Miło było dla Was pisać...

poniedziałek, 21 lipca 2014

"The Hunting Party" Linkin Park

Niezwykle trudno mi recenzować płytę zespołu Linkin Park. Niegdyś była to moja ulubiona kapela, a płyt Hybrid Theory oraz Meteora słuchałem namiętnie. Każdy kawałek znałem na pamięć, niecierpliwie czekałem na nowe wiadomości z obozu LP. Dziś z tej miłości wiele już nie zostało. Mam wrażenie, że grupa z każdym kolejnym krążkiem coraz bardziej chciała utrzymać się na topie, byleby ich nie zapomnieli. I przez to powstały nam takie potwory jak Lost in the Echo czy Until It Breaks. Coraz to nowsze wybryki muzyków przestały robić na mnie wrażenie, natomiast przy występach na żywo dało się odczuć nie tylko zmęczenie materiału, ale i zwyczajną nudę. W twórczości LP zdecydowanie potrzebny był powiew nowości, świeżości. I bach - jest. The Hunting Party.


Uwielbiam album Hybrid Theory. Jest na nim mnóstwo znakomitości: Crawling, One Step Closer, A Place for My Head, nawet By Myself. Chester nie brzmiał jeszcze jak stary, zmęczony życiem dziadek (posłuchajcie występów na żywo z okresu 2010-2012, zrozumiecie), zespół miał w sobie ogromne pokłady energii. Które to wykańczały się przy każdym kolejnym longplayu. Meteora jest jeszcze dosyć dobra, choć znajdziemy na niej trochę koszmaru (Somewhere I Belong, Session). Dalej nadeszły spokojne, delikatne Minutes to Midnight oraz elektroniczne, koncepcyjne A Thousand Suns. Pomysł na nie był, aczkolwiek szybko się chyba skończył. Kawałki takie jak Hands Held High, In Between czy chociażby Robot Boy grzeszyły - ale niekoniecznie oryginalnością. Jednak prawdziwa porażka nastała na niesamowicie tępym (pod względem merytorycznym), mało energicznym, do bólu plastikowym, kartonowo wyprodukowanym... (mogę tak jeszcze długo, bo to naprawdę koszmarny album) Living Things. Płyta okazała się asłuchalna i poza znośnym I'll Be Gone nie znalazłem na niej nic dla siebie.

Znając kolejne wcielenia LP, nie dało się nie zauważyć, że grupa idzie w kierunku coraz bardziej delikatnej, elektronicznej i mainstreamowej muzyki. Aż strach pomyśleć, co byłoby po Living Things. Na szczęście ktoś mądry powiedział: 'Stop!'. I choć wypowiedzi Mike'a o tym, że The Hunting Party to rockowy album; prequel Hybrid Theory, skwitowałem ironicznym uśmieszkiem (LT też miało być powrotem do korzeni), wytrzeszczyłem oczy ze zdumienia na dźwięk singla Guilty All the Same. I gdy tylko THP miało premierę, natychmiast zacząłem go słuchać.


Utwór o intrygującym, nietuzinkowym tytule Guilty All the Same podbił moje serce od razu. Zaczyna się nieco mrocznie, tajemniczo. W dalszej części to (Linkin Parkowi dziękować!) obiecany powrót do rockowych brzmień. Jest ostra, lecz wpadająca w ucho gitarowa solówka, wreszcie udane wokale Chestera, ale przede wszystkim jest perkusja. Rob Bourdon przeszedł w tym kawałku samego siebie. Ponoć przygotowywał się do zagrania swojej partii przez miesiąc. I było warto. To właściwie jego bębny tworzą ten kawałek. Upust swoich możliwości daje także w Rebellion, w którym gościnnie na gitarze zagrał Daron Malakian. I ten utwór jest właśnie bardziej w stylu Darona (System of a Down) aniżeli LP. Ale co z tego, skoro ten melodyjny, nieco nawet orientalny kawałek to jeden z dwóch najbardziej świetlistych momentów nowego albumu?

Na płycie piosenek wielu nie ma (12, z czego The Summoring to oderwane od rzeczywistości intro, nawet zbyt dobrze nie łączy się z punkowym War), ale chłopcy z zespołu zapewnili nam rozrywkę na wysokim poziomie. Włączmy Keys to the Kingdom z niesamowitym refren i przesterowanymi krzykami Chestera. Włączmy nawiązujące do metalu All for Nothing ze świetną partią Page'a Hamiltona. To jedna z czterech kompozycji na płycie, do których LP zaprosili różnorakich gości. Trzy - tę, Rebellion oraz Guilty All the Same - już przedstawiłem. Natomiast Drawbar z gościnnym udziałem Toma Morello to wisienka na torcie. Utwór charakteryzuje się niepokojącą, tajemniczą atmosferą. Jest bardzo klimatyczny i - choć więcej w nim pianina niż gitary - absolutnie zachwyca.

Prawdziwym odlotem jest jednak dopiero kompozycja wieńcząca dzieło. A Line in the Sand porównywano już zarówno do Victimized z poprzedniego krążka, jak i do Guilty All the Same. Ale co z tego, skoro obie to pozycje, posługując się kolokwialnym językiem, zjada na śniadanie. Jak dla mnie ten utwór to bodajże największe osiągnięcie w całej karierze Linkin Park. Pod względem samej budowy kojarzy mi się nieco z takimi dziełami jak Crawling czy Runaway - również łączy delikatne, subtelne partie z ostrymi, dynamicznymi. Jest jednak od nich znacznie bardziej rozbudowane. Ponownie na owacje zasłużył Rob - jego bębny brzmią po prostu fantastycznie. Uwielbiam tekst tego nagrania - pełen negatywnych emocji, refleksji nad otaczającym nas, zimnym światem, ale i nadziei. Poza tym cieszy mnie duży udział Mike'a Shinnody. Na płycie, gdzie rapu jest jak na lekarstwo, jego dłuższa partia wokalna to spełnione marzenie. Jak sam zresztą przyznaje, A Line in the Sand to jeden z jego ulubionych momentów The Hunting Party.



Żeby dopełnić The Hunting Party, Linkin Park nagrali także kilka spokojnych, delikatnych numerów. Najlepszym z nich jest będące echem poprzedniej płyty (ale gdyby się na niej znalazło, błyszczałoby pełnym blaskiem), mające budowę house'owego kawałka Until It's Gone. Ładny wokal Chestera, tekst może oklepany, ale udany, no i świetne brzmienie gitar elektrycznych oraz perkusji w tle. Niestety, znacznie słabszą pozycją jest banalna, wręcz słodka Final Masquerade. Brzmi momentami jak odrzut z Minutes to Midnight. Dziwnym tworem jest dla mnie także Mark the Graves. Instrumentalny, gitarowy początek zrobił na mnie dobre wrażenie, ale gdy Bennington zaczyna śpiewać subtelnym, wysokim głosem, cała magia tego nagrania gdzieś ulatuje.

Teksty z poprzedniego albumu były okropne. Nawet jeśli część brzmiała dobrze, to i tak zapamiętywało się jedynie kurz do kurzu albo nie boję się twoich zębów. Nowe liryki pozostawiają po sobie na szczęście lepsze wrażenie. Jest trochę o wojnie, ale i miłości, a przy tym bardzo dużo negatywnych emocji wyrażonych ekspresyjnymi krzykami Chestera. Na szczęście nie wszystko zostało powiedziane dosłownie. Dzięki temu np. Mark the Graves zostawia szerokie pole do interpretacji.


Skończyć tę recenzję jest mi równie trudno, co ją zacząć. Choć album The Hunting Party idealny nie jest (wyrzucić Mark the Graves, Final Masquerade, The Summoring, a do takowego stanu się zbliży), to najlepszy krążek LP. Serio - od kiedy zacząłem pluć na zespół po Living Things, ujrzałem także wady ich pierwszych krążków. A mają ich sporo (Session, With You, Cure for the Itch, Somewhere I Belong, Easier to Run etc.). Poza tym brzmią jak luźne zbiory kilkunastu kawałków. The Hunting Party jest znacznie bardziej spójne, zwarte. A przy tym jego perełki miażdżą całą resztę twórczości grupy.

Ocena: 5/6
Najlepsze: A Line in the Sand, Rebellion, Drawbar, Guilty All the Same, Keys to the Kingdom
Najgorsze: Mark the Graves, Final Masquerade

9 komentarzy:

  1. O proszę - muszę obadać głębiej, bo kiedyś wrzuciłem między jakimiś albumami i nic nie zapamiętałem.

    PS: Znienawidziłem LP przy "A Thousand Suns" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajna płyta. Trochę ciężka na lato jak dla mnie. Na pewno do niej kiedyś wrócę.

    Nowa notka na www.Rebelle-K.blog.pl Zapraszam

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy nie byłam fanką Linkin Park, ale czasami lubiłam ich sobie posłuchać, aczkolwiek jak koleżanka pożyczyła mi Living Things to nie znalazłam nic dla siebie. Takie dla mnie najfajniejsze piosenki LP to ,,Castle Of Glass'', które po prostu uwielbiam i ,,Numb'', które mogę posłuchać od czasu do czasu oraz ,,Burn It Down'', ale reszta już mi średnio podchodzi. Nie słucham ich za długo, ale łatwo wyczuć tą różnicę kiedy zaczynali grać, a obecnie: po prostu jest więcej elektroniki. Ja się pytam czy kurde żeby utrzymać się na scenie to trzeba mieć za wszelką cenę elektroniczne brzmienia?! Tęsknię za słuchaniem dźwięku gitar bez tych ,,udoskonaleń''. Po prostu tego jest za dużo, aż nie wiem czemu ludzie to lubią, ale no cóż: każdy lubi co innego.
    Pozdrawiam i zapraszam na nową notkę:
    music-the-world.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za tyle miłych słów. Szczerze powiedziawszy jedną oficjalną okładkę płyty pewnej piosenkarki mam już za sobą. Jednak nie jestem z niej dumna. Może dlatego, że kiedy ją robiłam byłam w ogromnym stresie :D Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. baaardzo lubie zepsol Linkin Park ale chyba zdecydowanie wole ich stare albumy
    hot-hit-lista.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla mnie zdecydowanie jeden z najlepszych albumow tego roku, caly czas go slucham i wciaz mi sie nie nudzi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nigdy nie była ich fanką ale na poprzednim albumie były świetne kawałki szczególnie ,,Castle Of Glass'' i ,,Burn It Down''. A co do tego album tez jest niezły i uważam ze dobry wybór ,,Burn It Down'' na singla.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie przepadam za Linkin Park. Z nowej płyty znam tylko kilka piosenek, które wywołały u mnie mieszane uczucia. Może wkrótce przesłucham cały album. // www.Music-Rocket.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. "With you" wadą? Bluźnisz, człowieku, bluźnisz. To świetny kawałek!
    Czytam pozytywne recenzje tego albumu i nie mogę uwierzyć... ja nadal boję się tego krążka, ale w ciagu kilku najbliższych miesięcy na pewno po niego sięgnę. Szczególnie jeśli faktycznie powracają do korzeni i oceniłeś go pozytywnie... Aczkolwiek wątpię, żebym i ja stwierdziła, że to ich najlepszy krążek ;]

    OdpowiedzUsuń