Tytuł: The Soul Sessions
Wykonawca: Joss Stone
Gatunek: soul, blues
Single: Fell in Love with a Boy, Super Duper Love Kim właściwie jest Joss Stone? Jest ona brytyjską wokalistką grającą muzykę łączącą w sobie soul, blues, nieco r&b. Teraz trochę trudno mi w to uwierzyć, ale recenzowany przeze mnie krążek sprzedał się w wielu milionach egzemplarzy na całym świecie. Dziś takie coś przeszłoby niezauważone. Ktoś poprosił mnie o recenzję jej trzeciej płyty – „Introducing Joss Stone”. Wolałem jednak ocenić najpierw jej debiut. Z dwóch powodów. Pierwszy – by mieć później porównanie. Drugi – już wcześniej znałem Joss i planowałem ocenić całą jej dyskografię. Robię to więc chronologicznie. Wokalistka ma świetny głos. Bardzo dojrzały. Nie wyobrażam jej sobie w gatunkach pokroju pop czy dance. Na płycie nie ma ani jednej piosenki napisanej przez Joss czy nawet ludzi z jej otoczenia. Za to minus. Są tu same covery. Przyznam, że żadnej z zamieszczonych tu piosenek nie znałem wcześniej, ani nie obiły mi się o uszy w jakiś ‚obcym’ wykonaniu. To jednak nie przeszkodziło mi w pokochaniu muzyki zawartej na „The Soul Sessions”. Pierwszą piosenką jest „The Chokin’ Kind”. Musiałem usiąść z wrażenia po przesłuchaniu utworu. Jest naprawdę genialny. Jeśli nie chcecie ‚marnować czasu’ na przesłuchanie całej płyty, to chociaż posłuchajcie tej jednej piosenki. Jest świetna. Spokojna, głos Joss bez żadnych zakłóceń brzmi naprawdę cudownie. Żadna z kolejnych piosenek nie dorównuje „The Chokin’ Kind”, ale da się ich słuchać. Uwielbiam „Dirty Man”. Może dlatego, że przypomina trochę wyżej wspomniany numer. Jest jednak żywsze, bardziej energiczne. Wokalistka brzmi tu bardziej zadziornie. Ostatnią piosenką, która nie schodzi z listy moich ulubionych jest „I Had a Dream”. Początek jest a capella. Później fragment jest wykonywany (chyba) razem z orkiestrą. Dalej znowu mamy wokal z gitarą, a orkiestra ponownie pojawia się dopiero później. Głównym instrumentem w tym utworze jest mimo wszystko wokal Joss. Zdecydowanie wysuwa się na pierwszy plan. Reszta ucieka gdzieś dalej. Za pierwszym przesłuchaniem zapamiętałem utwór „Victim of a Foolish Heart”. Jak raz wejdzie w pamięć, długo nie chce z niej wyjść. Może bardziej refren, bo zwrotek jakoś nie mogę sobie przypomnieć. Refren jest z kolei charakterystyczny dzięki temu chórkowi. Całkiem fajny dodatek. Podobny znajdziemy także w utworze „I’ve Fallen in Love with You”. Ale ogólnie lubię i tą piosenkę. „Some Kind of Wonderful” i „All the King’s Horses” są nieco żywsze. Podobają mi się mniej niż kilka poprzednich piosenek, ale da się ich słuchać. Podobnie „Fell in Love with a Boy”, czyli najmłodszy utwór na płycie (2001). Wartą uwagi piosenką jest także „For the Love of You Pts. 1&2″. Niby dwuczęściowa, ale muzyka się nie zmienia. Trochę trudno mi uwierzyć w to, że trwa ponad 7 minut. Dla mnie kończy się zdecydowanie za szybko. A artystka w niektórych fragmentach wręcz czaruje swoim pięknym głosem. Jest jednak na albumie jedna piosenka, która nie za bardzo mi się podoba. Mowa tu o „Super Duper Love (Are You Diggin’ on Me?) Pt.1″. Wystarczy „Super Duper Love”. Utwór jest nieco denerwujący. Szczególnie fragmenty, w których Joss śpiewa Yeh are you diggin on me Yeh yeh yeh Im diggin on you now baby Yeh do you wanna little bit of my love Yeh wait a minute wait a minute (PL: Zaczynasz mnie lubić? Yeh, yeh, eh Ja teraz zaczynam lubić ciebie Yeh czy chcesz odrobinę mojej miłości? Yeh, zaczekaj chwilę, zaczekaj chwilę). Płyta jest godna uwagi. Naprawdę warto posłuchać.
Ocena:
Najlepsze: The Chokin’ Kind, I Had a Dream, Dirty Man, Victim of a Foolish Heart
Najgorsze: Super Duper Love, Fell in Love with a Boy
Tytuł: #1′s
Wykonawca: Destiny’s Child
Gatunek: pop, r&b, hip hop
Single: Check on It, Stand Up for Love
Żeby pożegnać się z fanami w wielkim stylu (nie oszukujmy się; płyta „Destiny Fulfilled” była kiepska) dziewczyny (lub wytwórnia) postanowiły/-a wydać składankę z największymi hitami. Tytuł (numery 1) jest trochę na wyrost, bo np. „No No No Part 2″ czy „Bug a Boo” były daaalekie do miejsca pierwszego w jakimkolwiek kraju. Oprócz znanych nam już wcześniej piosenek otrzymujemy jednak trzy nowe. „Stand Up for Love” (pierwszy singiel) jest całkiem udany. To raczej spokojny, stonowany numer. Utrzymany bardziej w stylu pop niż r&b. Utwór podobno był hymnem dnia dziecka 2005. Naprawdę? Piosenka nie odniosła żadnego sukcesu. Drugi utwór – „Check on It” – bardziej mi się podoba. Znam go z wersji deluxe płyty „B’Day” (2006) Beyonce. Śpiewa w nim tylko ona (no i jakiś raper). W każdym razie nie pojawia się w nim ani Kelly, ani Michelle. Mimo tego jest to bardzo fajny numer. Zabawny, całkiem oryginalny. Nieco hip hopowy. Podobają mi się fragmenty, w których Bee niemalże rapuje. Ostatnia z nowych propozycji („Feel the Same Way I Do”) jest straszna. Nie wiem kto pozwolił im nagrać taki beznadziejny kawałek. Stylem pasuje do poprzedniej płyty. Dobrze więc nie jest. Utwór strasznie się dłuży i jest potwornie nudny. Z pozostałych piosenek najbardziej lubię 3 – „Lose My Breath”, „Jumpin’ Jumpin’” i „Survivor”. Pierwsze dwa to fajne, imprezowe numery. Pierwszy znam od dawna. Zawsze mi się podobał. Do „Jumpin’ Jumpin’” przekonałem się niedawno. Zawsze ten utwór lubiłem, ale nie mogłem się do niego w pełni przekonać. Mimo tych dwóch fajnych piosenek, to „Survivor” pozostaje moim numerem 1. Jest to chyba najlepszy kawałek od Destiny’s Child. Naprawdę podnosi na duchu. Już nawet nie będę przytaczać fragmentów tekstu. Nie umiałbym wybrać jedynie kilku. Tylko jeszcze wspomnę o muzyce – oryginalna; nieco hip hopowa, nieco rhythm and bluesowa. Lubię też energiczne, żywe „Bills, Bills, Bills” (ach, pieniądze…), nieco bardziej hip hopowe „Soldier” i urocze „Say My Name”. Trochę mniej podoba mi się „Bootylicious”. Piosenka jest jakaś taka nijaka. Nie podoba mi się, po prostu. Jednak ona i tak pozytywnie wypada ‚w starciu’ z kilkoma innymi. „Emotion” jest niby przyjemną balladą. Brak jej jednak polotu, a chórek to już w ogóle mnie odpycha. „Girl” kompletnie mi się nie podoba. Pamiętam z niej tylko przeciętny refren. Tyle mi wystarczy. Ledwie wytrzymuję ją do końca. Ale już naprawdę najgorsze są „Feel the Same Way I Do” (już o niej pisałem) i „Cater 2U”. Dziwię się, że w ogóle krytycy potrafili o „Cater 2U” napisać pozytywnie. Jak dla mnie utwór jest straszny. Dziewczyny (szczególnie Kelly) brzmią jakby się miały zaraz rozpłakać. Refren jest usypiający. Nie znoszę fragmentów kiedy to Bee śpiewa Let me cater to you Cause baby this is your day (PL: Pozwól mi o ciebie zadbać Bo kochanie to jest twój dzień). Co tu jeszcze napisać? Płyta jest dobrym starterem dla nowych fanów dziewczyn. Starzy będą jednak zawiedzeni, ponieważ 13 piosenek już znali, a te 3 nowe nie powalają.
Ocena:
Najlepsze: Check on It, Survivor, Lose My Breath, Jumpin’ Jumpin’
Najgorsze: Feel the Same Way I Do, Cater 2U, Emotion, Girl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz