Miło było dla Was pisać...

piątek, 14 lutego 2014

"Antichrist Superstar" Marilyn Manson

Jak poznać album genialny? Po tym, że twórca włożył w niego całe swoje życie i serce. Po tym, że rozlicza się na nim z przeszłością. Po tym, że wywiera on na słuchaczach tak ogromne wrażenie, które mogą nawet zmienić ich charakter. No i w końcu po tym, że nie łyka się ich od razu, a dopiero po którymś przesłuchaniu można odkryć ich wspaniałość. Wszystkie te cechy posiada Antichrist Superstar.

Nienawiść. To uczucie silniejsze i mające większą siłę rażenia niż sobie wyobrażacie. Potrafi zniszczyć wszystko to, co wybuduje miłość. Z łatwością sprawia, że ze świata znikają radość czy szczęście. A gdy dojdą do niej rozpacz, smutek, ból... to aż strach mówić. To wszystko - i znacznie więcej - odczuwał swego czasu Marilyn Manson. Odwrócili się od niego wszyscy: rodzina, znajomi, zespół. W dodatku przeżywał uzależnienie od narkotyków oraz depresję. Wszystkie te negatywne przeżycia sprawiły, że niszczył dosłownie wszystko, od instrumentów, po siebie samego. W końcu jednak udało mu się ten ciężki okres przezwyciężyć. I nagrać album wiekopomny.


Z pewnością znacie takie utwory Mansona jak Tainted Love czy mOBSCENE. To ostre, rockowe, ale w gruncie rzeczy także dosyć melodyjne i łatwo przyswajalne kawałki. Ich zupełnym przeciwieństwem jest drugi studyjny krążek artysty. Antichrist Superstar to bowiem dzieło niezwykle trudne i czasochłonne. Słyszałem o nim wiele opinii. Praktycznie wszystkie zaczynały się od: jak mi się to kiedyś nie podobało. W wielu dochodziło jednak później: teraz to kocham. Ja również mogę podpisać się pod tym stwierdzeniem. I o ile kawałki z pierwszej części płyty zatytułowanej The Heirophant - konkretnie Irrensponsible Hate Anthem; The Beautiful People; Dried Up, Tied and Dead to the World oraz Tourniquet - zachwyciły mnie od razu, tak do całego krążka podchodziłem z dystansem. Ale po kolei.

Zachwyciło mnie The Beautiful People, od razu. Zapewne dlatego, że to zdecydowanie najlżejszy kawałek z całego krążka. Nie jest spokojny, ale też nieprzesadnie skomplikowany. Po prostu przebojowy i łatwo wpadający w ucho. I jakże inteligentny! Bo czy piękni ludzie mają większe prawa od innych? Nie. Manson wychodzi im naprzód. Jeszcze bardziej powala i miażdży Tourniquet. Ale zaraz - czy osoba, która przeżyła tyle złego, mówi nam to jest chwila mojej największej słabości? To aż się nie mieści w głowie, ale to czuć. W tej jednej kompozycji Marilyn przekazał tyle emocji, że byłem w szoku. Wsłuchajcie się w ten tekst, te emocje, nawet linię basową. To wszystko przepełnione jest niewyobrażalnym smutkiem, bólem... A już szczególnie fragment:
I never ever believed in me,
I am your tourniquet
wzrusza i nie pozostawia słuchacza obojętnym.


Irresponsible Hate Anthem oraz Dried Up, Tied and Dead to the World to taka twórczość Mansona, która musiała się tu znaleźć i kropka. Są takie jak on - pełne wściekłości, bezkompromisowe, może nawet nienawistne. I genialne. Należy o nich pamiętać.

Reszta przy pierwszym zetknięciu nie przypadła mi do gustu. Teraz mam jednak o tych utworach zupełnie inne zdanie. Przede wszystkim trzeba poświęcić im odpowiednio dużo czasu i uwagi. Zwyczajnie bowiem nie zdołamy wychwycić w nich wszystkich elementów czy dźwięków podczas kilku przesłuchań. Trzeba odpowiednio wczuć się w muzykę. A naprawdę jest w co się wczuwać. Szczególnie przy drugiej części płyty - Inauguration of the Worm - należy trochę posiedzieć. Do niej należą bowiem utwory najdziwniejsze, najbardziej nienormalne, niekonwencjonalne i, jak lubię tego typu muzykę nazywać, zeschizowane. Tę część płyty otwiera Little Horn. Do ostatniej sekundy trzyma w napięciu. No i po raz kolejny należy pochwalić tekst. Po wsłuchaniu się w niego naszła mnie refleksja - czy aby na pewno dobrze żyjemy? A może powinniśmy coś zmienić? Mroczną i tajemniczą atmosferę kontynuują kolejne utwory z tej części: niepokojące, mrożące krew w żyłach Cryptorchild, industrialne Deformography, dynamiczne Mister Superstar i Angel With the Scabbed Wings oraz przyprawiające o ciarki Kinderfeld.



I tak dochodzimy do ostatniej części Antichrist Superstar. Disintegrator Rising. Weźmy chociażby tytułowe Antichrist Superstar. Po raz kolejny mamy nienaganne wokale, różnorakie szepty, modelowanie głosu, doskonałe instrumentarium. I to zakończenie. To zastanawiające, przerażające, ale również hipnotyzujące zakończenie:
If you are suffering, know that I have betrayed you
Do tej części krążka należy także wściekłe, głośne 1996 oraz delikatniejsze, różnorodne Minute of Decay. Czyż to nie genialne i nie... piękne? Grzechem byłoby także nie wspomnieć o dwóch ostatnich, bodajże najważniejszych utworach: The Reflecting God oraz Man That You Fear. Tego się nie da opisać, tego trzeba posłuchać na własne uszy. Pierwszy numer jest niezwykle wściekły, drugi bardziej wyciszający. Pierwszy mroźny, zimny, drugi łagodniejszy. Oba łączą jednak znakomite teksty oraz bycie po prostu idealnymi.


Po Man That You Fear otrzymujemy... 82 ścieżki ciszy. Po nich usłyszymy Empty Sounds of Hate - satanistyczne modły. Jest to ciekawe, choć bardzo nietypowe zamknięcie przygody z Antichrist Superstar. A więc podsumowując, jaki to krążek? Jak już pisałem: wiekopomny. Chyba najlepszym na to dowodem jest fakt, że znalazłem w nim... cząstkę siebie. W ostatnim czasie czułem się nieco osamotniony i zły. Tak jakby każdy działał przeciwko mnie. Podobne emocje znalazłem na tej płycie. Gdzie mi tam do Mansona - ale Antichrist Superstar naprawdę pomogło mi stanąć na nogi. I właśnie taką muzykę - która ma na mnie jakiś, choćby najmniejszy wpływ - wielbię najbardziej.


Ocena: 6/6
Najlepsze: Tourniquet, The Reflecting God, Man That You Fear, Antichrist Superstar, The Beautiful People... jak i wszystkie pozostałe
Najgorsze: brak

12 komentarzy:

  1. rowniez nie moja bajka ale super ze Ci sie podoba
    // www.hot-hit-lista.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za recenzję oraz wysoką ocenę! We wstępie znalazłam nawet moje słowa, które kiedyś Ci napisałam na Laście. Wspaniała recenzja, tak wspaniała jak i album. "Antichrist Superstar" to album, który zmienił moje życie. To nie jest tylko album o nienawiści i bólu. Manson nie poddaje się, walczy, zmierza na szczyt by stać się tytułową Supergwiazdą. To najwspanialsza muzyka jaką słyszałam w życiu. Niedawno gdy kupiłam ten album miałam straszną radochę xD Pewnie mi się nie dziwisz. Nie wiem co jeszcze napisać... To pewnie tak chaotycznie wygląda. Kocham MM i AS <3 KOCHAM <3

    Pozdrawiam, NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Taka muzyka to nie dla mnie.
    NN na http://mybestmusic.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  4. :(
    Serdecznie zapraszam do mnie http://muzycznomaniaa.blogspot.com/ na nowe notowanie

    OdpowiedzUsuń
  5. Hehe, ale masz dużo fanów Mansona wśród czytelników :) Jestem chyba ograniczonym bezmózgim gimbusem, ale dla mnie osoba, która uważa dzisiejsze gwiazdki popu za lepsze od Marilyna nie ma zwyczajnie gustu muzycznego.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakoś nie przepadam za taką muzyka
    www.vanessa-actress.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapraszam na NN
    www.vanessa-actress.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Kurde, kolejna zachęcająca recenzja na temat muzyki Mansona. Pora nadrobić zaległości.
    U mnie nowa recenzja, zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Kompletnie nie moja bajka.

    Nowy post na http://The-Rockferry.blog.onet.pl (grupowe abecadło #2)

    OdpowiedzUsuń
  10. "The Beautiful People" jest nie tylko najlepszym kawałkiem na tej płycie, a jednym z lepszych w jego całej karierze ;)
    Ja nie uwielbiam (jeszcze?) tak bardzo tego albumu jak Ty ;) Może to się zmieni. Może bym odnalazła tam cząstkę siebie, gdybym go poznała w momencie mojej depresji... a może to dopiero przede mną :) W każdym razie album do łatwych nie należy i chyba jeszcze go do końca "nie strawiłam" :) Jego inne albumy póki co bardziej do mnie przerażają. Z tych, co znam, oczywiście :)

    OdpowiedzUsuń