Tytuł: Shut Up
Wykonawca: LaFee
Gatunek: rock, pop rock
Single: Shut Up
Zacznę od rzeczy nieważnej – okładka zupełnie mi się nie podoba. No dobra, wstęp mam za sobą, teraz pozostała część recenzji. Po dwóch niemieckich płytach („LaFee”, „Jetzt erst Recht”) wokalistka postanowiła nagrać coś co da jej popularność nie tylko w Niemczech i Austrii, ale też w pozostałych europejskich państwach. „Shut Up” mogło odnieść sukces, ale nie odniosło. Dlaczego? Wydano zaledwie jeden singiel, a całą płytę można było kupić jedynie w Niemczech przez internet. Na albumie znalazło się 12 rzekomo najlepszych utworów artystki. Może i w wersjach niemieckich były najlepsze. Angielskie wersje w porównaniu do pierwowzorów wypadają (w dużej części) blado, bardzo blado. Może i nie są to bardzo złe piosenki, ale wcześniej brzmiały znacznie lepiej. Wokalistka śpiewa tu jakoś inaczej co raczej mi się nie podoba. Lepszym pomysłem byłoby nagranie 3-4 nowych wersji i zupełnie nowe utwory. Przechodząc do samej muzyki. Nie będę opisywał utworów; będę jej porównywać do oryginałów. „Midnight Strikes” jest bardziej emocjonalne, słychać w nim więcej bólu niż w „Mitternacht”. „Shut Up” też jest moim zdaniem fajniejsze od oryginału („Heul doch”). Różnica polega nie tyle na wykonaniu, co na tym, że „Shut Up” wydaje mi się ciekawsze. O „Come On” mam podobne zdanie co o „Beweg dein Arsch”. I tą, i tą całkiem lubię. „Lonely Tears” także mogłoby z powodzeniem konkurować z niemieckim „Der Regen fällt”. Spodobały mi się „Tell Me Why” („Wer bin ich”), „What’s Wrong With Me” („Was ist Das”) i „Hot” („Heiss”). Choć „Hot” wydaje mi się jakieś takie błahe w porównaniu do „Heiss”. To może teraz bardziej negatywne opinie. „Jetzt erst Recht” jest bardziej wyraziste od „Now’s the Time”, „On the First Night” jest pozbawione życia; lepiej brzmi „Das erste Mal”. „Scabies” jakoś specjalnie mnie nie zachwyca – zdecydowanie wolę „Virus”. A i tak najgorsze jest „Set Me Free”. Nie wiem jak oni mogli coś takiego zrobić z „Lass mich frei”. Ta wersja jest pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu, mocy. A kłótnia piosenkarki z jej menedżerem (w „Lass mich frei” bardzo wiarygodna) jest żałosna. Wolę jej poprzednie krążki (i przede wszystkim następne) w niemieckim wydaniu. Daję bardzo naciągane cztery.
Ocena:
Najlepsze: Midnight Strikes, Lonely Tears, Shut Up
Najgorsze: Set Me Free, Little Princess, On the First Night
Tytuł: Walk with Me
Wykonawca: Jamelia
Gatunek: r&b, dance-pop, hip hop
Single: Something About You, No More, Beware of the Dog
W poprzedniej notce recenzowałem jej debiut. Teraz ‚pod lupę’ biorę jej trzecią płytę. Doszły mnie słuchy, że to jej najgorszy album. Sam nigdy bym go pewnie nie kupił gdyby nie to, że w empiku znalazłem go za 5 zł. Zachęcony tą niewygórowaną kwotą, kupiłem go. I po przesłuchaniu zastanawiam się: ‚o co im chodzi?’. „Walk with Me” jest świetne. Na pewno lepsze od debiutanckiego „Drama”. Nie znam jeszcze „Thank You”, ale „Walk with Me” nie jest jej najgorszym albumem. Spora tu różnorodność. Nie nudzimy się. Jamelia nie odeszła od dźwięków r&b i hip hop. Poza tym serwuje dance pop i pop rock. Fanów trochę ostrzejszych brzmień z pewnością zainteresuje numer „Beware of the Dog”. Ten singiel leciał na Esce najrzadziej. Tak, piękne czasy jak w Esce grali Jamelię. Jak już mówiłem, u nas był to najmniejszy hit. Nie zmienia to faktu, że piosenka jest świetna. Nie wiem czy nie moja ulubiona z całego krążka. Chyba to już mówiłem, może nie. Jakby co po prostu się powtórzę – każdy kawałek ma w sobie coś co wyróżnia go od innych. „Something About You” ma w sobie elementy muzyki klubowej. „No More” utrzymane jest w stylu barokowym. W „Ain’t a Love” zawarte są sample utworu „Jungle Jazz” zespołu Kool & the Gang. Albo ten numer grali kiedyś bardzo często albo przypadkiem się na niego natknąłem. Bo jeden fragment z „Ain’t a Love” brzmi bardzo znajomo. Co jest jednak największym minusem płyty? Spokojne numery. Na debiucie było ich dużo, bardzo dużo. Nawet te szybsze piosenki były okropnie drętwe, nudne. Tu na szczęście liczba ballad została ograniczona. I o ile ballady „Go” i „La La Love” da się przeżyć (szczególnie tą drugą), tak już „Got It So Good” jest moim zdaniem najsłabszą piosenką na „Walk with Me”. Z tanecznych numerów nie mogę się przekonać do zadziornego (ale ze sklinowanymi bluzgami) „Get Up, Get Out”. Z drugiej jednak strony uwielbiam niezwykle dynamiczne, energiczne „Do Me Right”, wspomniane „Ain’t a Love”, zabawne „Hustle” i w końcu „Window Shopping”. Ten ostatni utwór opowiada jak nietrudno się domyśleć o pieniądzach. W tle słychać pobrzękiwania kasy. Artystka jest przynajmniej szczera i śpiewa m.in. I won’t pretend that the one thing that interests me is personality (PL: Nie będę udawać, że jedyną rzeczą, która mnie interesuje jest osobowość). Ogólnie wokalistka nagrała bardzo przyzwoity album. Bardzo się cieszę, że mam go w swojej kolekcji.
Ocena:
Najlepsze: Hustle, Beware of the Dog, Do Me Right, Window Shopping
Najgorsze: Get Up, Get Out; Got It So Good
Tytuł: The Lady Killer
Wykonawca: Cee-Lo Green
Gatunek: pop, funk, soul, r&b
Single: Fuck You, It’s OK, Bright Lights Bigger City, I Want You
Już od pewnego czasu chciałem zapoznać się z trzecim studyjnym albumem Cee-Lo Green. Jego single zrobiły na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Wypadają jeszcze lepiej gdyby postawić je obok obecnej muzyki. Myślałem, że krążek mnie powali. Uwielbiam trzy pierwsze piosenki. „The Lady Killer Theme (Intro)” może z początku wydać się nudne, ale fragment, w którym pojawiają się dźwięki jak z horroru jest świetny. Dalej mamy „Bright Lights Bigger City”. To mój numer 1 z tej płyty. Jest ciekawa, aż chce się jej słuchać i słuchać. Lubię także utrzymane w stylu r&b „Forget You”, które pojawia się też w nieocenzurowanej wersji pt. „Fuck You”. Reszta utworów mnie nie rajcuje. Trudno odróżnić od siebie poszczególne numery. Jest nudno. To pierwszy minus. Cee-Lo Green ma głos, ale śpiewa tu strasznie drętwo. Żadnych emocji. Drugi minus. Trzeci minus? Większość kawałków nudzi się… zanim się skończą! W „Cry Baby” nic się nie dzieje. Nieważne, w którym momencie włączysz piosenkę, a i tak usłyszysz dokładnie taką samą muzykę. Nie podoba mi się „Old Fashioned”. Piosenka rzeczywiście jest staroświecka, ale w złym tego słowa znaczeniu. Lubiłbym „Bodies” gdyby chociaż trochę ją przyspieszyć. A tak jest nużąca i zasypiam przy niej. Teksty też nie są na najwyższym poziomie. There’s a tattoo of my name on her body with honesty The man holding her head is me (PL: Na jej ciele jest tatuaż z moim imieniem lecz naprawdę Facet który trzyma jej głowę to ja) z „It’s OK” czy Silence is like a spirt That picked my house to haunt (PL: Cisza jest jak duch, który wybrał mój dom do nawiedzania) z „I Want You” chyba nie należą do tych najmądrzejszych. Szczerze mówiąc zastanawiałem się czy wystawić temu krążkowi ocenę 3. W końcu jednak się zlitowałem i wystawiłem tą ocenę. Płyta strasznie mnie zawiodła. Spodziewałem się po niej czegoś znacznie lepszego.
Ocena:
Najlepsze: Bright Lights Bigger City, Fuck You (obie wersje)
Najgorsze: Wildflower, Bodies, Old Fashioned, Please
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz