Tytuł: A girl like me Wykonawca: Rihanna Rok wydania: 2006 Gatunek: r&b, pop, reggae
Wytwórnia: Def Jam Records
Ilość utworów: 14
Single: Unfaithful, Break it off, We Ride, SOS
|
Już rok po wydaniu debiutu („Music of the Sun”), Rihanna
postanowiła wydać swój drugi album. Na „A Girl Like Me” sprawia
wrażenie dojrzalszej. Więcej tu spokojnych, łagodnych numerów. Mniej tu
niestety tego świetnego klimatu z Barbadosu. Brak mi tu dancehallowych i
hip hopowych kawałków, które na debiucie tak ładnie uzupełniały inne
gatunki. Jednak drugi album RiRi zły na pewno nie jest. Nawet lepszy od
poprzednika. Bowiem nadal mamy tu sporo reggae, które tak dobrze
Rihannie wychodzi. To może coś o utworach. Mamy tu piosenki niosące sobą
większy przekaz od poprzednich dokonań wokalistki. Bardzo podoba mi się
tekst „Unfaithful”. And I know that he knows I’m unfaithful and it kills him inside to know that I am happy with some other guy, I can see him dying
(PL: I ja wiem, że on wie, że jestem niewierna i to zabija go od
środka, ta widza, że jestem szczęśliwa z innym chłopakiem). Świetny
numer. Równie dobry jest tekst do tytułowego „A Girl Like Me”, w którym
artystka opowiada, że zawsze pozostanie sobą (akurat) i nikt na nią nie
wpłynie (drugie akurat). Oprócz „Unfaithful” dostajemy inne ballady. „PS
(I’m Still Not Over You)”, „A Million Miles Away” czy „Final goodbye”
są bardzo udanymi kompozycjami łączącymi w sobie elementy soulu i
r&b. A te wspomniane reggae kawałki? Mamy ich kilka. Moim ulubionym
jest „Kisses Don’t Lie”. A opórcz tego mamy tu „Crazy little thing
called love”, „Dem Haters” oraz „Selfish Girl”, które naprawdę nieźle
się prezentują. Zauroczył mnie także hip hopowo-dancehallowy duet z
Seanem Paulem pt. „Break it off”. Przypomina mi czasy „Music of the
Sun”. Rihanna nie zapomniała o fanach, którzy polubili ją za „Pon de
Replay” czy „If it’s lovin’ that you want”. Na „A Girl Like Me” mamy
bowiem ich odświeżone wersje.
Ocena: 



+
Najlepsze: PS, A Million Miles Away, Selfish Girl, Kisses Don’t Lie
Najgorsze: -
Tytuł: Fallen Wykonawca: Evanescence Rok wydania: 2003 Gatunek: rock, alternative metal
Wytwórnia: Wind-up Records
Ilość utworów: 11
Single: Bring me to life, Everybody’s Fool, Going Under, My Immortal
|
Swój debiutancki album Evanescence zaczęli nagrywać w
2002 roku. Po ponad roku skończyli. Wyszło im po prostu świetnie. Dawno
nie było takiego dobrego debiutu. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Nie
chodzi mi o to, że znajdziemy na albumie dance, pop, hip hop, r&b,
latino itp, itd. Broń Boże. Zespół zgrabnie porusza się w gatunkach:
rock, metal alternatywny oraz gotyk. Może nie wszyscy są fanami takiego
brzmienia. Zespół nagrał jednak utwory tak profesjonalnie, że nie da się
ich nie lubić. Krążek otwiera „Going Under”. Jest jeden z
najostrzejszych utworów. Podobnie cover zespołu Soul Embraced pt.
„Tourniquet”. Amy Lee śpiewa o prześladującym ją Bogu. Bardzo mocne jest
również moje ukochane „Whisper”. Od pierwszego dźwięku wiedziałem, że
pokocham tą piosenkę. A Amy i jej koledzy sprawdzają się równie dobrze w
balladach. Mamy tu dwie. Singlowe „My Immortal” oraz „Hello”. Mi
bardziej przypadła ta druga. Pani Lee śpiewa w niej o swojej zmarłej
siostrze Carrie. Przepiękne. Bardzo tajemniczo prezentują się utwory
„Haunted” i „Imaginary”. Mają w sobie coś nieodkrytego za co jak
najbardziej plus. Inną świetną kompozycją jest „Everybody’s Fool”.
Bardzo ciekawa jest historia jej powstania. Amy zainspirowała się swoją
siostrą, gdy tamta zaczęła ubierać się tak jak Britney Spears i
Christina Aguilera. Ale moją ulubioną piosenką jest bezkonkurencyjne
„Bring me to life” śpiewane w duecie z Paulem McCoyem. Niesamowity
utwór. Świetna melodia, wykonanie… Brak mi słów. Podsumowanie krótkie
nie będzie. Evanescence zdecydowanie nagrali najlepszą płytę na jaką ich
było stać. Co równoznaczny się z jedną z najlepszych płyt w ogóle
wydanych. Oni mają talent. Nie bez powodu odnieśli sukces. 15 milionów
sprzedanych egzemplarzy, dwie nagrody Grammy. Sukces mówi sam za siebie.
A mi pozostaje marzyć o drugim „Fallen” wydanym przez Evanescence.
Ocena: 





Najlepsze: Bring Me to Life, My Immortal, Hello, Whisper
Najgorsze: -
|
Tytuł: Ciara: The Evolution Wykonawca: Ciara Rok wydania: 2006 Gatunek: r&b, dance-pop, hip hop
Wytwórnia: LaFace Records
Ilość utworów: 18
Single: Can’t leave them alone, Get up, Like a boy, Promise
|
Ciara choć kiedyś w ogóle mi nie pasowała, to teraz
całkiem ją lubię. Polubiłem ją słuchając jej albumu „Basic Instinct”. Od
tamtego czasu poprawił się także mój stosunek do „Fantasy Ride”. Jednak
„Ciara: The Evolution” podoba mi się już mniej. Za pierwszym razem gdy
słuchałem albumu, nic nie popadło mi w pamięć. Po drugim razie, kojarzę
więcej. Najbardziej spodobały mi się… interlude’a. „The evolution of
music”, „(…) dance”, „(…) fashion” oraz „(…) C” prezentują się całkiem
dobrze. Ciara opowiada w nich jak wyewoluowała w czasie od płyty
„Goodies” (2004) do roku wydania tego albumu (2006). Podoba mi się także
nieco elektroniczne „I proceed”, nagrane w duecie z 50 Centem „Can’t
leave them alone”, popowo-rhythm and bluesowe „Make it last forever”
oraz taneczny „Bang it up”. Gdybym miał wybrać mój ulubiony z tych
czterech, to wybór padłby na „Can’t leave them alone”. Raper, swoją
obecnością, ożywił ten kawałek. Oprócz tanecznych utworów znajdziemy tu
te spokojniejsze („So hard”, „I found myself”). Są całkiem OK. Nie
przypadły mi natomiast: singlowe „Promise”, zupełnie przeze mnie nie
pamiętane „C. R. U. S. H.”, nużące „My love” oraz „Get in fit in”. I
choć może same piosenki złe nie są, to cały krążek trochę nudzi. Dlatego
właśnie 3 będzie idealną oceną.
Ocena: 


Najlepsze: I proceed, Can’t leave them alone, Make it last forever
Najgorsze: Promise, Get in fit in, C. R. U. S. H.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz