną całość, ale myślę, że nie trzeba wypowiadać się o każdej z osobna. W każdym razie posłuchać na pewno warto.
Płyta „The Dreaming” jest taka jaka muzyka być powinna: ciekawa, zaskakująca, ORYGINALNA. Są na niej lepsze („Sat in Your Lap”, „Pull Out the Pin”) i gorsze momenty („The Dreaming”, „Suspended in Gaffa”). Na pewno nie każdemu się takie rozwiązania spodobają. Może i oceniam krążek ‚tylko’ na 4, ale mnie muzyka Kate bardzo do gustu przypadła. Jest na pewno interesującą i wartą uwagi wokalistką. Już teraz przewiduję, że zapoznam się z jej pozostałymi studyjnymi albumami. A tymczasem gorąco polecam przyswojenie albumu „The Dreaming”.
Ocena:
Najlepsze: Sat in Your Lap, Pull Out the Pin, All the Love
Najgorsze: The Dreaming, Suspended in Gaffa
Tytuł: Up All Night
Wykonawca: One Direction
Gatunek: pop, dance pop, electro pop
Single: What Makes You Beautiful, Gotta Be You, One Thing
One Direction to
brytyjsko-irlandzki boysband. Wyłowili ich w programie The X-Factor. I
pomyśleć, że zgłosili się do talent showu osobno, ale połączyli ich w
zespół… Chociaż się nie dziwię. Wszyscy są tacy sami. Osobno zniknęliby
szybciej niż się pojawili. Razem stworzą sweetaśną grupę, pouśmiechają
się do kamery, zaśpiewają parę miłosnych piosenek i staną się idolami
nastolatek. Smutna prawda. Przepis na sukces chyba każdego boysbandu.
One Direction nie wyszli poza schemat. Po co? Lepiej trzymać się tego co
bezpieczne. Już nawet nie będę pisał, że grając taką muzykę,
wstydziłbym się później wyjść na ulicę.
Do tej pory (w samej Wielkiej Brytanii) album „Up All Night” zakupiło około pół miliona ‚Directionersów’. Jest wśród nich jakiś chłopak? Szczerze w to wątpię. Dziewczyny pewnie poobklejały sobie ściany ich plakatami, wycałowały ich i piszczą na dźwięk singli. Strrraszne. To ja już wolę szał na Bruno Marsa. Chłopaki tak samo jak on długo nie pociągną. Sezonowe gwiazdki.
Piosenki One Direction to połączenie popu, dance, electro i śladowych elementów pop rocka. Kilka utworów jest spokojnych, balladowych. Pozostałe to bardziej taneczne ‚dynamity’. Ani jedne, ani drugie nie porwały mnie za bardzo. Jeśli jednak mam wybrać, to wolę te dance popowe kawałki. Co prawda nie rzadko zdarzają się tu imprezowe koszmarki, ale ogólnie wypadają lepiej niż łzawe, ckliwe balladki. Pierwszym singlem chłopaków był numer „What Makes You Beautiful”. Piosenki na pewno nie zaliczę do ambitnych czy chociażby dobrych. Po przesłuchaniu całości stwierdzam jednak, że „What Makes You Beautiful” to całkiem niezły, kołyszący kawałek. Najmniej podoba mi się jego refren, który składa się chyba tylko z powtarzanego w kółko ooo. Oprócz „What Makes You Beautiful” do najlepszych zaliczam utwór „I Want”. Jak na „Up All Night” jest całkiem oryginalny i ciekawy. Słychać w nim nawet gitarowe partie o_O Na tle wszystkich znanych mi piosenek wypada blado, ale cóż. Nie wymagajmy od nich niemożliwego. Gdyby wszystkie numery były utrzymane w takim stylu, mógłbym nawet polubić ten boysband. Ostatnią znośną piosenką jest „One Thing”. Trafnie wybrali single z tego albumu. Rzezi nie ma, są nawet całkiem przyjemne. Co prawda „What Makes You Beautiful” i „I Want” podobają mi się bardziej, to „One Thing” też mogę zaliczyć do przystępnych numerów.
Szkoda tylko, że w pozostałych piosenkach pojechali po bandzie. Jak nie płaczliwie, ckliwie, to zbyt elektrycznie. Ciężko wytrwać do końca. Tańczyć przy tym można, ale wydaje mi się, że nie tylko na tym im zależało. Nie cierpię wręcz spokojnego numeru „Gotta Be You”. Równie żałosnej ballady dawno nie słyszałem. Chłopaki brzmią, jakby zaraz mieli się rozpłakać. I jeszcze to przeciągane youuu w refrenie. Masakra. Słuchałem kilka razy. Nadal dochodzę tylko do połowy. Nieco tylko lepsze (ale równie łzawe) jest „More Than This”. Z kolei utwór „Tell Me a Lie” współtworzyła Kelly Clarkson. Dla mnie to bardziej odrzut z jej ostatniego albumu „Stronger”. Wokalistka za bardzo się nie postarała. Choć i tak lepsze to niż singlowe „Mr. Know It All”. Najbardziej powaliły mnie jednak dwie ostatnie piosenki – „Save You Tonight” i „Stole My Heart”. Straszny kicz i tandeta. Od takich numerów mamy już LMFAO, will.i.ama i Davida Guettę. Po co i chłopaki z One Direction się za nie biorą? To już ich zupełnie pogrąża. Śpiewanie utworów w takim stylu sprawia im wyraźną satysfakcję. Dajcie mi pistolet…
Po przesłuchaniu „Up All Night” doceniłem pierwszy singiel wydany przez grupę. „What Makes You Beautiful” nie zmieni mojego spojrzenia na muzykę, ale da się tego słuchać. Przy innych numerach z krążka nie wiedziałem czy się śmiać, czy płakać. Poważnie. Przy czym chyba wybiorę to drugie. Nagrywanie kiepskiej muzyki nie jest śmieszne. Bardzo ciekawi mnie, co zrobiliby chłopcy oddzielnie. Czy też zajęliby się tworzeniem podobnej muzyki? A może wybraliby coś zupełnie innego, a te wesołe buźki to tylko trick marketingowy? Prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiemy. W każdym razie jeśli wahasz się nad zakupem płyty… nie kupuj jej.
Ocena:

Najlepsze: What Makes You Beautiful, I Want, One Thing
Najgorsze: Gotta Be You, Save You Tonight, Stole My Heart, Everything About You
Do tej pory (w samej Wielkiej Brytanii) album „Up All Night” zakupiło około pół miliona ‚Directionersów’. Jest wśród nich jakiś chłopak? Szczerze w to wątpię. Dziewczyny pewnie poobklejały sobie ściany ich plakatami, wycałowały ich i piszczą na dźwięk singli. Strrraszne. To ja już wolę szał na Bruno Marsa. Chłopaki tak samo jak on długo nie pociągną. Sezonowe gwiazdki.
Piosenki One Direction to połączenie popu, dance, electro i śladowych elementów pop rocka. Kilka utworów jest spokojnych, balladowych. Pozostałe to bardziej taneczne ‚dynamity’. Ani jedne, ani drugie nie porwały mnie za bardzo. Jeśli jednak mam wybrać, to wolę te dance popowe kawałki. Co prawda nie rzadko zdarzają się tu imprezowe koszmarki, ale ogólnie wypadają lepiej niż łzawe, ckliwe balladki. Pierwszym singlem chłopaków był numer „What Makes You Beautiful”. Piosenki na pewno nie zaliczę do ambitnych czy chociażby dobrych. Po przesłuchaniu całości stwierdzam jednak, że „What Makes You Beautiful” to całkiem niezły, kołyszący kawałek. Najmniej podoba mi się jego refren, który składa się chyba tylko z powtarzanego w kółko ooo. Oprócz „What Makes You Beautiful” do najlepszych zaliczam utwór „I Want”. Jak na „Up All Night” jest całkiem oryginalny i ciekawy. Słychać w nim nawet gitarowe partie o_O Na tle wszystkich znanych mi piosenek wypada blado, ale cóż. Nie wymagajmy od nich niemożliwego. Gdyby wszystkie numery były utrzymane w takim stylu, mógłbym nawet polubić ten boysband. Ostatnią znośną piosenką jest „One Thing”. Trafnie wybrali single z tego albumu. Rzezi nie ma, są nawet całkiem przyjemne. Co prawda „What Makes You Beautiful” i „I Want” podobają mi się bardziej, to „One Thing” też mogę zaliczyć do przystępnych numerów.
Szkoda tylko, że w pozostałych piosenkach pojechali po bandzie. Jak nie płaczliwie, ckliwie, to zbyt elektrycznie. Ciężko wytrwać do końca. Tańczyć przy tym można, ale wydaje mi się, że nie tylko na tym im zależało. Nie cierpię wręcz spokojnego numeru „Gotta Be You”. Równie żałosnej ballady dawno nie słyszałem. Chłopaki brzmią, jakby zaraz mieli się rozpłakać. I jeszcze to przeciągane youuu w refrenie. Masakra. Słuchałem kilka razy. Nadal dochodzę tylko do połowy. Nieco tylko lepsze (ale równie łzawe) jest „More Than This”. Z kolei utwór „Tell Me a Lie” współtworzyła Kelly Clarkson. Dla mnie to bardziej odrzut z jej ostatniego albumu „Stronger”. Wokalistka za bardzo się nie postarała. Choć i tak lepsze to niż singlowe „Mr. Know It All”. Najbardziej powaliły mnie jednak dwie ostatnie piosenki – „Save You Tonight” i „Stole My Heart”. Straszny kicz i tandeta. Od takich numerów mamy już LMFAO, will.i.ama i Davida Guettę. Po co i chłopaki z One Direction się za nie biorą? To już ich zupełnie pogrąża. Śpiewanie utworów w takim stylu sprawia im wyraźną satysfakcję. Dajcie mi pistolet…
Po przesłuchaniu „Up All Night” doceniłem pierwszy singiel wydany przez grupę. „What Makes You Beautiful” nie zmieni mojego spojrzenia na muzykę, ale da się tego słuchać. Przy innych numerach z krążka nie wiedziałem czy się śmiać, czy płakać. Poważnie. Przy czym chyba wybiorę to drugie. Nagrywanie kiepskiej muzyki nie jest śmieszne. Bardzo ciekawi mnie, co zrobiliby chłopcy oddzielnie. Czy też zajęliby się tworzeniem podobnej muzyki? A może wybraliby coś zupełnie innego, a te wesołe buźki to tylko trick marketingowy? Prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiemy. W każdym razie jeśli wahasz się nad zakupem płyty… nie kupuj jej.
Ocena:
Najlepsze: What Makes You Beautiful, I Want, One Thing
Najgorsze: Gotta Be You, Save You Tonight, Stole My Heart, Everything About You
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz