Tytuł: Diamond Bitch
Wykonawca: Doda
Gatunek: pop, pop rock
Single: Katharsis, To jest to, Dziękuję, Rany Dody przedstawiać nikomu nie trzeba. Nie trzeba, ale warto. Choć chyba wystarczy przytoczyć tu (stworzone przez samą wokalistkę) powiedzenie ‘królowa jest tylko jedna’. Madonna? Doda ‘ukoronowała’ się trochę na wyrost. Może i jest jedną z największych polskich gwiazd, ale niestety nie odniosła większego sukcesu.
Zanim artystka wydała recenzowaną przeze mnie płytę „Diamond Bitch”, grała z zespołem Virgin. Na ten krążek składają się głównie utwory pop, pop rock. Mimo że Doda śpiewa Ta pewność dziś cię zgubi Jestem całkiem inna Ja, zmieniam się gdy tylko zachcę, to piosenki z „Diamond Bitch” nie odbiegają znowu tak bardzo od numerów Virgin pokroju „Dżaga” czy „Szansa”.
Utwory z tej płyty są krzykliwe, ale… słodkie. To niby się wyklucza a jednak. Wszystkie piosenki wydają mi się podobne. Nie widzę różnicy między „Cheerleaderką” czy „Ćmą”. Wiele osób wskazywało „Katharsis” jako najlepszy kawałek z tego krążka. Mnie się jednak ten numer nie podoba. Zwrotki są bardzo fajne, ale refren wszystko psuje. Nieco bardziej podoba mi się „Całkiem inna”, ale tej piosence też czegoś brakuje. Zbyt szybko mi się znudziła. Wcześniej wspomniane „Ćma” ma fajny refren, ale pod względem przebojowości najlepiej wypada tytułowe „Diamond Bitch”. Co prawda tekst jest jednym z najgorszych, ale sama muzyka jest super. Refren zapamiętałem po pierwszym przesłuchaniu.
Od tych nieco przesłodzonych pioseneczek najbardziej wyróżniają się spokojne numery. Pierwsza z ballad („Misja”) jest nudna i bez polotu. Z początku myślałem ‘ok’. Teraz ledwo wytrzymuję do końca. Druga ze spokojnych piosenek – „Ostatni raz ci zaśpiewam” – jest ciekawsza, ale i tak mi się nie podoba. To po prostu zwykły, popowy utwór. Najlepszą z ballad jest singlowe „Rany”. Przyjemna muzyka, niezły tekst, no i sam wokal. Doda zaśpiewała bez udziwnień, spokojnie. Po prostu ładnie. Takich numerów w jej wykonaniu mogę słuchać.
Najbardziej podoba mi się piosenka „To jest to”. Nie wiem dlaczego nie uwzględnili jej na reedycji tego albumu. Podoba mi się, ponieważ się wyróżnia. Po części spokojna, po części przebojowa piosenka szybko wpadła mi w ucho. Ma przyjemną muzykę, Doda nieźle w niej wypadła. Artystka ogólnie nieźle wychodzi w tych utworach. Nie wiem czy oceniłbym ten album tak ‘wysoko’, gdyby nie jej wokal. Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby zaśpiewała to np. Rihanna czy Ke$ha.
Jeśli chodzi o teksty z tego albumu. Ogólnie nie jest tak źle. Spodziewałem się czegoś zdecydowanie gorszego. Najbardziej podoba mi się tekst do „Judasze”. Szczególnie refren jest super: Nie chcę zrozumienia Nie chcę pocieszenia Chcę wierzyć w człowieka Od zemsty uciekam, walczę chociaż wiem Zawiodę nie raz się. W „Cheerleaderka” z kolei śpiewa Nie będą mi radzić jak Nie umrze nikt za mnie więc Żyć mogę jak wolę. Te teksty niosą ze sobą przekaz i bardzo mi się podobają. Jednak nie podoba mi się to, że po chwili Doda wyskakuje z czymś typu Moje uda rozchylone, moje piersi tak cię podniecają! Moje usta rozpalone, moje biodra już Ci spać nie dają! („Diamond Bitch”) czy Zlizujesz to co mam na sobie Lubisz gdy ma tak ostry smak Chcesz zajrzeć tam gdzie każdy chce Lecz o tym możesz już zapomnieć („Całkiem inna”). Teksty do „XXX” czy „Oswój mnie (Dla S.)” bardziej mi się podobały.
A skoro już jesteśmy przy „7 Pokus Głównych” – drugi krążek Dody w porównaniu do tego wypada dobrze. Wokalistka lepiej radzi sobie w nieco elektrycznych, nieco tanecznych numerach niż w popowo-rockowych kawałkach, w których wokalistka przesadnie próbuje skłonić się w stronę rocka. Ze słabym skutkiem.
Po wielu negatywnych opiniach spodziewałem się, że „Diamond Bitch” będzie kompletną masakrą. Tymczasem album jest… całkiem niezły. Spodziewałem się czegoś gorszego. Kilka piosenek jest naprawdę fajnych („To jest to”, „Diamond Bitch”). Do innych póki co nie zamierzam wracać. Nowe piosenki Dody jednak bardziej mi się podobają. Te z debiutu są nieco zbyt słodkie, wokalistka przesadnie sili się na ‘rock’. To sprawia, że wychodzi jej coś dokładnie odwrotnego. Niby nieco agresywnie, krzykliwie, ale po prostu sztucznie.
Płyta nie zachęciła mnie do poznania albumów zespołu Virgin. Mam jednak nadzieję, że Dorota Rabczewska odniesie sukces za granicą. Głos ma niezły, jeśli się postara, to i piosenki nie najgorsze. I warto napomnieć, że „Diamond Bitch” u nas (gdzie sprzedanie 10000 jest sukcesem) sprzedało się w ilości 170000 egzemplarzy.
Ocena:
Najlepsze: To jest to, Diamond Bitch, Judasze, Rany
Najgorsze: Katharsis, Cheerleaderka, Ostatni raz ci zaśpiewam
Tytuł: Born To Die
Wykonawca: Lana Del Rey
Gatunek: indie pop, pop
Single: Video Games, Born To Die
Kim właściwie jest ta Lana Del Rey, o której ostatnio bardzo głośno? Krótka piłka – wokalistka pochodzi z Ameryki, ma całkiem niezły głos i już przez jednych stała się uwielbiana. Przez innych – znienawidzona. Dlaczego? Mnie też nie podoba się to, że kłamała o swojej przeszłości. Że niby jest biedną dziewczyną mieszkającą w przyczepie. A w rzeczywistości jej ojciec jest bardzo bogaty. Za jego pieniądze wydała kilka lat wcześniej EP-kę „Kill Kill” oraz album „Lana Del Rey a.k.a. Lizzy Grant”. Na krótko przed wydaniem „Born to Die” albumy te zniknęły z iTunes, a stare zdjęcia i występy artystki usuwane z internetu.
Za postacią samej Lany ciągnie się niezbyt pochlebna opinia. Ja jednak nie zamierzam rozwodzić się na temat jej powiększonych ust czy nieudanego występu w „Saturday Night Live”. W końcu to recenzja ‚debiutanckiego’ albumu. Muzyka gra więc pierwsze skrzypce
Lana Del Rey stała się popularna dzięki piosence „Video Games” wydanej w zeszłym roku. Stała się wręcz internetową sensacją. Co mnie trochę zdziwiło, gdyż nie słyszałem „Video Games” tylko jeden jedyny raz przed przesłuchaniem całego krążka. Kiedy usłyszałem fragment tego numeru, nie zachwycił mnie. Po przesłuchaniu w całości mam zupełnie inne zdanie. Przede wszystkim warto skrobnąć, że jest to utwór, który wywołuje jakieś uczucia. Albo się uwielbia, albo nie lubi. Nie można być gdzieś pośrodku. Opinii mówiącej ‚średnie’ jeszcze nie słyszałem. Ale może napiszę, co ja o tym sądzę. Piosenka jest genialna. Przepiękna muzyka, wokal Del Rey, no i sam klimat. To smutny, melancholijny wręcz kawałek. Cudo.
Bałem się jednak, że Lana nie udźwignie presji i nagra przeciętny album. Z początku rzeczywiście tak myślałem. Z każdym przesłuchaniem jednak kocham ten album bardziej. Wokalistka inspiruje się takimi stylami muzycznymi jak pop, pop alternatywny (czy może raczej indie pop), r&b, a nawet hip hop. Jej muzyka z pewnością nie pochodzi z tej epoki. Pod tym względem jest ona bardziej Brytyjką niż Amerykanką. Ci z wysp częściej sięgają po muzykę sprzed kilkudziesięciu lat. Amerykanie wolą nagrywać po co ‚bezpieczne’ (pop, dance, electro).
Jeśli już naprawdę uważacie, że „Video Games” to nudna i bez polotu piosenka, przesłuchajcie chociażby „Off to the Races” czy „National Anthem”. Utwory te są już zupełnie inne. Może i „National Anthem” nie nadawałoby się na ‚hymn narodowy’, a „Off to the Races” nie jest najambitniejszym numerem od Del Rey, ale chyba nikt mi nie powie, że te piosenki są słabe. Przeciwnie. Super są! Wokalistka świetnie brzmi w nieco hip hopowym podkładzie. Mimo iż z początku nie zwracałem nawet na ten numer uwagi, to teraz do najlepszych dołączyłbym też tytułowe „Born to Die”. Jest to chyba jedyna piosenka na tej płycie, o której powiedziałbym słowo: przyjemna. O ile niektóre są smutne („Video Games”, „Carmen”), inne mają weselszy klimat („National Anthem”), tak przy tej nic tylko położyć się i rozmarzyć. Brawa za produkcję. O „Blue Jeans” może nie powiedziałbym ‚przyjemna’, ale jest to za to najbardziej klimatyczny numer. Podoba mi się przede wszystkim początek, gdzie jakiś facet krzyczy coś na wzór ‚oh, father!’. Z pozostałych kawałków zamieszczonych na tej płycie najbardziej podoba mi się „Carmen”. Słychać nieco smutku, nieco teatralnej muzyki. Zdaję sobie sprawę, że wszyscy wybierają te same piosenki jako najlepsze. Oryginalny więc nie będę. Nie mówię jednak, że pozostałe numery są złe. m.in. „Diet Mountain Dew” to fajny utwór zawierający wpływy hip hopu, „Summertime Sadness” faktycznie zawiera smutek w zwrotkach, ale refren jest żywszy i, hmm, całkiem niezły.
Teksty opowiadają głównie o miłości. Na szczęście nie tylko o tym. Bardzo podoba mi się wizja świata, w którym pieniądze są najważniejsze („National Anthem”): Money is the anthem Of success So before we go out What’s your address (PL: Pieniądze są hymen Sukcesu Więc zanim wyjdziemy Jaki jest twój adres). Lubię też tekst do tytułowego numeru. Idealnie dopasowuje się do samego klimatu piosenki: Don’t make me sad, don’t make me cry Sometimes love is not enough when the road gets tough I don’t know why (PL: Nie zasmucaj mnie, nie sprawiaj bym płakała Czasem miłość nie wystarcza, kiedy droga staje się ciężka Nie wiem czemu). Ostatnim z moich favouritów jest „Dark Paradise”. Mam wrażenie, że Lana śpiewa w tym utworze o śmierci. To oczywiście tylko początek.
Możecie mówić źle o samej Lanie. To w sumie przeboleję. Ja nie kłamałbym, że pochodzę z biednej rodziny. Może zła opinia o wokalistce będzie dla Was ważna i przez to nie spodoba Wam się jej płyta. Ja jednak słuchając jej, zapominam nawet o jej napompowanych ustach. Liczy się w końcu sama muzyka. A trzeba przyznać, że Del Rey ma spory potencjał. Jej płytę już nabyło ponad milion słuchaczy. A widzicie – nie trzeba grać dance, electro, żeby osiągnąć taki wynik.
A na sam koniec takie nieważne pytanie. Z kim Wam się kojarzy Lana? Dla mnie mogłaby być nową Adele. Wiem, że ‚stara’ żyje i ma się dobrze, ale to Lana jest moim zdaniem lepsza. Bardziej naturalna (pomijając sprawę wyglądu oczywiście) i po prostu ciekawsza. Odważniej miesza style. Dobrze jej to wychodzi.
Ocena:
Najlepsze: Video Games, Born to Die, Carmen, National Anthem, Million Dollar Man
Najgorsze: -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz