Tytuł: Bedtime Stories
Wykonawca: Madonna
Gatunek: pop, r&b
Single: Secret, Take a Bow, Bedtime Story, Human Nature
Wiecie co „Bedtime Stories” znaczy po polsku? W wolnym tłumaczeniu znaczy to ‚bajki na dobranoc’. Nic bardziej trafnego. Od pewnego czasu włączam sobie ten krążek do snu i z powodzeniem zasypiam. Moim zdaniem artystka zupełnie się nie postarała. Wydaje mi się, że nagrała ten krążek na zasadzie „dobra, teraz zrobię coś innego, co z tego, że to będzie gniot, moi fani i tak to kupią”. Madonna już przy „Like a Prayer” odcięła się od kiepskich, kiczowatych melodyjek. Tutaj serwuje nam muzykę łączącą pop, r&b, trochę elektroniki. Pierwsze dwa single („Secret” i „Take a Bow”) nie zwiastowały porażki. Trochę się zdziwiłem gdy usłyszałem „Secret”. Zwykle na single wokalistka wybierała bardziej taneczne numery. „Secret” jest natomiast spokojne, prawie balladowe. „Take a Bow” również. Nie będę jednak porównywać jej do „Secret”, bo jest zdecydowanie gorsza. Będzie mi trudno napisać coś o pozostałych piosenkach. Zwykle przesłuchuję płytę 4-5 razy zanim ją ocenię. Tak samo było w tym przypadku, jednak nadal trudno mi zapamiętać coś poza „Secret”. Spróbuję jednak coś napisać. W „I’d Rather Be Your Lover” zupełnie nie podoba mi się partia wykonywana przez niejakiego Me’Shell NdegeOcello. Podobno zagrał też na basie. Na szczęście nie tylko on jest winny porażce. Piosenka sama w sobie jest mocno przeciętna. Nie podoba mi się „Sanctuary”. O ile jeszcze początek da się znieść, nie jest taki straszny, tak już w połowie mam utworu serdeczne dość. Jest tu sporo bardzo bezpłciowych, niezauważalnych kawałków. Mówię tu m. in. o nijakim „Forbidden Love”, niemożliwym do zapamiętania „Love Tried to Welcome Me” i „Inside of Me”. Zwykle to nie sama piosenka jest słaba co wykonanie. Artystka śpiewa bez życia, drętwo. Ale i tak najgorsze czeka nas na koniec. Nie mówię o „Take a Bow”, ale o „Bedtime Story”. Ten utwór nijak nie pasuje mi do pozostałych. Prędzej pasował by na „Confessions on a Dance Floor” lub „Music”. To chyba wypadek przy pracy. Do ostatniej chwili zastanawiałem się nad oceną. A teraz idę słuchać kolejnej płyty Madonny…
Ocena:
Najlepsze: Human Nature, Don’t Stop
Najgorsze: I’d Rather Be Your Lover, Forbidden Love, Bedtime Story
Tytuł: This Is War
Wykonawca: 30 Seconds to Mars
Gatunek: rock, progressive rock
Single: Kings and Queens, This Is War, Closer to the Edge, Hurricane, Night of the Haunter
Od dawna znam ten amerykański rockowy zespół. Ich single mi się podobały. Postanowiłem sięgnąć po ich albumy studyjne. Na pierwszy ogień idzie „This Is War”. Album zainteresował mnie… okładką. Pokazuje tygrysa. Nie jest przeładowana, raczej prosta. Mi tam się podoba. Muzyka tu zawarta może wydać się nieco komercyjna. Wiadomo, rock to rock, ale nawet ten gatunek ma swoją „czarną stronę”. Tu możemy spotkać się z rockiem elektronicznym („Closer to the Edge”, fragmenty „Search and Destroy”) i z nowym dla mnie pojęciem – rock progresywny („Stranger in a Strange Land”, „Vox Populi”). Dopiero zaczynam „zabawę” z taką muzykę, ale piosenki zawarte na „This Is War” całkiem mi się spodobały. Może są nieco przesadzone (większość trwa ponad 5 minut), ale nie zauważa się tego. Najbardziej jednak rozwaliło mnie „L490″. To chyba miało być outro. Outro kojarzy się raczej z krótką partią instrumentalną, ewentualnie komentarzem. To tutaj trwa prawie pięć minut! Na szczęście nie popełnili jednego błędu – „L490″ nie jest wciąż takie same. Zaczyna się dość ciekawym dźwiękiem, później mamy trochę pobrzdąkiwania na gitarze. Trochę przesadzona wydaje mi się być końcówka, ale ogólnie mi się podoba. Uwielbiam także singlowy numer „Night of the Hunter”. Mocny, rockowy. Da się ogółem posłuchać. W wielu piosenkach świetna jest muzyka, ale i tak na przód wysuwa się wokal Jareda Leto. Ma bardzo mocny, silny głos. Idealnie wpasowuje się w takie klimaty. Czasem krzyczy („This Is War”). Niestety, nie zbyt często. Ciekawie prezentują się także chórki. W otwierającym płytę „Escape” krzyczą This is war! (PL: To jest wojna!). Po tym krzyku rzeczywiście można poczuć się jak na wojnie. Bardzo dobre są też chórki w „Vox Populi”. Dzięki temu utwór się wyróżnia. Najbardziej jednak podoba mi się kawałek „Alibi”. Nie spodziewałem się takiego utworu. Jest to piękna, soft rockowa ballada. Głos Jareda jak zwykle świetny. Muzyka na najwyższym poziomie. Zauważyłem, że cały czas nabiera tempa. Na początku jest bardzo spokojna, w drugiej zwrotce dochodzi więcej instrumentów, a na koniec dochodzą gitary i dzwony kościelne. Nieco zawiodła mnie piosenka „Strange in a Strange Land”. Jest zdecydowanie za długa (prawie 7 minut!), szybko się nudzi. Zdziwić może też „100 Suns”. Nie trwa nawet dwóch minut. To bardziej interlude. A jednak jest chyba najbardziej usypiające. Nie mogę zaliczyć jej do najgorszych. Kocham wokal Jareda w tym numerze. Zresztą jak w każdym. Nie spodziewałem się, że „This Is War” zrobi na mnie aż takie wrażenie. Kiedyś mniej mi się podobała, ale się przekonałem.
Ocena:
Najlepsze: Hurricane, Alibi, Night of the Haunter, Vox Populi
Najgorsze: Stranger in a Strange Land, Search and Destroy
Tytuł: Eliza Doolittle
Wykonawca: Eliza Doolittle
Gatunek: pop, folk, ska
Single: Skinny Genes, Pack Up, Rollerblades, Mr. Medicine Zdarzyło Wam się nucić „Skinny Genes”? Możliwe. Piosenka była całkiem popularna. Zresztą się nie dziwię. Jest świetna. Jeśli nie możecie sobie przypomnieć jak leci może pomoże ta informacja – gwizdany refren. Pierwszą styczność z tą płytą miałem już w zeszłym roku. Przesłuchałem wtedy kilka piosenek – nie zachwyciły mnie. Bałem się, że jedynie singiel będzie fajny, a reszta kiepska. Na szczęście tak nie jest. Zauważyłem, że gdyby płyta wyszła kilka lat wcześniej byłaby niezłym hitem. Eliza nie jest jakąś komercyjną gwiazdeczką. Gra pop, ale taki wyższych lotów. Łączy go z folkiem i ska. Kojarzy mi się z Lily Allen. Może nie jest tak dobra, ale daje radę. Nie ma 5-oktawowego głosu, ale jej delikatny, jeszcze dziecięcy wokal idealnie wpasowuje się w muzykę prezentowaną na „Eliza Doolittle”. Widać (a może raczej słychać), że artystka nie jest wyprodukowana. Jest zabawna, oryginalna. W jej głosie nie słychać żadnego „fałszu”. Jest też szczera. Z chęcią przeczytałem tłumaczenia piosenek. Podoba mi się m. in. tekst do „Pack Up” gdzie piosenkarka śpiewa I don’t care what the people may say What the people may say bout me (PL: Nie obchodzi mnie co ludzie mogą powiedzieć Co ludzie mogą powiedzieć o mnie) czy do „Back to Front”, w którym pojawiają się słowa And we could learn to laugh again Like when we were children We could learn to dance again Like nobody is watchin’ (PL: Moglibyśmy raz jeszcze uczyć się śmiać Jak wtedy kiedy byliśmy dziećmi Moglibyśmy raz jeszcze wziąć się za taniec Jak wtedy kiedy nikt nie patrzy). Jakość utworów także jest na wysokim poziomie. Uwielbiam singlowe „Skinny Genes”, radosne „Moneybox” i będące prawie kołysanką „Empty Hand”. Ta ostatnia piosenka jest jedyną balladą na płycie, ale jest naprawdę dobra. Rzeczywiście, można przy niej zasnąć, ale jest taka urocza, że nie mogłem przejść koło niej obojętnie. Lubię także „Missing”, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już to słyszałem. A cover to nie jest. Nie mogę się ostatecznie przekonać do „Police Car”. Jest to jeden z tych kawałków, które słuchałem już w zeszłym roku. Nie lubię także „Mr. Medicine” i „Nobody”. Reszta jednak trzyma poziom. Czasem może się niestety wydawać, że cały czas leci to samo.
Ocena:
Najlepsze: Skinny Genes, Empty Hand, Moneybox
Najgorsze: Police Car, Nobody, Mr. Medicine
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz