Miło było dla Was pisać...

sobota, 24 marca 2012

"Corinne Bailey Rae" Corinne Bailey Rae & "Insomniac" Green Day


Tytuł
: Corinne Bailey Rae
Wykonawca: Corinne Bailey Rae
Gatunek: r&b, soul
Single: Like a Star, Put Your Records On, Trouble Sleeping, I’d Like To Corinne Bailey Rae jest brytyjską wokalistką wykonującą utwory z pogranicza soulu i r&b. Czyli, krótko mówiąc, piosenkarka jakich wiele. Jednak co mi szkodziło sprawdzić, czy jej płyta jest dobra. Nic a nic. Słyszałem wiele pozytywnych opinii, oglądałem kilka jej występów na żywo i w końcu ciekawość wzięła górę. Tak więc, czy album o niezwykle twórczym tytule „Corinne Bailey Rae” spodobał mi się, czy może przeciwnie – zawiódł, rozczarował? O tym za chwilę.
Sam jej wokal średnio mi się podoba. Zwyczajny głosik takiej dziewczyny  z sąsiedztwa. Niektóre fragmenty wychodzą jej fajnie („Like a Star”), inne znacznie gorzej („Call Me When You Get This”, refren „I’d Like To”). Ma się wrażenie, że nagrała to debiutantka. Zresztą trudno się dziwić – to właśnie pierwszy album Corinne, a i na drugim nie osiągnęła jakiegoś wyjątkowo wysokiego poziomu wokalnego.
Przepadam za jazzem, ale nie tym przekombinowanym. Nie cierpię długich solówek, dlatego uwielbiam klasyczne piosenki: są takie nieskażone i zwięzłe. Do tego dążę w swoich utworach: są krótkie, urocze i na temat. Wolę, by ludzie mieli poczucie, że utwór był za krótki, niż za długi. Serio? Mnie się właśnie wydaje, że poszła w tym drugim kierunku. Nie ma tu krótkich piosenek. Niby są wesołe i pogodne, ale proszę Was – ile razy można w kółko słuchać radosnych numerów? I to się może kiedyś znudzić. Kiedy sięgałem po tą płytę w lutym, tak mnie nie nudziła. Po miesiącu do niej wróciłem – nie mogłem powstrzymać ziewania. Moje zdanie bardzo się pogorszyło. Bo tak naprawdę poza kilkoma (dwoma dla ścisłości) kawałkami jest to krążek dosyć mocno przeciętny.
Najbardziej podoba mi się singlowe „Put Your Records On”. Akurat to jej się udało. Więcej takich numerów w przyszłości, a może stanę się jej fanem. Taneczny (ale na pewno niekiczowaty), radosny utwór. Tak, tak, znów radosny, ale w nieco inny, hmm, sposób niż pozostałe. Wyróżnia się. Nic tylko wstać i trochę sobie potańczyć, poskakać. Drugim z moich faworytów jest „Like a Star”. Sporo tu spokojnych piosenek, ale żadna nie ma tyle uroku co „Like a Star” właśnie. Zagrany jedynie na gitarze akustycznej utwór szybko wpadł mi w ucho. Szczególnie urzekł mnie jego początek. Dalej jest nieco gorzej, ale to nadal nie oznacza, że źle. To właściwie wszystko na co warto zwrócić uwagę. Jeszcze jedynie „I’d Like To” całkiem mi się podoba. I tutaj mamy przykład nieco żywszego numeru. Świetne jest to, że słychać i wpływy jazzu (trąbki w ostatnim refrenie), i hip hopu. Jedynie to Iiii, Iiii bym wyciął. Nie zbyt dobrze jej to wyszło. Ale w sumie da się znieść.
Co z pozostałymi numerami? Przelatują gdzieś w tle. Mimo przesłuchania płyty z 7 razy (jak na mnie dość dużo) nie pamiętam wielu piosenek. Zostało mi niestety kiepskie „Enchantment”. To kolejny przykład na to, że wokalistka ma średni głos. Kompletnie mi się w tym kawałku nie podoba. O ile refren przeboleję, tak zwrotki są okropne. Nie lepsze jest też „Seasons Change”. Ciągnie się i ciągnie, w nieskończoność. A potem i tak pamięta się tylko ten chórek (uuu). O swoją drogą na płycie Corinne ‚pory roku się NIE zmieniają’. Cały czas jest wiosna. Szczerze mówiąc, już wolę zimę. Do znudzenia. Kiedyś podobała mi się piosenka „Call Me When You Get This”. Teraz mam o niej kompletnie inne zdanie. Początek jest naprawdę piękny. Szkoda tylko, że dalej cała magia gdzieś ulatuje. Niby uliczny styl wsadzony w przeciętny kawałek z nie najlepszym wokalem. Brawo za pomysłowość. Utwór jakich wręcz za dużo.
Teksty są… równie zwykłe. To po prostu miłosne historie. Czyli temat, który opisano już chyba na wszelkie możliwe sposoby. Piosenki Corinne także nic nowego nie wnoszą. Podoba mi się jednak fragment tekstu do „Put Your Records On”: Girl, put your records on, tell me your favourite song (PL: Dalej, nastaw swoje płyty, powiedz mi swoją ulubioną piosenkę). Spontaniczne, radosne. Równie bardzo podoba mi się początek „Like a Star”: Just like a star across my sky, Just like an angel off the page, You have appeared to my life, Feel like I’ll never be the same (PL: Po prostu jak gwiazda na moim niebie, Po prostu jak anioł na stronie, Zjawiasz się w moim życiu, Czuję się jakbym nigdy nie była już taka sama).
Po wydaniu tej płyty Brytyjczycy ogłosili artystkę muzycznym objawieniem. Już naprawdę nie mieli kogo ‚objawiać’? Przecież mieli Joss Stone, Amy Winehouse (*), będą mieli (przypominam: rok 2006) Adele. Konkurencja więc ogromna. A sama Corinne chyba wolałaby pozostać zwyczajną dziewczyną – tą, którą widać na okładce.
Nie będę do tego krążka często wracać. Raczej wtedy kiedy będę znudzony setnym już odtwarzaniem „Give Me All Your Luvin’” Madonny czy „Bad Girls” M.I.I. Wokalistka póki co pozostaje mi obojętna. Jej drugi krążek („The Sea”) jest wychwalany jeszcze bardziej niż ten, ale moim zdaniem jest jeszcze bardziej przeciętny i ‚porywający’.
Ocena:
Najlepsze: Put Your Records On, Like a Star, I’d Like To
Najgorsze: Enchantment, Seasons Change, Call Me When You Get This

Tytuł: Insomniac
Wykonawca: Green Day
Gatunek: punk rock, rock
Single: Geek Stink Breath, Stuck with Me, Brain Stew / Jaded, Walking Contradiction
Po spektakularnym sukcesie płyty „Dookie” zespół Green Day wydaje swój drugi album. Poprzednia płyta była hitem. Sprzedano 15 milionów egzemplarzy. Długo się więc nie zastanawiali i już rok po niej ukazał się kolejny krążek. Rozumiem, że na rosnącej fali popularności chcieli wydać album. No i wydali.
Minusów płyta ma sporo. Muzycy w ogóle się nie rozwinęli. Na „Kerplunk!” to mi się podobało, na „Dookie” nudziło, a teraz trzeci krążek dokładnie taki sam jak poprzednie? Możecie powiedzieć, że Britney Spears jakoś mogę słuchać. One jednak bardziej się zmieniła niż Green Day na „Insomniac”. Rozśmieszyła mnie wręcz informacja, że nagrywano krążek przez kilka miesięcy. Dla porównania: płyta „B’Day” Beyonce powstawała przez 2 tygodnia, „Joyful” Ayo przez 5 dni. A jednak są znacznie lepsze niż „Insomniac”. Założę się, że nagrałbym im to w kilka dni. Byle tylko Billie był skory śpiewać. Mam bowiem wrażenie, że nagrali jeden utwór i na jego podstawie powstał cały album. Dodali dłuższy fragment instrumentalny („Panic Song”), coś tam przyspieszyli („Jaded”) i tak powstało 14 piosenek. Wszystkie są niedopracowane, nijakie, nudne. Mimo, że słuchałem tego albumu z dziesięć razy, to nie jestem w stanie zanucić ani jednego numeru. I tak dziękuję im, że ta płyta trwa tylko 30 minut. Więcej nie wytrwałbym, słuchając w kółko tego samego. I wracając do wydania albumu na fali popularności. Wydaje mi się, że po wielu milionach sprzedanych egzemplarzy chłopcy chcieli nagrać płytę jak najszybciej, byle by tylko się sprzedało. To smutne, że wszystko chcieli zrobić na szybko, bez pasji.
Mimo robionych notatek nie mam pojęcia co napisać o poszczególnych numerach. Wiem tyle, że „Panic Song” zaczyna się od niezwykle irytującego fragmentu instrumentalnego. No i to, że „Jaded” to po prostu druga część utworu „Brain Stew” – różni się tylko tym, że jest nieco szybszy, krótszy, mniej monotonny. Obu równie bardzo nie lubię. Kiepskie są. „Bab’s Uvula Who” może dałoby się słuchać, gdyby nie wokal Billiego. Zmasakrował ten utwór. Brr. Podobnie sprawa ma się z utworem „Brat”. Chłopaki z Green Daya chyba lubią język polski. Już po raz drugi tytuł ich utworu jest po polsku. Wcześniej było „Private ALE”, teraz „BRAT”.  To jednak nie sprawiło, że polubiłem ten kawałek.
Przy „Kerplunk!” i „Dookie” zerknąłem tylko na dwa czy trzy teksty. Tutaj postanowiłem przyjrzeć się im bliżej. Więcej tego błędu nie popełnię. Niektóre teksty są po prostu śmieszne. Mnie nie interesuje to, że Billie nie może zasnąć przez swojego bachora („Brain Stew”), że życie jest jak mass of shit (kupa gówna) („Panic Song”), że ćpanie jest super („Bab’s Uvula Who”). Mi zostaje zastanawiać się co członkowie zespołu ćpali, nagrywając „Insomniac”. Tekst do „No Pride” ma potencjał, ale nie podoba mi się dobór słów. Więc jak zawsze: You better swallow your pride Or you’re gonna choke on it (PL: Lepiej przełknij dumę, bo się nią udławisz I straw swoje wartości zanim zrobi się z nich gówno). Więc nawet o tekstach nie mogę pozytywnie się wypowiedzieć.
Właściwie nie wiem na jakiej podstawie miałbym ten album ocenić na wyżej niż 1. Próbuję znaleźć coś o czym mógłbym pozytywnie napisać, ale nic nie znajduję. Żeby chociaż same piosenki były ok. O ile na poprzednich płytach jeszcze dało się ich słuchać, tak tutaj nie dość, że są nudne i podobne, to zwyczajnie kiepskie. Masakra jakaś. Ale niech już będzie: Billie Joe Armstrong zrobił niewielkie (ale zawsze jakieś) postępy w śpiewaniu. Co prawda nadal czasem uszy więdną („Bab’s Uvula Who”, „Brat”), ale ogólnie jest lepiej niż na „Dookie” czy „Kerplunk!” (wciąż pamiętam zmasakrowane „No One Knows”).
Nieprędko sięgnę po kolejny krążek Green Daya. Ten skutecznie mnie od tego odstraszył. Wiem, że zespół ma wielu fanów, których nie chcę urazić, ale mnie się ta muzyka po prostu nie podoba. Za mało różnorodności. „Kerplunk!” i „Dookie” były pod tym względem lepsze. Utwory na nich też nie różniły się od siebie jakoś bardzo, ale piosenki takie jak „Welcome to Paradise”, „2000 Light Years Away” („Kerplunk!”), „All by Myself” czy „Longview” („Dookie”) nadal siedzą mi w głowie.
Tak więc: mnie się ten krążek nie podoba. Fanom zespołu (jak i zresztą krytykom) przypadł do gustu. Ja chyba nadaję na innych falach. Rozumiem zachwyt płytą „American Idiot”. „Insomniac” nadal jest dla mnie zagadką. Raczej nie powrócę już do tej płyty.
Ocena:
Najlepsze: Stuart and the Ave, Geek Stink Breath
Najgorsze: Bab’s Uvula Who, Brain Stew, Jaded, Panic Song, Brat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz