Miło było dla Was pisać...

poniedziałek, 27 maja 2013

"Love Lust Faith + Dreams" 30 Seconds to Mars

 




Tytuł: Love Lust Faith + Dreams
Wykonawca: 30 Seconds to Mars
Rok wydania: 2013
Gatunek: rock elektroniczny
Single: Up in the Air







„Love Lust Faith + Dreams” to już czwarty krążek zespołu 30 Seconds to Mars. Miał być ciekawy, miał być eksperymentalny, miał być inny. Właśnie – miał być. A jaki jest naprawdę? No cóż – to po prostu kolejne rozczarowanie. Dla mnie trzecie. Bo nie znam debiutanckiego albumu grupy.


Słuchając zarówno nowego, jak i któregoś z poprzednich krążków kapeli odnoszę wrażenie, że grają takiego rocka dla podstawówki. Nie chcę tu nikogo obrażać, ale wiem, jak jest. Sam, będąc w podstawówce, słuchałem lekkich, popowych, niezobowiązujących hitów. Teraz jednak szukam w muzyce czegoś innego. Przyjemność sprawia mi słuchanie alternatywnych zespołów. 30 Seconds to Mars niestety alternatywni już od dawna nie są. Ich eksperymenty z elektroniką zaczęły się już na potwornie nudnym „This Is War”. I zaszły jeszcze dalej na „Love Lust Faith + Dreams”. O ile jednak na poprzedniej płycie kapeli znalazło się jeszcze miejsce dla bardziej dynamicznych utworów (m.in. świetne „Night of the Hunter”), tak tu dźwięki gitar i perkusji zostały ograniczone do absolutnego minimum. Przy niektórych piosenkach można się nawet zastanawiać, czy w ogóle użyto w nich jakichkolwiek instrumentów.

Płyta została podzielona na cztery części (stąd czteroczłonowy tytuł). Nie jest to nic nowego (podobny patent został wykorzystany m.in. na pamiętnym albumie Marilyna Mansona pt. „Antichrist Superstar”). Przyznam jednak, że ciekawie by było, gdyby zespół przykładowo zaprezentował cztery różne pomysły. Niestety na „Love Lust Faith + Dreams” każda część brzmi tak samo. To może wróćmy do tych wspomnianych eksperymentów. Na 12 utworów ja widzę 2, które można by podciągnąć po termin „eksperymentalne”. Pod koniec „Pyres of Varanasi” pojawiają się ciekawe, nieco orientalne wokalizy w wykonaniu Jareda, które trochę urozmaicają ten kawałek. Z kolei utwór kończący płytę – „Depuis le Debut” – cudownie się zaczyna. Partią gitary akustycznej, która na myśl przywodzi amerykańskie country. Gdyby tak dociągnąć do końca, byłby to najlepszy utwór na płycie. Niestety szybko dochodzi wszechobecna elektronika, która niszczy ten piękny klimat. Na koniec słyszymy jeszcze fragment „Jeziora łabędziego”. Jako całość numer wypada niestety bardzo blado.


Wszystkich piosenek opisywać nie będę. Nie ma czego. Wydaje mi się, że ten album to takie „Up in the Air” zmieszane z „Conquistador” (piosenki, które znaliśmy już wcześniej) zaprezentowane 12 razy, z niewielkimi tylko „poprawkami”. Najbardziej podoba mi się otwierające album „Birth”. Pojawiają się w nim instrumenty smyczkowe, cały kawałek sprawia wrażenie nieco orkiestrowego. Podoba mi się. Niestety reszta jest od niego dużo gorsza. I tak: nienawidzę singlowego, chaotycznego „Up in the Air”, nie lubię nudnego „Bright Lights”, wspomniane już „Pyres of Varanasi” również nie przypadło mi do gustu. Na krążku zdecydowanie za dużo elektroniki, często zmieszanej ze stadionowymi chórkami i gdzieś tam wciśniętej (chyba przypadkiem) gitary akustycznej. Całość jest nudna, nijaka i bez polotu. Przyjemnie słucha się jedynie „Birth” i w ostateczności ładnego „Convergence”.

Teksty opowiadają (a jakże!) o miłości, pożądaniu, miłości, uczuciu, miłości. A, i zapomniałbym – o miłości. Nic nowego, ale w sumie do tej nijakiej papki sam nic lepszego bym nie wymyślił. Tak więc w „Conquistador” padają słowa: This is a fight for our love lust hate desire We are the children of the great empire We will we will we will rise again (PL: To jest walka o naszą miłość Pożądanie, nienawiść, pragnienie Jesteśmy dziećmi z wielkiego imperium Będziemy, będziemy, będziemy powstawać od nowa). A w „Northern Lights” Jared śpiewa: We swam among the northern lights And hid beyond the edge of night And waited for the dawn to come And sang a song to save us all (PL: Pływaliśmy pośród zorzy polarnej Ukrywaliśmy się za krawędzią nocy Czekaliśmy na świt Śpiewaliśmy, żeby ocalić nas wszystkich). Koła się nie wymyśli. Wszystko to już gdzieś było. Wobec jednak tej przytłaczającej elektroniki tekst zwyczajnie gdzieś umyka.


Nowy album 30 Seconds to Mars to póki co największe muzyczne rozczarowanie 2013 roku. Mogłem się przecież tego spodziewać – poprzednie płyty mi się nie podobają (choć teraz stwierdzam, że „A Beautiful Lie” jest całkiem znośna), singiel „Up in the Air” zwiastował kompletną porażkę. Ale ja nadal łudziłem się, że zespół nagra dobry krążek. No cóż – ponieśli klęskę. Nawiązując do tytułu płyty, nie czuję do tej muzyki miłości, nie pożądam kolejnych utworów, brak mi też wiary w ich muzykę. Mogę jedynie marzyć o następnej, dobrej płycie. Ale skoro mam się znów rozczarować, to po co?

Ocena: 2/6
Najlepsze: Birth, Convergence
Najgorsze: wszystko inne co się rusza

21 komentarzy:

  1. Nie znasz się27 maja 2013 16:36

    Nie znasz się

    OdpowiedzUsuń
  2. "Nie jest to nic nowego (podobny patent został wykorzystany m.in. na pamiętnym albumie Marilyna Mansona pt. „Antichrist Superstar”)."
    Ohhh... Wspaniały przykład, ale nowa płyta Marsów nawet nie leżała obok twórczości Mansona. Mnie z "Love Lust Faith + Dreams" podoba się kilka piosenek. To takie lekkie, mało zobowiązujące utwory. "Birth" jest nieco inne, lekko przytłaczające, ale również uważam, że to najlepszy utwór na płycie. Zdecydowanie za dużo wstawili tu niepotrzebnych chórków. Już mnie głowa od nich zaczyna boleć!

    Pozdrawiam, True-Villain.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiem co miałeś mnie myśli. Nie wiem jednak dlaczego nowa płyta 30STM jest czteroczęściowa. Może jestem głupia i nie widzę tego podziału, ale dla mnie to bez sensu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ej, ej. Ja nie jestem w podstawówce a 30 Seconds To Mars słucham z przyjemnością i nie uważam aby ich poprzedni krążek był niewypałem. Wręcz przeciwnie.
    Co do nowego długogrającego longplay'a mam pewne obawy. Pierwszy singiel ewidentnie pokazuje, jaką drogę wybrali chłopaki z zespołu. Mniej rocka, bardziej komercyjne, syntetycznie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Słabo znam zespół, a krążka nie mam w planach.

    OdpowiedzUsuń
  6. bardzo fajny singiel i tytul plyty lista-przebojow.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Słuchałam raz i na razie mi wystarczy.

    3x recenzje na http://The-Rockferry.blog.onet.pl

    http://the-rockferry.blog.onet.pl/2013/05/28/359-360-361-green-day-uno-dos-tre-2012-2/

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie znam płyty, ale bardzo podoba mi się singiel promujący krążek i świetny klip. Zapraszam na nowy post www.PatriciaxLife.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo dobry pierwszy singiel jak i sam teledysk. 30 Seconds to Mars zagra koncert w Polsce podczas Impact Festival w Warszawie 5 czerwca
    http://muzycznomaniaa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Nowa notka na blogu http://true-villain.blog.pl a w niej ogłoszenie wyników drugiej edycji konkursu "Poszukiwacze Pytań". Serdecznie zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dwie nowa notki u mnie na blogu http://muzycznomaniaa.blogspot.com/ Zapraszam!

    OdpowiedzUsuń
  12. Zapraszam na relacje z koncertu Eweliny Lisowskiej. www.PatriciaxLife.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Miałam przesłuchać, ale twoja recenzja mnie do tego zniechęciła :D

    Zapraszam na nową recenzję ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie przekonuje mnie ten zespół, nie moje klimaty. U mnie nowa notka, zapraszam i pozdrawiam :).

    OdpowiedzUsuń
  15. Zapraszam na nową recenzję + mały konkurs na http://The-Rockferry.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  16. Hey there would you mind letting me know which webhost
    you're utilizing? I've loaded your blog in 3 completely
    different internet browsers and I must say this blog
    loads a lot quicker then most. Can you recommend a good internet hosting provider at a reasonable price?

    Thanks, I appreciate it!

    Feel free to visit my webpage :: Arnoldo

    OdpowiedzUsuń
  17. UWAGA NASTAPILA ZMIANA ADRESU LISTY TERAZ JESTESMY POD ADRESEM WWW.HOT-HIT-LISTA.BLOGSPOT.COM prosze o zmiane w linkach :)

    OdpowiedzUsuń
  18. jedna z lepszych plyt 2013 roku!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  19. Mam w pewien sposób zbliżoną ocenę albumu (coś o tym też skrobnąłem:)). "Pyres of Varanasi", "Convergence", czy nawet "City of Angels" to mocne plusy niezłej płyty. Niestety jak na grupę tego formatu tylko niezłej. Jak rzadko bywa zawiódł mnie promujący singiel.

    Ciekawa recenzja:)
    Zapraszam do siebie na szafamm.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  20. Mnie się singiel podoba :) Ale z tego krążka znam tylko go :D

    OdpowiedzUsuń