Tytuł: #willpower
Wykonawca: will.i.am
Rok wydania: 2013
Gatunek: dance, electropop, hip hop
Single: This Is Love, Scream & Shout, #thatPOWER
Uważam, że każda muzyka jest potrzebna. Choć gatunków takich jak dance czy electropop wysoko nie stawiam, to i one mają prawo bytu. Bo kto tańczyłby do soulowych ballad czy heavy metalu? W ostatnim czasie muzyka taneczna schodzi niestety na PSY. Lekkie, popowe kawałki zostały zastąpione przez ciężkie, komputerowe bity. Niektórzy potrafią ciekawie wykorzystać elektronikę. Do tej grupy nie zalicza się jednak will.i.am.
Nagrywanie „#willpower” raper zaczął już w 2010 roku. Od tego czasu jego wydanie było jednak stale przesuwane. Ponoć William nagrał łącznie ze 100 kawałków. Na albumie zawartych zostało 15 (18 w wersji deluxe). Pominięto takie numery jak „Fuckin' With Me?”, koszmarne „T.H.E. (The Hardest Ever)” (Bogu dzięki, że wokalista zdecydował się porzucić ten singiel) czy „Party Like an Animal”. Na nich miejsce weszły inne, nowsze piosenki (jak chociażby „Gettin’ Dumb” czy „Scream & Shout”). Swoją drogą ciekawe, czy kiedykolwiek będzie nam dane posłuchać niewydanych utworów. Ale najpierw – „#willpower”.
Zanim przejdę do opisywania poszczególnych piosenek, wspomnę tylko o zespole will.i.ama – Black Eyed Peas. Kapela tak ciekawa i oryginalna na początku zeszłego dziesięciolecia. A teraz? Tak wtórna, plastikowa i beznadziejna. Ich dwóch ostatnich krążków („The E.N.D.” i „The Beginning”) nie mogę słuchać. Trudno o równie słaby materiał. Rapera kojarzyłem niegdyś z niezłymi, chwytliwymi piosenkami pokroju „Pump It” oraz „Let’s Get It Started”. Szkoda, że teraz zaczęła pociągać go inna muzyka. Jego najnowsza płyta to typowy fast-food: nijaka mieszanka banalnego popu, dance z electro i hip hopem.
Przyznam jednak, że sam początek albumu „#willpower” mnie zaskoczył. Pozytywnie. „Good Morning” to subtelny, delikatny wstęp do krążka. Nie zrezygnowano w nim co prawda z autotune, ale sama muzyka jest znacznie lepsza od tej rąbanki, którą raper serwował wcześniej. Chciałem pozostać w tym „rozmarzonym świecie” jak najdłużej. Niestety już drugi kawałek – „Hello” – szybko sprowadził mnie na ziemię. Zaczyna się dobrze – przyjemną muzyką, dźwiękami smyczków (przetworzonych, ale kit z tym). Po refrenie wchodzi niestety typowa dla will.i.ama rąbanka. Podobnie zmarnowany został numer „This Is Love”. Ogromny plus za początek (gra na pianinie) i zaproszenie Evy Simons. W „This Is Love” wypadła rewelacyjnie. Szkoda tylko, że piosenka jako całość jest bardzo przeciętna.
Osobny akapit postanowiłem poświęcić piosence „Scream & Shout”, czyli ostatnio najpopularniejszemu singlowi Williama. To nudny i maksymalnie ograny kawałek. Jak najłatwiej go opisać? Wystarczy jedno słowo: komputer. Elektronicznie przerobiona muzyka, Britney Spears i will.i.am brzmiący jak programy do generowania głosu. A mimo tego utwór ma w sobie coś, co przyciąga. Arcydziełem bym tego na pewno nie nazwał, ale w przeciwieństwie do innych piosenek wokalisty tą jestem w stanie przesłuchać do końca. Bez krwawienia uszu.
Te cztery piosenki wyczerpały chyba kreatywność rapera. No bo jak to: aż cztery dające się wysłuchać piosenki pod rząd? To za dużo! Pozostałe kawałki z edycji podstawowej płyty to jakiś żart. Przede wszystkim są to numery strasznie oklepane. Zero kreatywności. Mam wrażenie, że takie piosenki słyszałem już wielokrotnie wcześniej. „Let’s Go” (gościnnie: Chris Brown) brzmi jak kawałek Pitbulla z jego nowej płyty (też z udziałem Chrisa). „Fall Down” to takie niedorobione „Crazy Kids” Ke$hy. Może i tej wokalistki w "plastikowości" się nie przebije, ale will.i.am ma już niedaleką drogę. I w końcu „Gettin’ Dumb” jest niczym zaginiony utwór Black Eyed Peas. Tyle że zamiast świetnej Fergie tu pojawia się beznadziejny, koreański zespół 2NE1. Pozostałe kawałki różnią się chyba tylko gościem. Muzyka (czy raczej to, co ma ją przypominać) za każdym razem jest taka sama. Komercyjna, słaba, przetworzona do granic możliwości. Szansę dałbym jedynie piosence „The World Is Crazy”, która jednak szybko się nudzi, oraz „Love Bullets”. W tej drugiej pojawia się Skylar Grey. Początek przypomina mi trochę jej solowe nagrania – spokojne, całkiem niezłe. Później niestety dołącza się elektronika. Zwrotki są nudne i bez polotu. Refren natomiast tragiczny.
Po 11 koszmarnych kawałkach chyba jednak sam wokalista poczuł się zgorszony. Dlaczego? A no bo zaserwował nam wersję deluxe. „Reach for the Stars” to numer typowy dla niego, równie dobrze znaleźć by się mógł na podstawie. Strasznie drażni obróbka wokalu. Jednak dwie kolejne piosenki z deluxe’a – „Smile Mona Lisa” oraz „Bang Bang” – zaliczyłbym do najlepszych. „Bang Bang” nagrane zostało na soundtrack do filmu „The Great Gatsby”. Nagranie piosenki do tego obrazu obowiązuje. Obok willa na soundtracku pojawiły się takie nazwiska jak Lana del Rey, Emeli Sande, Gotye czy zespół The xx. Konkurencja więc spora. William nie odciął się od swojej electropopowej stylistyki, ale nagrał kawałek, przy którym można się nawet dobrze bawić. Jednak zdecydowanie najlepszym utworem z krążka jest „Smile Mona Lisa”. Piosenka nie jest elektroniczna. Muzyka składa się głównie z dźwięków gitary akustycznej oraz smyczków. Potrzebna jeszcze jakaś rekomendacja?
Trzy lata kazał nam muzyk czekać na nowy album. Warto było? Przyznam Wam, że… tak. Płyta jest znacznie lepsza niż „blackeyedpeasowskie” „The E.N.D.” czy „The Beginning”. Do ideału mimo tego bardzo daleko. Od większości piosenek nadal bolą mnie uszy. Jeśli jednak William stwierdzi kiedyś, że wystarczy mu już zer na koncie i nagra całą płytę w stylu „Good Morning” oraz „Smile Mona Lisa”, to przysięgam – stanę się jego fanem.
Ocena: 1+/6
Najlepsze: Good Morning, Scream & Shout, Smile Mona Lisa
Najgorsze: Let's Go, Gettin' Dumb, Geekin', Freshy, #thatPOWER, Great Times Are Coming, Love Bullets, Reach for the Stars
Osobiście nie przepadam za Will.i.am'em. Dla niego liczy się tylko i wyłącznie kasa, lubiłam go jeszcze za czasów BEP kiedy nie eksperymentowali jeszcze z elektroniką. Albumu willpower nie znam, ale czytałam mnóstwo negatywnych komentarzy na jego temat. Chyba album nie jest wart tego abym go kiedyś przesłuchała, strata czasu. Zapraszam na nową recenzje: Cher Lloyd ,,Sticks + Stones" www.PatriciaxLife.blogspot.com
OdpowiedzUsuńUwielbiałam go jeszcze za czasów BEP 1995-2006. Dwie ostatnie płyty rzeczywiście były koszmarem. Obecnie BEP przeprowadzają castingi na nową wokalistkę. Ciekawe na jaką muzykę postawią. Pewnie tą najprostszą. Szkoda, bo kiedyś ten zespół był wspaniały.
OdpowiedzUsuńDługo czekałam na "#willpower". Szkoda, że William nie umieścił na płycie piosenki "Great Times". Jest bardzo fajna i uszy nie krwawią ^^
"T.H.E" też było całkiem fajne. ;)
Pozdrawiam, True-Villain.blog.pl
Ja również lubiłam will.i.am'a za czasów BEP. Teraz jego 'muzyka' straciła na wartości :/
OdpowiedzUsuńPrzekładanie daty "wyjścia na świat" albumu prawie nigdy nie wychodzi na dobre. Nie cierpię Go. Nie znoszę "Sream & Shout"! A nowy utwór z Bieberem? ...
OdpowiedzUsuńTrudno sie wypowidziec na temat tego albumu bo piosenki z płyte willpower posłuchałam na muzodajnie w fragmentach i kilka piosenek „może być”. Mi osobiscie This Is Love” z Evą Simons piosenka bardzo sie podoba a Scream & Shout na początku nie ale pożniej stwierdziła że nie jest taka zła. Musze przyznać ze piosenka z Justinem Bieberem strasznie wpadła mi w ucho. Ja rowniez wole will.i.am'a za czasów Black Eyed Peas
OdpowiedzUsuńZpraszam do siebie do komentowanie i zagłosowania kolejnego notowania HOT SONGS http://muzyka-listaprzebojow.blogspot.com/
Nowa recenzja na http://the-rockferry.blog.onet.pl ("Twilight" (soundtrack))
OdpowiedzUsuńNie myślałeś kiedyś o zmianie szablonu na taki bardziej fajny, blogspotowy?
OdpowiedzUsuńJestem konserwą, nie lubię zmian. Póki co odpowiada mi taki, jaki jest. Może kiedyś :)
UsuńNo i brakuje "Mona Lisa's Smile". Jako fanka starego Black Eyed Peas nie boję się tego powiedzieć: Will się sprzedał, nie mogę słuchać jego najnowszej twórczości. Mam cichą nadzieję, że kiedyś BEP powrócą do hip-hopu, ale to marzenie bardzo odległe... U mnie NN, zapraszam i pozdrawiam :).
OdpowiedzUsuńuwielbiam niektore piosenki ale beznadziejny album jak dla mnie lista-przebojow.bloog.pl
OdpowiedzUsuńJa lubię akurat Willa i podobnie do Ciebie uważam go za jedną z nielicznych osób, które z tych komputerowych bitów potrafią coś wydobyć... Albumu nie słuchałałam, coś jakbym przeczuwała, że jest tak słabo, jak piszesz. Nawet lubię Scream&Shout, chociaż zachwycające nie jest, ale da się przeżyć. Kawałka z Bieberem nie słuchałam, ale na to się raczej nie zanosi. Cóż, zobaczymy, jak to będzie, jeżeli najdzie mnie wena, to owszem, posłucham tego albumu. :)
OdpowiedzUsuńPS. Jaka piękna Taylor w nagłówku bloga! Nie wiedziałam, że ją lubisz. ;)
U mnie nowy post zapraszam www.PatriciaxLife.blogspot.com
OdpowiedzUsuńPolecam przesłuchać kawałek Rebound od duetu Arty & Mat Zo. Kolejny cios w twórczość will.i.ama... Co ciekawe, On to nazywa samplowaniem :D
OdpowiedzUsuńZnam chyba tylko kawałek z Britney i mnie krwawią uszy jak tego słucham. Brrr... coś strasznego.
OdpowiedzUsuńZaciekawiłeś mnie "Smile Mona Lisa" :) Zaraz sobie włączę i przesłucham :)
W 100% zgadzam się z recenzją! Zupełnie nie rozumiem podniecaniem się piosenką "#thatPower", która według mnie mogłaby spokojnie kandydować do miana najgorszych, bądź najbardziej irytujących piosenek tego roku.
OdpowiedzUsuń