Miło było dla Was pisać...

sobota, 8 lutego 2014

#Minirecenzje 7

Luty leci nam pod znakiem #miesiącwaszychpropozycji. Jako że chciałem dać jakiś hasztag w hasztagu, znalazło się w tym miesiącu miejsce także dla #Minirecenzje. Te z wydania nr 7 łączy Billie Joe Armstrong. Wokalista udzielił się na każdej ze zrecenzowanych płyt.

GREEN DAY - DOS! (2012)

Druga płyta z trylogii Green Daya. Pierwszej, zatytułowanej Uno!, miło nie wspominam. Choć początkowo wydała mi się całkiem przystępna, dziś nie potrafię jej wysłuchać do końca. Poza takimi piosenkami jak Oh Love czy Kill the DJ nie znalazłem na niej nic ciekawego. Inna sytuacja ma się (na szczęście) na Dos!. Utwory przygotowane na część drugą są bardziej rock and rollowe i po prostu ciekawsze od poprzednich. I słyszymy to już od początku: króciutkie, akustyczne See You Tonight to godne wprowadzenie do płyty. Dalej mamy brudne, pieprzne Fuck Time, nieco spokojniejsze Wild One, radosny singiel Stray Heart czy przebojowe Lazy Bones. Prezentują się całkiem nieźle. Czego nie mogę niestety powiedzieć o chaotycznym, zbyt głośnym (tytuł zobowiązuje) Wow! That's Loud oraz nijakim Stop When the Red Lights Flash. Nie jestem wielkim fanem kompozycji Nightlife, aczkolwiek gościnny udział Lady Cobry ciekawie ją urozmaica. Podoba mi się kawałek, który Green Day umieścił na końcu albumu. Akustyczne Amy to pochwała na część tragicznie zmarłej Amy Winehouse. To prosty, minimalistyczny - ale piękny - utwór. Dos! nie sprawiło, że stałem się fanem Green Daya. Dostarczyło mi jednak rozrywki na przyzwoitym poziomie. Myślę, że czasem będę wracał do takich utworów jak See You Tonight czy Fuck Time. Słucha się ich naprawdę dobrze.

Ocena: 4/6
Najlepsze: See You Tonight, Fuck Time, Amy, Wild One
Najgorsze: Wow! That's Loud, Stop When the Red Lights Flash, Ashley


GREEN DAY - TRE! (2012)

I o ile Dos! za lekki i beztroski klimat pochwaliłem, tak Tre! za to samo powinienem... skrytykować. Poprzedni krążek był intrygujący i zadziorny. Tre! takie nie jest. To płyta zachowawcza, wygładzona, bez tego czegoś. Niby jest przebojowa, zróżnicowana, lecz nie słucha się jej z przyjemnością. Żeby jednak nie było tak do końca negatywnie, muszę przyznać, że podobają mi się cztery (z dwunastu) zamieszczone tu nagrania. Jednym z nich jest otwierająca płytę ballada Brutal Love. Brzmi niczym wyjęta z lat 80. Rockowa, emocjonalna, z cudowną solówką. Idąc dalej - lubię także dwie inne ballady: nieco folkowe, urocze Drama Queen oraz fortepianowe The Forgotten. I w końcu Dirty Rotten Bastards, które kojarzy mi się trochę z Jesus of Suburbia. Dlaczego? Trwa bowiem 6 minut i składa się z kilku odmiennych części. Jednak poza tymi kawałkami Tre! nie oferuje nic poza powielonymi pomysłami i nic nie wnoszącymi kompozycjami. Do gustu, mimo zabawnego tekstu, nie przypadło mi A Little Boy Named Train. Podobnie zresztą jak Missing You, Amanda czy Walk Away. W Sex, Drugs & Violence podoba mi się jedynie jeden fragment - ten, w którym słychać innego członka zespołu niż Billiego. Reszta przeszła gdzieś obok, pozostawiając wyłącznie wrażenie, że Tre! to jeden z najnudniejszych albumów grupy.

Ocena: 3/6
Najlepsze: Brutal Love, Drama Queen, Dirty Rotten Bastards
Najgorsze: Amanda, Walk Away, A Little Boy Named Train


BILLIE JOE + NORAH - FOREVERLY (2013)

O ile greenday'owska trylogia nie zaskoczyła mnie nawet w najmniejszym stopniu, o tyle prawie z krzesła spadłem, gdy dowiedziałem się, że Billie Joe nagrywa album z... jazzowo-soulową Norą Jones. Razem odświeżyli krążek Songs Our Daddy Taught Us The Everly Brothers. Choć nie jest to ich najbardziej znane dzieło, wokaliście Green Daya tak bardzo przypadło do gustu, że to właśnie ten album został odświeżony. Jako że duet zaciekawił mnie bardzo, po płytę sięgnąłem zaraz po premierze. I... prawie usnąłem, gdy jej słuchałem. Dla mnie wszystko brzmi tu tak samo. Głównie słychać gitarę akustyczną, inne instrumenty jedynie w tle. W dodatku Norah i Billie śpiewają prawie cały czas równo. Nie ma tak jak w wielu obecnych hitach, że on śpiewa jedną, ona drugą zwrotkę. Cały czas razem. W każdej piosence  brzmią podobnie. Ładnie, ale po kilku utworach zaczyna po męczyć. Słuchacz ma ochotę na jakieś urozmaicenie. Jednak najbardziej szkoda tu samych kompozycji. Bo złe nie są. Przeciwnie - słuchając ich osobno, trudno znaleźć jakąkolwiek wadę. Naprawdę można czerpać z nich przyjemność. Dlatego tym bardziej ubolewam nad brzmieniem całego foreverly. Długo też myślałem, jaką wystawić ocenę. Może trochę zawyżyłem, lecz ze względu na kilka kompozycji nie mogło być inaczej niż:

Ocena: 4/6
Najlepsze: Roving Gambler, Silver Haired Daddy of Mine, Who's Gonna Shoe Your Pretty Little Feet
Najgorsze: -


9 komentarzy:

  1. Lubie Green Day, ale nowych krążków jeszcze nie przesłuchałem. Jakoś nie mogę się przełamać. Czytałem masę recenzji i większość opinii jest podobnych do twojej. Może kiedyś się skuszę :)
    Zaciekawił mnie duet Nory Jones z Billie'm. Już chyba prędzej sięgnę po ten album.

    OdpowiedzUsuń
  2. Żadnej z tych płyt nie słuchałem, ale nadrobię. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Trylogię Green Daya muszę sprawdzić na własnej skórze, Foreverly też chętnie przesłucham :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z trylogii najbardziej lubię "Uno!". Bardzo zaskoczył mnie duet Billiego z Norą, krążek podoba mi się, ma niezwykły klimat...

    OdpowiedzUsuń
  5. Do Green Day jeszcze nie doszłam. Chciałam sięgnąć po "American Idiot", ale stwierdziłam, że to na razie nie na moje siły.
    U mnie nowa notka, zapraszam i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Już dość długo zabieram sie za przesłuchanie dwóch kolejnych części trylogii GD. Pora nadrobić zaległości :)
    Zapraszam na nową recenzję :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Green Day dla mnie byl fajny za czasow American Idiot, te trzy plyty to porazka
    // www.hot-hit-lista.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Foreverly to świetna płyta. Czarująca.

    Nowa recenzja na http://The-Rockferry.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  9. Właśnie jestem w trakcie przesłuchiwania ostatniej płyty z trylogii i nie zgodzę się z tym, że to ich najnudniejsza płyta, bardziej nudziły mnie ich pierwsze krążki :) Co do "Brutal Love" i "The Forgotten" muszę się zgodzić, że to są fajne kawałki, szczególnie ten drugi mnie póki co oczarował :) Tak wiele z ich przesłuchaniu mi w głowie nie zostało, ale cała trylogia tworzy przyjemne tło, kiedy jedzie się autobusem i czyta książkę :)

    OdpowiedzUsuń