Miło było dla Was pisać...

niedziela, 1 listopada 2015

Vilppu na tropie "wartościowej" muzyki - 10 najlepszych albumów 2010 wg krytyków

  

Nie raz, nie dwa irytował Was z pewnością snobizm muzycznych krytyków. Przykładów daleko szukać nie trzeba - przeglądając recenzje na portalu Metacritic, prawie na pewno nie znajdziecie swoich ulubionych popowych czy rockowych albumów wśród płyt wysoko ocenianych. Gdy jednak artysta nagrywa dzieło choćby w małym stopniu ambitne oraz/bądź celujące w mniejsze grono odbiorców, jego ocena prawdopodobnie będzie dosyć wysoka. Postanowiłem dokładniej się temu zjawisku przyjrzeć. Wybrałem 10 albumów, z których każdy miał doskonałe recenzje oraz wysokie miejsca na końcowo-rocznych zestawieniach, i postanowiłem sam się im przyjrzeć.
  • Kanye West, My Beautiful Dark Twisted Fantasy (94 na Metacritic, #1 na liście Pazz & Jop)
Wow, MBDTF to jeden z najbardziej chwalonych przez krytyków albumów... w całej historii muzyki. Sam fakt, że płyta otrzymała najwyższą ocenę na niezwykle ostrym portalu Pitchfork, świadczy, że mamy do czynienia z niecodzienną muzyką.

Osobiście uważam, że krążek jest przereklamowany. Oczywiście, jest to bardzo dobra płyta (a nie często mówię tak o muzyce hip hop!). Na uwagę zasługują same teksty, które pokazują, że Kanye jednak ma gdzieś tam głęboko ukryte jakieś uczucia i wbrew pozorom jest osobą bardzo inteligentną. Nie gorzej prezentują się produkcja oraz melodie zawierające wpływy wszystkich wcześniejszych dzieł rapera, a także ciekawie wplecione sample. MBDTW jest ponadto dosyć różnorodne. Nie sposób się nudzić, kiedy pod rząd otrzymujemy stadionowe Power, przebój All of the Lights, będące idealnym popisem zdolności czarnych raperów Monster czy w końcu bardziej refleksyjne So Appalled. A ta karuzela kręci się dalej.

W czym więc tkwi problem? Najzwyczajniej w świecie nie jest to aż tak przełomowe dzieło, jak wszyscy twierdzą. Nie pomaga też fakt, że krążek wypada dosyć blado na tle kolejnego, doskonałego Yeezus.

Polecam: Power, Monster, So Appalled
  • LCD Soundsystem, This Is Happening (84 na Metacritic, #2 na liście Pazz & Jop)
Prawdopodobnie najsmutniejszy album w całym rankingu. Nie dość, że dedykowano go zmarłemu perkusiście Jerry'emu Fuchsowi, to jeszcze zaraz po jego wydaniu zespół się rozpadł. Pomimo sporego artystycznego sukcesu, była to historia bez happy endu.

This Is Happening nie jest albumem, który normalnie tak chętnie bym zassał. Łączy w sobie takie gatunki jak dance-punk czy electronica (daleko im do moich ulubionych), a ponadto jest bardzo długi. Choć zawiera jedynie 9 piosenek, trwa ponad godzinę. Nie za dużo? Utwory na nim zawarte mają w gruncie nieskomplikowane struktury i charakteryzują się sporą repetytywnością. Mimo tego muszę przyznać, że krążek zaskakująco dobrze się broni. Utwory zawierające nie tylko różnorakie instrumenty, ale także sporą ilość syntezatorów zaskakują, a przede wszystkim hipnotyzują, przez co nawet nie zauważa się upływającego czasu. Znajdzie się tu coś dla każdego - fanów dopieszczonej produkcji (One Touch), dobrej zabawy (Drunk Girls), nieco bardziej emocjonalnych fragmentów (Home) czy podnoszących na duchu tekstów (Dance Yrself Clean).

Polecam: Dance Yrself Clean, One Touch, I Can Change
  • Arcade Fire, The Suburbs (87 na Metacritic, #3 na liście Pazz & Jop)
Zanim przejdę do samego The Suburbs, muszę przyznać, że jestem pełen podziwu w stosunku do artystycznego sukcesu Arcade Fire. Ich twórczość nie przypadnie do gustu każdemu, ale krytycy wynoszą ich każdy kolejny album ponad niebiosa. Nie jest łatwo dojść do takiego poziomu.

The Suburbs jest płytą koncepcyjną. Inspiracją dla członków grupy stało się dzieciństwo Wina oraz Williama Butlerów (dwóch członków zespołu), którzy wychowywali się na tytułowych przedmieściach miasta Houston. Jak sami przyznają, nie jest to ani list wychwalający, ani list krytykujący przedmieścia - jest to list pisany z przedmieść. Pomysł ciekawy, a ponadto ciekawie rozwinięty i nienudzący się po kilku przesłuchaniach. Muzycznie longplay to przede wszystkim indie pop/rock z wpływami baroque popu. Nie jest to jednak reguła. Kiedy trzeba, członkowie grupy potrafią zagrać ostrzej (Mouth of May), a czasem kierują się bardziej stronę elektroniki (druga część Half Light, druga część Sprawl).

The Suburbs z pewnością nie jest krążkiem uniwersalnym. Potrzeba odpowiedniego humoru, by w pełni go docenić, jednak z pewnością idealnie sprawdza się podczas długich, jesiennych wieczorów.

Polecam: Mouth of May, Sprawl I (Flatland), Sprawl II (Mountains Beyond Mountains)
  • Janelle Monáe, The ArchAndroid (91 na Metacritic, #4 na liście Pazz & Jop)
Prawdopodobnie mój ulubiony album w całym zestawieniu, jak i jeden z moich ulubionych albumów kiedykolwiek wydanych. Doskonały od początku do końca, od pierwszych dźwięków Suite I do ostatnich taktów BabopbyeYa. W znakomity sposób łączy komercję z artyzmem, Gaga mogłaby się sporo nauczyć. Ale do rzeczy.

The ArchAndroid jest dwuczęściowym wydawnictwem przedstawiającym dalsze losy androida Cindi Mayweather, którego poznaliśmy na poprzedniej EP-ce Janelle. Robot zakochał się w człowieku, czym wpędził się w niezłe tarapaty. I choć historia wydaje się dość ciekawa, nie potrafię w pełni skupić się na niej, kiedy już słucham płyty. Cała moja uwaga skupia się bowiem na barwnym brzmieniu utworów. Czego tu nie ma! Przede wszystkim sporo tu popu i r&b, ale ponadto mamy tu taneczny tryptyk Dance or Die/Faster/Locked Inside, trochę rocka w Come Alive (z wydzierającą się wokalistką na czele), nawiązania do soulu i muzyki klasycznej w kilku ostatnich utworach, rapowe wstawki w przebojowym Tightrope czy w końcu... cokolwiek to jest w postaci Mushrooms & Roses. Za samą różnorodność dźwięków należy się Monáe pochwała, a fakt, że całość ani na chwilę nie nuży i nie męczy słuchacza, dowodzi, że to artystka kompletna.

Polecam: Oh, Maker; Come Alive (The War of the Roses); BabopbyeYa
  • Vampire Weekend, Contra (81 na Metacritic, #5 na liście Pazz & Jop)
Tak sobie przeglądam już nie tylko pierwszą dziesiątkę Pazz & Jop, ale i dalsze miejsca. Co widzę? Body Talk Robyn na miejscu 13., New Amerykah Part Two: Return of the Ankh Erykah Badu na 23. czy nawet Speak Now Taylor Swift™ na 26. W skrócie, same znakomitości, które zasługiwały na artystyczny sukces bardziej od Vampire Weekend.

Contra to jedyny album na całej liście, w stosunku do którego nie czuję nic. Co najwyżej małą irytację, gdy już go słucham, bo cały czas mam wrażenie, że to mogłoby być lepsze, większe, ciekawsze. Pod pewnymi względami jest to krążek podobny do The ArchAndroid. Tak jak Janelle, członkowie grupy kombinowali z różnymi muzycznymi gatunkami (pojawia się ska, rap, indie rock czy synthpop), a w gruncie rzeczy ostateczny produkt nie jest trudny w odbiorze. O ile jednak w przypadku Monáe były to niewątpliwie atuty, tutaj owe cechy szybko stają się męczące.

Żeby jednak nie było tak do końca negatywnie - album definitywnie ma swoje mocne punkty. Ponadto, jeśli miałbym polecić komuś dopiero zaczynającemu przygodę z ambitniejszą muzyką jakąś płytę z tej listy, na pewno podpowiedziałbym mu przesłuchanie tej.

Polecam: Holiday, Diplomat's Son, I Think Ur a Contra
  • Beach House, Teen Dream (82 na Metacritic, #7 na liście Pazz & Jop)
Zupełne przeciwieństwo Vampire Weekend - nieprzystępne, dłużące się, mało przebojowe, sprawiające wrażenie muzyki tła, nijakie... Tych (i jeszcze paru innych) przymiotników użyłbym, by opisać Teen Dream, kiedy słuchałem go po raz pierwszy. Przy drugim podejściu załapały dwa czy trzy utwory. Przy trzecim już całkiem mi się podobało, a wtedy już poszło z górki.

O ile niestraszne komuś dream popowe brzmienia (jak sama nazwa wskazuje, rozmarzone, delikatne, subtelne; kiedyś powiedziałbym, że rozwodnione, ale Beach House nieco zmienili moje spojrzenie na ten typ muzyki), Teen Dream powinno prędzej czy później do niego trafić. Wbrew pozorom, jest to dzieło bardzo emocjonalne, w którym bodajże najbardziej uderzająca jest jego prostota. Tu nie ma miejsca na żadne eksperymenty, dźwiękowe kombinatorstwo bądź jakieś udziwnienia. Jest po prostu dziesięć spokojnych, prostych piosenek, spokojnie i prosto zaśpiewanych oraz odegranych. I to działa! Niewydumane teksty połączone ze sterylną produkcją tworzą specyficzny klimat, który uzależnia. Niezbyt szybko, potrzeba sporo czasu, by odpowiednio ten album docenić, ale kiedy raz to poczujesz, już z tego nie wyjdziesz. Trochę jak narkotyk, nie?

Polecam: Zebra, Walk in the Park, Real Love
  • The National, High Violet (85 na Metacritic, #8 na liście Pazz & Jop)
Kiedyś przeczytałem, że lider grupy, Matt Berninger, mógłby zaśpiewać książkę telefoniczną, a i tak zrobiłby z niej najsmutniejszy utwór na świecie. Jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało, muszę się z tym stwierdzeniem zgodzić. Styl The National jest smętny i ponury; jeśli lubisz wyłącznie wesołe piosenki, nie masz tu czego szukać. Wszyscy inni powinni posłuchać.

High Violet to prawdopodobnie najbardziej tradycyjny spośród wymienianych przeze mnie albumów, a co za tym idzie, także najbardziej zespołowy. Produkcja schodzi tu na drugi plan, najważniejsze są instrumenty - gitara elektryczna, bas, keyboard, ale i często pojawiające się smyczki. Teksty należą do raczej prostych. Wielokrotnie przewija się temat miłości, nieraz lekko erotycznej (Lemonworld), ale pojawiają się tu także utwory o tęsknocie czy strachu. Co więc czyni płytę tak niezwykłą? Niesie ona ze sobą naprawdę spory ładunek emocjonalny. Można płakać (uch, przy prawie każdej kompozycji), wyskakać się przy bardziej przebojowych kawałkach czy po prostu zrelaksować. Do tego High Violet nada się zawsze.

Poza tym mogę być lekko stronniczy, jako że akustyczna wersja Vanderlyle Crybaby Geeks na żywo (inne utwory też, ale ten wyróżniał się zdecydowanie najbardziej) wyśpiewana przez cały stadion zmiękczyła mi nie tylko kolana, ale też serce.

Polecam: Terrible Love, England, Vanderlyle Crybaby Geeks
  • Sleigh Bells, Treats (84 na Metacritic, #9 na liście Pazz & Jop) 
Patrząc na albumy zawarte w zestawieniu, można by pomyśleć, że krytycy często nastawiają się na muzykę dosyć bezpieczną, nieinwazyjną. Twierdzeniu temu przeczy jednak Treats, krążek niewątpliwie kontrowersyjny. Albo się go pokocha (i to w zasadzie już od pierwszego przesłuchania), albo znienawidzi, nie ma nic pośrodku.

Muzyka wykonywana przez duet Sleigh Bells to noise rock oraz noise pop. Nie trzeba więc być geniuszem, by przewidzieć, że płyta Treats jest bardzo głośna, hałaśliwa, a momentami może i nieco chaotyczna. W tym szaleństwie, natłoku dźwięków i produkcji, jest mimo wszystko metoda. Pochwała należy się tu przede wszystkim Derekowi Millerowi, który zadbał w zasadzie o całą warstwę muzyczną zupełnie sam. Sprawił, że longplay pomimo swego dosyć szalonego charakteru nie męczy i nie przytłacza słuchacza zbyt szybko. Nie wolno jednak zapomnieć także o Alexis Krauss, wokalistce Sleigh Bells, bez której utwory straciłyby nieco swojej osobowości. Wyobrażacie sobie Tell 'Em bądź Rill Rill śpiewane przez kogoś innego? Ja też nie.

Polecam: Tell 'Em, Infinity Guitars, A/B Machines
  • The Black Keys, Brothers (82 na Metacritic, #10 na liście Pazz & Jop)
Powiedzmy sobie to już na początku - nie jestem wielkim fanem The Black Keys. Ich najnowszy album, Turn Blue, jest po prosty nudny, bezbarwny i nieco wymuszony. Nie lepsze zdanie mam o jego poprzedniku, El Camino. Po Brothers nie miałem nawet ochoty sięgać. Jak się jednak okazało, to właśnie ten krążek odmienił moje zdanie o duecie.

Album nie odbiega zbyt mocno od pozostałej twórczości grupy. Wciąż jest to blues rock w nieco garażowym wydaniu. Mimo wszystko całość (być może dzięki bardziej sterylnej niż wcześniej, a zarazem brudniejszej niż później produkcji?) bardzo dobrze się broni. Płyta dostarcza nam jednego koncertowego (i nie tylko) killera za drugim, nie sposób choćby nie potupać nóżką, słuchając krążka w całości. Oprócz jednak dynamicznych, przebojowych kawałków The Black Keys serwują nam pod koniec kilka spokojniejszych piosenek. Może nie są w nich aż tak dobrzy, ale ciekawie jest poznać ich delikatniejsze oblicze.

Brothers zdecydowanie polecić mogę każdemu fanowi rockowej muzyki. Nie zawiedzie się (...a przynajmniej nie powinien).

Polecam: Next Girl, Tighten Up, She's Long Gone
  • Joanna Newsom, Have One on Me (85 na Metacritic, #14 na liście Pazz & Jop)
Co bardziej uważni czytelnicy z pewnością zauważyli, że pominąłem tu album nr 6 z Pazz & Jop. Po części dlatego, że słuchałem go tylko raz i nie przyciągnął na dłużej mojej uwagi, ale przede wszystkim dlatego, że chciałbym przedstawić Wam to oto dzieło, które zostało niesłusznie z pozycji w pierwszej dziesiątce ograbione.

Have One on Me to niewątpliwie najtrudniejszy i najbardziej wymagający album na całej liście. Żeby móc odpowiednio go poznać/docenić, trzeba z nim spędzić przynajmniej dobry miesiąc. Gwarantuję jednak, że nie będzie to czas zmarnowany. Krążek dzieli się na trzy oddzielne dyski, każdy po 6 utworów. Są to kompozycje długie, ciągnące się, nieraz przytłaczające. Choć mogą z początku wydawać się monotonne, dzieje się w nich sporo. Pojawiają się tu bowiem takie instrumenty jak harfa, róg, kotły czy wiolonczele. Rzadko kiedy któryś z nich wysuwa się na pierwszy plan, znacznie częściej tworzą one nienarzucające się tło do tajemniczych, ale i idyllicznych opowieści Newsom posługującej się intrygującym wokalem. Oczywiście, można zastanawiać się, czy ambicje i silenie się na niezwykłość nie przewyższyły tu samej muzyki. Uspokajam - utwory zawarte na albumie są piękne same w sobie.

Polecam: Easy, Have One on Me, Does Not Suffice

Podsumowanie: Krytycy jednak znają się na rzeczy. Można kwestionować różne dziwaczne decyzje w stylu, dlaczego nowy album Demi Lovato ma na Metacritic ocenę 74, kiedy zasługuje co najwyżej na jakieś 20, ale jeśli już chodzi o prawdziwe dzieła sztuki, to naprawdę potrafią je docenić. Każda z zawartych tu płyt jest co najmniej bardzo dobra (Contra również ma swoich zwolenników, nie przeczę). Gorąco polecam zapoznanie się z listą, jest to naprawdę muzyka na wysokim poziomie.

9 komentarzy:

  1. Próbowałam kiedyś słuchać Vampire Weekend, ale słabo mi szło.
    Ta płyta Janelle podoba mi się bardziej niż kolejna. czego tu nie ma ;)
    The National jak i The Black Keys uwielbiam.

    PS. To chwilowy zryw czy wracasz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. VW poleciłbym komuś, kto dopiero kształtuje swój gust i chce wyjść, że tak to ujmę, na "wyższy poziom" i zostawić eskowe hity w tyle. Contra jest specyficzna, ale jak na mój gust, nieco przesadzona.
      O tak, TAA jest zdecydowanie lepsze od TEL, ale i drugi album Janelki jest świetny. Rozumiem i doceniam, w jakim kierunku chciała go poprowadzić.

      Szczerze mówiąc, sam jeszcze nie wiem. Prawdopodobnie będzie to teraz tak wyglądać, że mnie raz na jakiś dłuższy czas coś uderzy i wtedy opublikuję.

      Usuń
  2. Nie znam ani jednego albumu z tych, które tu przedstawiłeś. Cóż, ja opiniami krytyków się nie przejmuję, ale cieszę się, gdy myślą podobnie jak ja. Sama próbuję rozgryźć ich myślenie w jednej z moich blogowych serii i póki co mogę tylko powiedzieć, że często mamy do czynienia z milionem identycznych ocen, tak, jakby nikt nie silił się na własną ocenę, a wystawiał to, co inni. No chyba, że są oni aż tak wspaniałomyślni i wiedzą jaka ocena pasuje idealnie do danej płyty.

    Z 2010 roku polecam natomiast "The Big Black & the Blue" First Aid Kit, "Everything Remains As It Never Was" Eluveitie. Domyślam się, że ich nie znasz, a warto je poznać. Nie wiem czy krytycy uważają tak samo, ale kto by się tym przejmował :D

    Fajnie, że wreszcie wrzuciłeś coś nowego.

    Pozdrawiam, Namuzowani

    OdpowiedzUsuń
  3. Pewnie z tego zestawienia postawiłbym na The Black Keys. Ignoruję Janelle celowo, bo od lat denerwuje mnie to, że do tej pory nie nagrała porządnej studyjnej wersji "Sincerely, Jane", która w wersji live rozwaliła mnie od pierwszego przesłuchania. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Są tak dobre, że nie zasługuje by 3 z nich znać :/ Płyta Westa sam umieściłem na podium w rankingu 2010, warstwa muzyczna jest GENIALNA, a jego rapsy, no cóź, utrzymal swój średni poziom. Z całego zestawienia najbardziej lubię Black Keys, ach świetni są :D
    Zapraszam http://lechartz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Serdecznie zapraszam na nową notkę na blogu NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Skoro są takie dobre, to chyba muszę się z nimi zapoznać...

    Na moim blogu pojawiła się nowa recenzja. Zapraszam. ;)
    www.Rebelle-K.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. U mnie pojawiła się nowa notka. Zapraszam.
    http://www.Rebelle-K.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Zapraszam na nowy odcinek Namuzowanych Pogaduch na blogu NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń