Miło było dla Was pisać...

niedziela, 27 lutego 2011

"The Open Door" Evanescence & "Riot!" Paramore


 Tytuł
:
The Open Door
 Wykonawca: Evanescence
 Rok wydania: 2006
 Gatunek: rock, alternative metal
 Wytwórnia: Wind-up Records
 Ilość utworów: 13
 Single: Call Me When You’re Sober, Lithium, Good Enough, Sweet Sacrifice
W 2003 roku Evanescence zadebiutowali świetną płytą „Fallen”. Poprzeczkę ustawili sobie niezwykle wysoko. Jeden z najlepszych debiutów. Nawet nie 2003 roku, ale w ogóle. Trzy lata później powrócili z albumem „The Open Door”. Następca trudniejszy do ocenienia. Z początku w ogóle mi się nie podobał. Zabrakło mi tego szaleństwa, które ożywiało piosenki z debiutu tych jakże utalentowanych muzyków. „The Open Door” jest dojrzalszy. Nie ma tu miejsca na niedociągnięcia. Wszystko jest dopieszczone. To właśnie mi się nie podobało. Jednak teraz patrzę na ten album zupełnie inaczej. Bardziej mi się podoba. Gdy słuchałem go za pierwszym razem, uwagę zwróciłem tylko na utwory „Like You”, „Good Enough” oraz „Lose Control”. Ten sam błąd, który popełniłem przy przesłuchiwaniu „Spirit” Leony Lewis. Sam tytuł krążka brzmi bardzo ciekawie. PL: „Otwarte drzwi”. Ja postanowiłem wejść ;) Album otwiera utwór „Sweet Sacrifice”. Z początku w ogóle mi nie przypasował. Teraz oceniam go całkiem dobrze. Już od pierwszego dźwięku daje nam znać, że mimo odejścia gitarzysty Bena Moody’ego, zespół ma się dobrze. Dalej mamy „Call Me When You’re Sober”. To pierwsza piosenka z tej płyty, do której się przyzwyczaiłem. A głos Amy brzmi tu po prostu cudownie. Z numerem trzy dostajemy metalowe „Weight of the World”. Bardzo ostry numer. Wyznawcom Eski uszy spuchną. No i wreszcie, płynnie przechodzimy do jednego z moich ulubionych kawałków – „Lithium”. Jest świetny. Niby spokojny, ale bije od niego power. Później następują piosenka („Cloud Nine”), w której możemy wychwycić sporo gotyckich wpływów. Wypada bardzo ciekawie. No i chyba jedyny utwór, który mi się nie spodobał. „Snow White Queen”. Zdecydowanie odtaje od reszty. To nie jest utwór na to arcydzieło. Ale dopiero teraz tak naprawdę się zaczyna się zaczyna. Co się zaczyna, zapytacie? Druga część płyty. Ta lepsza część. Od razu wita nas bardzo ciekawy, tajemniczy utwór „Lacrymosa”. Rockowy, bardzo melodyjny. Po „Lacrymosie” mamy mój zdecydowany numer 1 z krążka – „Like You”. Ta piosenka to muzyczny geniusz. Podobnie jak „Hello” z poprzedniej płyty opowiada o zmarłej siostrze Amy. Ale teraz jest ostrzej. Amy jest stanowcza, jak jeszcze nigdy. Po „Like You” otrzymujemy „Lose Control”. Nie dajcie się zmylić początkowi. Może i spokojny, ale dalej Evanescence naprawdę tracą kontrolę. Zdecydowanie udana piosenka. Dalej „The Only One”. Szczerze mówiąc w ogóle nie zauważałem tego utworu. Teraz przesłuchując go oddzielnie, zauważam jego niewykorzystany potencjał. No i dalej kolejny rarytas – „Your Star”. Choć jego początek wskazuje na balladę, to w rzeczywistości jest to niezbyt mocny, ale jednak rockowy kawałek. Jak już mówiłem jeden z moich ulubionych. Do numeru 12 mam pewien sentyment. Dlaczego? „All That I’m Living For” jest pierwszym utworem Evanescence, który usłyszałem. I choć na „The Open Door” zamieszczono dużo lepsze utwory, to do „All That I’m Living For” mam największy sentyment. A na sam koniec Evanescence dają nam chwilę wytchnienia – balladę „Good Enough”. Od zawsze mi się podobała. Jest w niej wszystko czego chciałem od zespołu. Co tu jeszcze dodać? Niby streściłem płytę, ale to w rzeczywistości nieprawda. Trzeba posłuchać (co najmniej 3 razy!), aby usłyszeć magię. Bo taka właśnie jest muzyka Evanescence. Z niecierpliwością czekam na trzecią płytę!!!
Ocena:
Najlepsze: Good Enough, Like You, Lithium, Your Star, Lacrymosa
Najgorsze: Snow White Queen


 Tytuł
:
Riot!
 Wykonawca: Paramore
 Rok wydania: 2007
 Gatunek: alternative rock, pop punk
 Wytwórnia: Fueled by Raman
 Ilość utworów: 11
 Single: That’s What You Get, Misery Business, Cruahcrushcrush, Hallelujah
Chyba za każdym razem kiedy będę recenzował jakąś płytę tego pop punkowego (czy może bardziej rockowego) zespołu, będę mówić, że ich kariera nabrała rozpędu dopiero po nagranym na soundtrack do „Zmierzchu” „Decode”. Dobry utwór, ale Paramore zasłużyli na sławę już wcześniej. Ich „Riot!” jest po pierwsze – dużo bardziej rockowy od nowego „Brand New Eyes”, po drugie – dużo mniej komercyjny. Hayley i jej kolegom zależało bardziej na nagraniu dobrej płyty niż na zdobyciu pierwszego miejsca na liście Billboard 200. To może trochę o piosenkach. Album otwiera niezwykle udany utwór „For a Pessimist, I’m Pretty Optimistic”. Bardzo mi się podoba. Dalej mamy singlowe „That’s What You Get”. Mimo iż kiedyś piosenka mi się nie podobała, to teraz zaliczyłbym ją do tych bardziej udanych. Mimo tego iż przypomina nieco inny utwór z krążka – „Miracle”. Przypomina go melodią. A same melodie, mimo iż czasem do siebie podobne, to są na wysokim poziomie. Na tle pozostałych numerów, najbardziej wyróżniają się 2 z 11 – ballady (a może bardziej spokojne piosenki) „When It Rains” oraz „We Are Broken”. Oba są świetne. Jedynym gorszym momentem krążka jest „Misery Business”. Mimo tego mogę spokojnie powiedzieć, że Paramore nagrali bardzo dobry album.
Ocena:
Najlepsze: When It Rains, That’s What You Get, For a Pessimist, I’m Pretty Optimistic
Najgorsze: Misery Business

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz