Miło było dla Was pisać...

piątek, 11 lipca 2014

#LanaDelReyWeek: Ultraviolence

Po wydaniu w 2012 roku albumu Born to Die Lana del Rey powiedziała: Nie sądzę, bym wydała drugi album. Wyśpiewałam już wszystko, co miałam do powiedzenia (lub coś w tym guście). Rok później zaczęła jednak nagrywać drugą płytę. Miała być bardziej tajemnicza, ale wciąż klimatyczna. Później wokalistka spotkała Dana Auerbacha znanego z zespołu The Black Keys. I... cały nagrany materiał wyrzuciła do kosza. Decyzja może i szalona. Ale jednocześnie chyba najlepsza w całej karierze del Rey.

Początkowo Lana chciała nagrać akustyczny, delikatny album. Z Danem miała pracować jedynie przez 3 dni. Ostatecznie w studiu spędzili razem 2 tygodnie i nagrali wspólnie cały krążek. Wspomogli ich ponadto Lee Foster czy Daniel Heath. Mała ilość producentów przełożyła się na spójność materiału, czyli coś, co nie miało miejsca przy poprzednich płytach wokalistki. Całość przywodzi na myśl lata 50. i 60. ubiegłego wieku, a pod względem gatunkowym łączy alternatywny pop, rockowe elementy z niemal bluesowym posmakiem.

Na Ultraviolence jeszcze bardziej niż na Born to Die + Paradise słuchacza ogarnia wszechobecna depresja. Nie jest to jednak zarzut - to wręcz zaleta. Posłuchajcie otwierającego krążek Cruel World. To historia związku, w którym chłopak bardziej od dziewczyny kochał wolne, swobodne życie. W Brooklyn Baby Lana czuje się niezrozumiana przez otaczających ją ludzi. Tajemniczo i niepokojąco robi się w utworze tytułowym, gdzie del Rey śpiewa m.in.
He used to call me poison
Like I was poison ivy
Do bardzo (bardzo, bardzo) smutnych należą także Sad Girl, Pretty When You Cry czy też The Other Woman, które (choć to cover) zachwyca swoim tekstem. W zupełnie inną stronę zmierza Fucked My Way Up to the Top. To pstryczek w nos dla wszystkich, którzy uważają, że artystka jest produktem i liczą się dla niej tylko zera na koncie.


Czy Wam się to podoba czy nie - Ultraviolence to najbardziej kontrowersyjna płyta ostatnich miesięcy. O ile przy Born to Die ludzie jasno się określili (jedni ją uwielbiali, inni hejtowali, podobnie jak krytyka), tak tu opinie są pomieszane z poplątanym. Dotychczasowym przeciwnikom wokalistka zamknęła buzie, nagrywając krążek dużo lepszy od poprzednika. Część z nich przyłączyła się natomiast do starszych fanów, którzy... na nowe dzieło plują, twierdząc, że jest nudne i nijakie. W tym wypadku zaufajmy jednak krytyce. A ta bez wyjątku zachwyca się Ultraviolence.


Album otwiera kompozycja o tytule Cruel World. To chyba najlepszy wstęp, jaki mogłem sobie tylko wymarzyć. Pokazuje, jak bardzo Lana się przez te dwa lata rozwinęła i dojrzała. Miejsce smyczków i nieskazitelnej produkcji zajęły nieco "przybrudzone" gitary, a wokal łamie się w kilku momentach. Biorąc pod uwagę pesymistyczny tekst i emocje w głosie wokalistki, otrzymujemy jedną z najbardziej posępnych piosenek ostatnich miesięcy. W kolejnych większej radości jednak nie uświadczymy. Następujące po nim Ultraviolence czaruje z kolei mostkiem, w którym wokalistka nie śpiewa a mówi.

Do gustu szybko przypadł mi singlowy kawałek West Coast. To najbardziej dynamiczna i przebojowa piosenka na płycie. Uderzenia perkusji nadają jej dosyć szybkie tempo, lecz już przy refrenie kompozycja znacząco zwalnia. Czyni to ją dosyć nietypową i charakterystyczną. A jak przedstawia się kolejny singiel, Shades of Cool? To chyba najbardziej wymagający pod względem wokalnym utwór. Bardzo podobają mi się wysoko zaśpiewany refren oraz gitarowa solówka. Wyższych rejestrów Lany uświadczymy także w delikatnym Brooklyn Baby, w którym bardzo podoba mi się tekst.


A pozostałe utwory? Początkowo w ogóle nie zwracałem na nie uwagi. Szybko jednak je zaakceptowałem. I więcej - pokochałem je. No bo jak tu nie polubić smutnej, ale pięknej i teatralnej Sad Girl? Albo Pretty When You Cry (ponownie solówka gitarowa), w którym Lana brzmi chyba najlepiej w całej karierze? Szybko do gustu przypadło mi także zadziorne, ale i nieco odstające klimatem od pozostałych kompozycji Fucked My Way Up to the Top. Samą siebie artystka przeszła w refleksyjnym, urzekającym Money Power Glory. Kiedy natomiast słucham dwóch ostatnich utworów na krążku - Old Money oraz The Other Woman - przechodzą mnie ciarki. Pierwszy to niezwykle poruszająca, emocjonalna i wzruszająca ballada. Tak pięknych kawałków del Rey jeszcze nie miała. Z kolei The Other Woman brzmi nie tyle jak utwór stylizowany na lata 50., a jak utwór rzeczywiście w tych latach nagrany. Obróbka głosu Lany sprawia, że brzmi jak "ze starego radia".

Z całym moim uwielbieniem do wokalistki nie mogłem odmówić sobie przyjemności poznania wersji deluxe. Ultraviolence zostało poszerzone o trzy (a w wersji japońskiej o pięć) nowe kawałki. Chyba moim ulubionym z nich jest stonowane Black Beauty. W przeciwieństwie do wielu innych utworów z płyty na pierwszy plan wysuwa się tu pianino. Numer rozkręca się nieco przy refrenie. I choć w tekście padają słowa life is beautiful, nie słyszę tu ani krzty radości. Równie mocno lubię także Guns n' Roses. Choć z twórczością zespołu o tej samej nazwie wiele wspólnego nie ma, jest to nagranie na najwyższym poziomie. Polecam także posłuchać bardziej pogodnego Florida Kilos, kolejnej pesymistycznej ballady (ma do nich artystka talent) Is This Happiness oraz Flipside stanowiącego tajemnicze i nieco niepokojące zakończenie płyty.


Wow. Tylko tyle (albo aż) tyle byłem w stanie z siebie wykrztusić po przesłuchaniu Ultraviolence. Wiele osób narzeka na monotonię i nudę na płycie. Nigdy się z tym nie zgodzę! Uważam, że to dzieło dużo bardziej wyraziste i charakterne od poprzednich. Lana del Rey wymieniła dotychczasowych producentów na Dana. Zamiast na anielski klimat postawiła na lekko rockowe utwory (duża ingerencja gitar elektrycznych, perkusji etc.) i z rozrzewnieniem wspomina połowę XX wieku w muzyce. I tym wygrywa. Chyba nigdy nie brzmiała bardziej autentycznie. Brawo, to zdecydowanie jeden z najlepszych albumów 2014 roku.

Ocena: 5+/6*
Najlepsze: Old Money, The Other Woman, Cruel World, Money Power Glory, Brooklyn Baby, Shades of Cool
Najgorsze: brak

* - tak bardzo chcę dać sześć i podświadomie wiem, że UV na nie zasługuje, ale daję za dużo szóstek :c

9 komentarzy:

  1. Świetna recenzja! Lubię gdy recenzent pisze o wszystkim, a nie tylko wspomni o kilku piosenkach. Mam wtedy wrażenie, że słuchał tylko singli. No cóż, "Ultraviolence" to album perfekcyjny, a moi faworyci to "Shades Of Cool", "Old Money", "The Other Woman", "Cruel World" i.. cała reszta.

    Pozdrawiam, NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. nie slyszalem zlej opinii o tej plycie, jest fajna po prostu ale sprzedaz ma slaba ;/
    hot-hit-lista.blogspot.com NN polecam

    OdpowiedzUsuń
  3. Już mnie trochę to denerwuje bo ostatnio na każdym bloga są recenzje płyt Lany za którą nie przepadam.
    U mnie http://muzycznomaniaa.blogspot.com/ NN

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały album, jestem od niego obecnie uzależniona. U mnie recenzja tej samej płyty, zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla mnie utwory z tej płyty mogą być
    PS:Vanessa na zajęciach aktorskich-więcej w NN
    www.vanessa-actress.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla mnie utwory są fajne
    PS:Vanessa na zajęciach aktorskich-więcej w NN
    www.vanessa-actress.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Podoba mi się nowy krążek Lany, jednak cały czas nie jestem przekonana czy przebił on ,,Born to Die". Jedynie nie przypadł mi do gustu "Florida Kilos" z wersji rozszerzonej, a ogólnie płyta jest bardzo dobra. // www.Music-Rocket.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Album mnie rozczarował, bo - bądżmy szczerzy - ile można słuchać depresyjnych utworów? Podoba mi się "Brooklyn Baby" i "Florida Kilos", do ciekawszych zaliczam "West Coast", "Old Money", ewentualnie "Cruel World", które raz lubię, a raz nie. Reszta jest nudna, nijaka i niczym mnie nie zachwyciła (okropne "Sad Girl" czy "Guns 'N' Roses"). Na razie postawiłabym 3/6, aczkolwiek znając mnie wszystko może się jeszcze zmienić. Poczekam do jakiegoś "deluxe edition" i napiszę własną recenzję. Pozdrawiam serdecznie. :)
    PS. #LanaDelReyWeek był bardzo ciekawy, gratuluję pomysłu i pracy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja nie wiem, co ludzie widzą w Lanie, nie nienawidzę jej, ale żadna jej piosenka mnie nie porwała, nie zachęciła, by przesłuchać którąś z jej płyt. Może kiedyś mi się odmieni... a może nie :) Na dzień dzisiejszy jest mi obojętna ;]

    OdpowiedzUsuń