Miło było dla Was pisać...

sobota, 28 grudnia 2013

"The Golden Age" Woodkid + relacja z koncertu

Bardzo, bardzo, bardzo długo zwlekałem z napisaniem tej recenzji. To nie tak, że mi się nie chciało. O nie - chcieć to chciałem bardzo. Sprawa polega na tym, że ten album jest tak przezajebisty, że po prostu nie istnieją odpowiednie słowa, by te uczucia wyrazić.

Woodkid to francuski artysta. Nie przepadam za tym językiem, toteż od ich muzyki trzymam się z dala. Zaciekawił mnie jednak fakt, że reżyser (ależ on wszechstronny!) ma na koncie takie teledyski jak niesamowite Born to Die Lany del Rey czy piękne Back to December Taylor Swift. Przesłuchałem też Iron EP. Nie powaliła mnie na kolana. Zwróciłem jednak uwagę na tytułowy kawałek. Tak epicki, cudowny, przepiękny, wspaniały (tak można jeszcze by długo wymieniać), że to aż nieprzyzwoite. No bo jak można być tak genialnym, żeby coś takiego stworzyć? Kompozycja nie przypomina żadnej innej znanej mi muzyki. Pełna różnorakich instrumentów, hipnotyzująca, z rewelacyjnym tekstem. Później sięgnąłem po The Golden Age. Nie od razu mi się spodobał. Dziś jednak Woodkid jest moim bogiem, a płyta moją biblią.


The Golden Age oznacza po polsku Złoty Wiek. Tytuł jak dla mnie niezwykle dobrze dobrany. Wiem, że przez najbliższe lata łatwo się od tej muzyki nie uwolnią. I to właśnie z nią przeżyję swój najlepszy czas, złote lata. Ale pochwały pochwałami - co tak w ogóle tworzy Woodkid? Jego twórczości nie da się zaszufladkować. Jest zbyt różnorodna, pełna różnorakich dźwięków i emocji, choć w gruncie rzeczy zimna i surowa. Wikipedia mówi, że artysta tworzy baroque pop, neofolk oraz muzykę eksperymentalną. O tak - eksperymentalną. Nigdy się z czymś podobnym nie spotkałem. I raczej już się nie spotkam. Takie rzeczy tworzy się raz w życiu.

Cały krążek wokalista stworzył z tymi samymi osobami. Do studia zaprosił Dany Héricourt, Ambroise Willaume, Guillaume Brière, Mitchell Yoshida oraz SebastiAn. Głównym twórcą albumu jest jednak on sam. Bez niego materiał nie brzmiałby tak jak brzmi. To bowiem on skomponował każdy utwór i napisał do nich teksty. Może też zacznę nieco przewrotnie od tekstów. Jak już pisałem, oczarował mnie ten do Iron:
Deep in the ocean, dead and cast away
Where innocence is burned in flames
A million mile from home, I’m walking ahead
I’m frozen to the bones, I am
Zarówno ten, jak i pozostałe można opisać przymiotnikami: niezwykłe, wciągające, magiczne. Próżno tu szukać banalnych miłosnych historyjek. Mamy natomiast opowieści, których nie uświadczymy nigdzie indziej. Mamy ogromną gamę różnorakich tematów: śmierć, smutek, miłość (podana w przepiękny sposób), nieco także bajkowe klimaty. Jednak najbardziej przygniótł mnie do ziemi tekst utworu Where I Live. Depresyjny, smutny... fantastyczny, genialny. Poryczałem się, czytając go.




Każdy utwór na The Golden Age jest zjawiskowy. Każdy jest genialny, niepowtarzalny, zjawiskowy i co by nie tylko. Przewija się tu naprawdę wiele emocji. Raz będziemy tupać nóżką przy przebojowych hitach, za chwilę płakać przy balladach, by w końcu po prostu stanąć bez ruchu, a co najwyżej rozdziawić buzię z zachwytu, przy Iron czy The Other Side. I tak, po chwili zastanowienia - The Other Side to chyba najlepsza kompozycja na krążku. Dźwięki pianina i instrumentów smyczkowych pojawiające się na początku przywodzą na myśl balladę. Nic bardziej mylnego. Choć utwór do szybkich nie należy, spokojnym też nazwać go nie można. Jego epickość i geniusz potęgują dźwięki jakby bijącego zegara i potężny chór w refrenie (?). Nie, nie w refrenie. Piosenki Woodkida rzadko kiedy mają tak trywialny podział zwrotka/refren/most.

O każdej kompozycji można by napisać oddzielną powieść. Ja tego nie zrobię. Jednak każdej poświęcę trochę miejsca. Przygodę zaczynamy od tytułowego The Golden Age - z delikatnym początkiem i mocnym zakończeniem. Dalej mamy chyba najbardziej pozytywne, radosne The Great Escape, delikatne Boat Song, I Love You nie będące wcale (wbrew tytułowi) głupawą pioseneczką o miłości czy też wzruszającą balladę The Shore. Stanowią jakby przygotowanie dla trzyczęściowej, mrocznej symfonii (moje odczucia): wciągającego Ghost Lights, instrumentalnego Shadows oraz porażającego Stabat Mater. Znalazło się tu także miejsce dla przebojowego, zjawiskowego Conquest of Spaces, drugiego instrumentalnego utworu, jakby wyciągniętego z horroru Falling oraz niezwykle emocjonalnej, poruszającej kompozycji Where I Live.



Być może zwróciliście uwagę, że w opisie pojedynczych utworów zapodziało się gdzieś Run Boy Run. Otóż nie. Celowo postanowiłem zostawić sobie ten kawałek na sam koniec. To mroczny, tajemniczy (szczególnie początek robi takie wrażenie) numer będący jednocześnie bodajże najbardziej dynamicznym utworem na The Golden Age. Wersja albumowa nie nadaje się jednak do poskakania. Słucha się jej w skupieniu. Dopiero podczas koncertu będzie się szaleć, ale o tym za chwilę...

Jak by tu podsumować... ARCYDZIEŁO, GENIUSZ, MAGIA. I koniec, kropka. Gdy po raz pierwszy przesłuchiwałem The Golden Age, nie dałem się oczarować. Uznałem, że to po prostu dobry krążek, który po genialnym Iron trochę rozczarował. Dziś jednak diametralnie swoje zdanie zmieniłem. Woodkid stworzył dzieło, które nie jest zwyczajną płytą. Ona zostanie z nami na wiele lat i mogę to nawet zagwarantować. Kto bowiem inny tak odważnie sięga po taką gamę instrumentów, tworzy tak tajemniczy, a przy tym wspaniały i uzależniający klimat? Ja nikogo takiego nie znam. Tak więc, jeśli jeszcze nie znacie, to KONIECZNIE musicie tę muzykę przesłuchać. Nieopisane przeżycie.

Ocena: 5209728937741/6
Najlepsze: wszystko wszystko wszystko

Dziś jest 28 grudnia. Koncert miejsce miał 7 grudnia - równo trzy tygodnie temu. Od tego czasu siedziałem i zastanawiałem się jak napisać tę relację. Nadal nie wiem. Ale co tam podejmę się. Nawet jeśli wyjdzie bełkot, to takie wydarzenie należy skomentować.

O supporcie czy biegu na śmierć i życie do barierek rozwodzić się nie będę. Pierwsze było okropne, drugie zadziało się tak szybko... nawet nie wiedziałem, kiedy dokładnie się tam znalazłem. Skupmy się na Woodkidzie. Jest co wspominać.

Przede wszystkim: światła, animacje, cała oprawa. Woodkid, jako reżyser, zna się na takich smaczkach i swoje doświadczenie perfekcyjnie wykorzystał. Sprawił, że koncert stał się nie tylko zwykłym koncertem, ale czymś więcej. Naprawdę wielkim, epickim wydarzeniem, które doceniłby każdy koneser efektów specjalnych. Cóż - scenografia godna The Golden Age. Zwłaszcza te animacje były przepiękne. Mnie do gustu przypadła szczególnie ta pokazująca rozpad rzeźby znanej z okładki singla Run Boy Run.
  • Intro
  • Baltimore's Fireflies
  • Childhood & The Golden Age
  • Where I Live
  • Evolution & Ghost Lights
Już sam początek koncertu zwalił mnie z nóg. Zagrane na trąbkach intro było wielkie, potężne, epickie, niesamowite... Co by nie tylko. Poprzedzało wykonanie jednej z najbardziej emocjonalnych ballad Woodkida - Baltimore's Fireflies. Gorąco zrobiło się jednak dopiero przy połączeniu instrumentalnego Childhood z cudownym The Golden Age. Zwłaszcza przy drugiej, mocniejszej części utworu nikt nie mógł ustać spokojnie. Zachwyciło także równie emocjonalne (a może nawet bardziej) jak w wersji studyjnej Where I Live. Nie wspominając już o wspaniałym Ghost Lights.
  • I Love You
  • Go
  • Brooklyn
  • Boat Song
I Love You to jeden z tych momentów koncertu. Jeśli ktoś wcześniej narzekał na nudę (grzesznik!), przy tym utworze słowa swe musiał odwołać. Choć wersja albumowa jest całkiem przebojowa, nie należy też do jakoś bardzo skocznych kawałków. Co innego na koncercie. Tam chyba każdy poczuł zastrzyk energii... Nie do opisania po prostu. Dalej wróciliśmy do smutania (ale jakże pięknego smutania): Go, Brooklyn oraz nowej wersji (specjalnie dla nas!) Boat Song. Szczególnie Go po prostu złamało mi serce. Mam nadzieję, że utwór zostanie kiedyś wydany w wersji studyjnej. To chyba najwspanialsza ballada artysty.
  • Technology & Stabat Mater
  • Conquest of Spaces
  • Volcano
Dalej otrzymaliśmy kolejne połączenie - instrumentalne Technology zostało zestawione z genialnym Stabat Mater. Po raz kolejny uderzyła mnie wręcz doskonałość Woodkida. Ech... Przy kolejnych numerach po raz kolejny nie można było złapać oddechu. Conquest of Spaces oraz fenomenalne, niewydane studyjne Volcano to najbardziej żywiołowe, energiczne, skoczne kawałki wokalisty. Nawet jeśli ktoś by chciał, nie mógł ustać przy nich spokojne. Tłum skakał nim ;)
  • Iron
  • The Great Escape
Szaleństw nie zabrakło także przy największej kompozycji Woodkida. Iron zostało chóralnie odśpiewane chyba przez wszystkich. Natomiast The Great Escape zawierało jeszcze więcej pozytywnej energii niż w wersji albumowej. Po wykonaniu tych piosenek muzyk zszedł ze sceny. MUSIAŁ jednak wrócić. Dlaczego? A bo nie zagrał:
  • Run Boy Run
  • The Other Side
Przy Run Boy Run szaleństwo było większe niż przy wszystkim wcześniejszym razem wziętym. Dlatego tym bardziej cieszę się, że wykonano wydłużoną, maksymalnie powyginaną wersję tego kawałka. Mogliśmy te chwile przeżyć troszkę dłużej. Koncert zakończył wgniatającym w ziemię The Other Side. Magia, magia, magia. Tylko tyle i aż tyle.


Po tym utworze, mimo skandowania Woodkid (brzmiało trochę jak Wód-kid ;)), tupania i klaskania, artysta na scenę nie powrócił. Później rzucali setlisty. Prawie jedną złapałem, aczkolwiek Zuziio okazała się lepsza ;) Reasumując, koncert zachwycił mnie (choć trudno to sobie teraz wyobrazić) jeszcze bardziej niż płyta The Golden Age. Pisząc tę relację, wszystkie wspomnienia powróciły. Ach, jakbym chciał cofnąć czas i przeżyć to jeszcze raz...

zdjęcia: ja & Zuziio (przeczytaj jej relację)

11 komentarzy:

  1. "Iron" mnie nie porwało, ale "Run Boy Run" jest zajebiste :D Mimo wszystko póki co całego albumu nie przesłucham, za bardzo się nim wszyscy jarają. Wolę poznać jego muzykę w ciszy, skupieniu, chyba warto ;) Ahh tak sobie myślę jaka by to wspaniała muzyka gdyby dodać do niej metalowe brzmienie... ^^ Z miejsca bym przesłuchała. Świetna recenzja, dawno nie czytałam takiego orgazmicznego ślinotoku.

    Pozdrawiam, NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, że album Woodkida kocham ;) Co tu dodawać, napisałeś wszystko. Relacja super, nie mogę uwierzyć, że to już 3 tygodnie temu było :(

    Podsumowanie 2013 roku: najlepsze piosenki [ http://The-Rockferry.blog.onet.pl ]

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy artysta, ciekawe brzmienia hot-hit-lista.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. "No bo jak można być tak genialnym, żeby coś takiego stworzyć?","Woodkid jest moim bogiem, a płyta moją biblią."
    Czuję dokładnie to samo :)
    Byłam na koncercie i niestety stwierdzam, że już czegoś takiego nigdzie nie zobaczę, nic mnie już tak nie zachwyci...
    Płakałam przy Brooklyn i I Love You.
    Do tej pory się jeszcze po koncercie nie pozbierałam.
    Zastanawiałam się czy napisać relację, ale to nie miałoby sensu.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Słuchałem tylko EP'ki i jest intrygująca :> Koncert musiał być przegenialny ;___; Muszę zabrać się za longplay, ale jak włączę moje ulubione płyty to skończę jak będzie kilkadziesiąt odtworzeń :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Zakochałam się w piosence Run Boy Run
    www.vanessa-actress.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Vanessa u znajomych+rankingi-więcej w NN
    www.vanessa-actress.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Znakomita jest ta płyta, trzeba znać.
    U mnie nowa recenzja, zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Skany z Flare Canada- więcej w NN
    www.vanessa-actress.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Gratulacje udziału w koncercie i wspaniałych wrażeń :D
    Musze wreszcie zabrać do przesłuchania całego albumu Woodkid i jeszcze po takiej pożytywnej recenzji.

    OdpowiedzUsuń
  11. Słyszałam tylko jedną piosenkę z ich płyty ale po tak dobrej recenzji muszę koniecznie przesłuchać płytę.
    Na http://mybestmusic.blog.pl/ pojawiło się Nowe Notowanie

    OdpowiedzUsuń