Miło było dla Was pisać...

wtorek, 22 grudnia 2015

Vilppu podsumowuje - 5 najgorszych albumów + 10 najgorszych singli 2015 roku


Miły Vilppu się skończył, czas na hejt. O ile wiele osób narzekało, że rok 2014 był bardzo ubogi, jeśli chodzi o ciekawe muzyczne wydawnictwa, chwaląc przy tym 2015, o tyle ja uważam, że pod tym względem były na podobnym poziomie. Różniły się jednak ilością kawałków/płyt rynsztokowych. Takowych więcej było zdecydowanie w ubiegłym roku. Powiedzmy sobie jednak, że chłam pojawia się zawsze. Zapraszam do przejrzenia mojej listy 5 najgorszych albumów oraz 10 najgorszych utworów 2015 roku.


5 NAJGORSZYCH ALBUMÓW 2015 ROKU

Kiedy jeszcze prowadziłem bloga regularnie, często specjalnie słuchałem krążków, które z góry skazane były na porażkę. Taka trochę polska mentalność, bo przyznam, że szczerą przyjemność sprawiało mi zmieszanie ich z błotem i wystawienie oceny takiej jak 1 czy 2. Obecnie staram się jednak omijać tego typu wydawnictwa szerokim łukiem, skupiając się na tych rzeczywiście mających coś do zaoferowania. Czasem jednak wpadek uniknąć się nie da.
  1. Kelly Clarkson, Piece by Piece
Czasem trudno mi w to uwierzyć, ale był taki czas, że naprawdę tę dziewczynę bardzo lubiłem i jej kibicowałem. Co się z nią stało? Po porażce płyty My December Kelly chyba na dobre poddała się i zaprzestała nawet próbować tworzyć troszkę ambitniejszą muzykę. Od lat jej kawałki są aż zbyt proste i banalne, no a te dwie cechy apogeum osiągnęły właśnie na Piece by Piece. Album to produkt, który ani przez chwilę nie próbuje udawać, że nim nie jest. Wszystko brzmi tu tępo i drętwo, sprawia wrażenie stworzonego na podstawie chłodnej (a może wręcz lodowatej) kalkulacji, a nie miłości do muzyki. Wokal Clarkson momentami jest w zasadzie robotyczny, gdyż nawet w pozornie osobistej kompozycji tytułowej, która miała chyba zostać nowym Because of You, nie ukazuje żadnych emocji. Same utwory różnią się od siebie co najwyżej malutkimi szczegółami. Wypadają blado, nudno, jakby zostały stworzone taśmowo, bez pomysłu, co ma stać się z nimi później. Te piosenki nie nadawałaby się nawet do najbardziej komercyjnych stacji radiowych (poza oczywistym i bardzo słabym singlem Heartbeat Song). Rozczarowanie.
  1. Coldplay, A Head Full of Dreams
Gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział mi, że umieszczę album Coldplay na liście najsłabszych wydawnictw, prawdopodobnie lekko bym go wyśmiał. Ghost Stories z 2014 było jednym z ich najciekawszych i najmocniejszych płyt, nie pozwólcie "true" fanom i krytykom zamydlić Wam oczu. A Head Full of Dreams to jego dokładne przeciwieństwo. Jeszcze rok temu chłopaki pokazali, że pop ma również to bardziej rozmarzone, interesujące oblicze, zaś to... nie ma w zasadzie żadnej osobowości. Taki longplay mógłby nagrać każdy, kto marzy o szybkim sukcesie i nie liczy się zapomnieniem CzteryPięćSekund później. A Head Full of Dreams zupełnie brakuje jakiejkolwiek twórczej inwencji, wyobraźni czy tej zwyczajnej radości obecnej wcześniej w muzyce Coldplay. Chociaż z tym ostatnim to może przesadziłem, bo akurat jestem w stanie wyobrazić sobie członków zespołu zacieszających przy tworzeniu materiału. Inaczej ma się sprawa ze słuchaczem, który uśmiechać się na pewno nie będzie. Bo to albo jest nudne i nijakie, albo okropne. Kiedy pojedyncze utwory próbują zmierzać w nieco innym kierunku, to brzmią po prostu topornie i na siłę. Po co im był ten quasi-hip hop w ukrytym kawałku X Marks the Spot albo kretyński featuring z Tove Lo? O singlu wspomnę później, o tym mam trochę do powiedzenia. Najlepiej wypada tradycyjne Coldplay w Everglow oraz Up&Up. Takie tam popłuczyny po ich starszej twórczości, ale nadal.
  1. Meghan Trainor, Title
Pamiętacie, jak kiedyś chwaliłem tę dziewczynę? Zignorujcie to, same kłamstwa. No więc sprawa ma się tak, zawsze krytykowaliśmy te Disney'owskie laski za to, że ich muzyka jest zbyt dziecinna, a one same śpiewają, nie bardzo mając ku temu powód. Tu kurde dlaczego mamy zachwycać się Meghan Trainor, która idealnie się w ten schemat wpisuje? Zgodzę się, Dear Future Husband czy Title wydawały się zabawne przy pierwszym czy drugim odsłuchu, ale to przecież wygląda/brzmi dokładnie tak, jakby wziąć pamiętnik jakiejś 12-latki chcącej za wszelką cenę być dorosłą i mieć własnego macho, która w gruncie rzeczy to przecież nie ma ani trochę pojęcia o życiu czy własnej przyszłości. All About That Bass było fajne, bo chociaż chwytliwe i powiedzmy, że niosło jakiś tam przekaz (ukazywanie Meghan jako hipokrytki to inna sprawa, zostawmy to). Tyle że kiedy cały krążek to powtarzanie tego numeru 15 razy, tyle że w słabszych, mniej świeżych wydaniach, to już tak miło nie jest. Naprawdę, najlepsze momenty (...chyba te dwie piosenki wspomniane wcześniej?) trącą banałem, ale da się je wytrzymać. Najgorsze (Bang Dem Sticks, wszystkie balladki) są żenujące, irytujące, mają okropne teksty, amatorską produkcję, a sama Meghan ukazuje w nich wszystkie słabe strony swojego głosu. Fakt, że coś takiego osiąga sukces, podczas gdy Carly Rae Jepsen ze swym DOS•KO•NA•ŁYM popowym albumem zalicza jeden z największych flopów tego roku, szczerze mnie boli.
  1. Melanie Martinez, Cry Baby
Czegoś ja tu nie rozumiem. Jeszcze w ubiegłym roku, ta nowa fala lekko alternatywnych, a zarazem flirtujących z mainstreamem artystek była naprawdę zacna. FKA twigs do tej pory nie mogę się nachwalić, wszyscy pamiętacie, jak bardzo podobała mi się Banks, no a Mø nie dość, że ciekawa, to jeszcze zaliczyła jeden z największych przebojów 2015. Patrzę teraz jednak na ich Tumblr-owe następczynie... co się stało? Ryn Weaver, Halsey oraz ta tutaj Melanie Martinez. Wszystkie są tak wybrakowane, że aż przykro. Skupmy się jednak na tej ostatniej; jedynej, której twórczości bliżej się przyjrzałem. I żałuję. Do Cry Baby nie mogę przyczepić się pod względem melodycznym bądź produkcyjnym, nie jest to może jakieś szczególnie odkrywcze czy ciekawe, ale dopracowane. Co się jednak dzieje na wszystkich innych płaszczyznach, to już zupełnie inna historia. Album już od pierwszego odsłuchu powalił mnie swoją sztucznością, przerysowaniem i pretensjonalnością. Nie wiem, czy ta dziewczyna wymyśliła sobie taką postać do odgrywania, naprawdę mało mnie to interesuje. Cały koncept Cry Baby jest jednak wyjątkowo irytujący. Zarówno te dziwaczne, niby proste, ale bezsensowne, używające niepotrzebnych metafor w zupełnie nieodpowiednich miejscach teksty, jak i sam sposób ich wyśpiewywania, po części taki wydumany, a z drugiej strony też jakby z pretensją... to wszystko przekłada się na niezbyt pozytywny odbiór całości. Całości dopełniają takie małe szczególiki, typu żenujący refren Sippy Cup, ten zupełnie od czapy breakdown w Soap czy Pity Party w całej swej okazałości, czyniące płytę jeszcze bardziej nieznośną. I pomyśleć, że ta Carousel trwa ponad 40 minut, a w głowie kręci się już po 4.
  1. Poot Demi Lovato, Confident
Każdego z albumów z mojego top 5 posłuchałem przynajmniej dwa czy trzy razy, próbując znaleźć jakieś pozytywne elementy. Naprawdę nietrudno bowiem czegoś spróbować i od razu odrzucić. Co jednak zrobiłem przy innych, nie udało mi się przy Demi Lovato. Myślałem, że DEMI z 2013 było chwilowym spadkiem formy, Confident brzmi jednak równie okropnie.

Ok, od czego tu w sumie zacząć? Możliwości mam wiele, bo na tym krążku nie ma nic, co można by potraktować za udane. Weźmy może ballady, bo w nich Demi zawsze nieźle sobie radziła. Zamykające krążek Father jest znośne, to zdecydowanie najlepszy kawałek na płycie, ale nijak się ma do takiego For the Love of a Daughter, które ten sam temat ujmuje w lepszy i zdecydowanie bardziej przejmujący sposób. Stone Cold natomiast razi tragicznym wokalem, który, owszem, wyćwiczony, ale zupełnie pozbawiony emocji i ciepła, a ponadto Demi po prostu drze się przez pół piosenki. Podobnie (może w nieco mniejszym stopniu) dzieje się w prawie wszystkich pozostałych kawałkach. Te z kolei prezentują się wyjątkowo ubogo pod względem produkcyjnym. To wszystko brzmi wręcz obrzydliwie komercyjnie, a przy tym nie jest nawet chwytliwe. Te toporne, niepotrzebne breakdowny i inne elektroniczne ozdobniki zrobić by mogły wrażenie 10 lat temu. Teraz wyglądają niesamowicie plastikowo i przestarzale, trend EDM szybko się przecież skończył. Śmieszny wręcz okazał się dobór gości, Iggy popełniła prawdopodobnie najgorszy kawałek w swojej karierze, a to doprawdy nie lada wyczyn, ta druga raperka melodeklamuje bez żadnego polotu, energii czy pasji w głosie. O melodiach mógłbym wspomnieć... tyle że w zasadzie ich nie ma, to po co. By wbić ostatnią szpilkę w pannę Lovato, dodam jeszcze, że współczynnik kreatywności przy tym albumie przyjmuje chyba wartość ujemną. Pierwszy singiel brzmi jak Domino Jessie J, kawałek z Iggy jak każdy inny kawałek Iggy, fragment refrenu Lionheart przywodzi na myśl We Are Young, zaś Stars z edycji deluxe to plagiat nie jednej, a dwóch kompozycji duetu Sleigh Bells.

No i proszę Was, jeśli własne memy stają się większe i ważniejsze od samego artysty, to chyba coś jest nie tak. W internetach każdy już chyba zna sławetne delete it fat, żart z Poot był tak nadużywany, że aż niesmaczny, no i pamiętacie ten wywiad, w którym Demi powiedziała, że jej ulubiona potrawa to kubki?


10 NAJGORSZYCH SINGLI 2015 ROKU

A tu już miałem większe pole do popisu, bo chociażby wsiadając do samochodu, z grającym radio miałem szansę usłyszeć wiele muzycznych śmieci. Poza tym przeglądam od czasu do czasu listy Billoardu i wow, mainstream w tym roku ssał, i to tak porządnie. Jak dobrze, że co po niektórych piosenek nigdy w życiu nie słyszałem, nie zamierzam tego zmieniać.

Zanim ujawnię listę właściwą, przyjrzyjmy się moim Honourable Mentions. Utworom, które także były okropne, ale jednak nieco może lepsze od tych z właściwej listy:
  • Madonna, Bitch I'm Madonna - ja nie mówię, że ona się musi zachowywać i grać jak 60-latka, ale jeśli chce się w ten sposób odmładzać, to może rzeczywiście niech już idzie na emeryturę
  • Fifth Harmony, Worth It - samplowanie Jasona Derulo nie mogło się dobrze skończyć
  • Conchita Wurst, Firestorm / Colours of My Love - wygląd to najmocniejszy punkt tej osoby
  • Silento, Watch Me - wystarczy, że posłuchacie, ale lepiej tego nie róbcie
  • R. City feat. Adam Levine, Locked Away - ew, ten utwór zawiera wokal Adama Levine'a, to mówi więcej niż Rafaello
  • Wiz Khalifa feat. Charlie Puth, See You Again - NIE

A przechodząc do właściwej listy...
  1. Coldplay, Adventure of a Lifetime
Ugh, nienawidzę tych wszystkich malkontentów. "A, bo oni się w ogóle nie rozwijają!!!oneone1onoe11one", "Każdy ich lead single jest taki sam i nudny!!Oiowduij", "BYLEJAKOŚĆ ;) XD". No dobra, dostaliście, czego chcieliście. Coldplay zmienili styl, popełniając przy tym najgorszy utwór w całej swej karierze. Ja już naprawdę przetrawię to coś z Beyonce, te wszystkie wesołe pioseneczki dla kolorowych faneczek, te teksty wyjęte z 3. klasy podstawówki, ale nie to. Te gitarki, omójboże, super, wieś tańczy i śpiewa, od razu disco polo tu walnijmy, poziom kiczu nie wzrośnie, a może nawet trochę spadnie? Przed premierą ktoś powiedział, że to brzmi jak Daft Punk. Błąd, bo Daft Punk by czegoś tak żenującego nie popełnili, a weźmy pod uwagę, że ich twórczość to rzeczy przede wszystkim żenujące.
  1. Meghan Trainor, Better When I'm Dancin'
Wow, tej to się jednak nieźle oberwało, ani trochę mi jednak jej nie szkoda. Better When I'm Dancin' powstało na potrzeby jakiegoś soundtracku. Choć nie ma tego na Title, piosenka ukazuje wszystko, co z tym albumem jest nie tak. Produkcyjnie to jakaś kaszana, muzycznie miło, że przywraca doo-wop do łask, szkoda, że w tak marnej odsłonie, wokalnie to Meghan Trainor, ona w zasadzie lepiej wygląda niż śpiewa (czy tworzy, czy pisze, czy występuje). A ten tytuł, Better When I'm Dancin'? No ja nie wiem. Może to i lepsze, niż kiedy śpiewa, ale czy można w zasadzie powiedzieć, że ona kiedykolwiek wypada lepiej? O, można. Właśnie wyłączyłem głośniki.
  1. Jess Glynne, Hold My Hand
Mamy na sali jakiegoś darlinga? O, ty tam się zgłaszasz, chodź tu. Zobacz, tutaj Jess cię wzywa, weź ją chwyć za tę rękę, to może przestanie w końcu jęczeć, płakać, lamentować czy co ona tam robi, żeby się wywinąć od śpiewania. Ugh, dobrze, że ten trend deep house meets mainstream umiera śmiercią długą i bolesną, bo więcej bym chyba nie wytrzymał.

Smutne jest to, że raz byłem w Empiku, kiedy akurat puszczali cały jej album... i Hold My Hand brzmiało z tych wszystkich piosenek chyba najlepiej. Najgorsze 12 minut mojego życia.
  1. Britney Spears feat. Iggy Azalea, Pretty Girls
W muzyce popowej, tanecznej i elektronicznej (w mainstreamowym wydaniu) trwa ostatnio jakiś taki wyścig, kto będzie najmniej oryginalny i najdłużej będzie powtarzał swoje stare, przeżute motywy. I cóż, przykro mi Guetto czy Harrisie, ale w tym konkursie zdecydowanie przoduje Iggy Azalea. Nie wiem w zasadzie, jak ona to robi, ale każdy kolejny singiel brzmi dokładnie tak samo jak poprzedni. Co jednak boli jeszcze bardziej, raperka nie udoskonala swojego brzmienia. Każdy utwór brzmi jeszcze bardziej schematycznie, do bólu zwyczajnie i o ile jeszcze np. Fancy słuchało się z przyjemnością, tak Pretty Girls przekracza granicę dobrego smaku. W kawałku już w zasadzie nie ma nic prawdziwego, sam komputer i auto-tune, te partie Siri Britney są naprawdę godne pożałowania. Boli to, co się z nią stało, bo od pewnego czasu już nawet sama przed sobą nie próbuje udawać, że jej zależy. Bo gdyby zależało, nigdy by tego chłamu patykiem nie tknęła.
  1. OMI, Cheerleader
Do dziś pamiętam, jak po raz pierwszy usłyszałem ten charakterystyczny dźwięk trąbki na początku i pomyślałem sobie: "o, to jest przyjemne". Jeszcze nie wiedziałem, co stanie się jakieś 30 sekund później i będzie mnie później niczym duch prześladować. Wy też podobno tego nie trawicie, a jednak ilekroć radio to grało, to nie protestowaliście. A później się dziwimy, że starsi słuchacze twierdzą, że gust młodzieży to gówno.
Portal Slate stwierdził, że z refrenem tego utworu każdy może się utożsamić. Poczułem się tym osobiście obrażony, na szczęście nikt tego ścierwa nie czyta.
  1. PSY, Daddy
My wszyscy wiemy, że to prawdopodobnie powinno znaleźć się na samym szczycie listy, no ale PSY jeszcze nie nagrał utworu, który oceniłbym wyżej niż na 0/10, więc okażmy mu teraz trochę miłości. Powinienem chyba powiedzieć, co jest z tym nie tak, ale musiałbym tego jeszcze raz posłuchać, NOPE. Wiem, że był breakdown, który posłużyć by mógł za definicję muzycznej aborcji.
  1. Andy Grammer, Honey, I'm Good.
Ok, ale bądźmy przez chwilę całkiem poważni - ten utwór autentycznie mnie obraża. Bo cóż, zdarza się, że coś będzie autentycznie asłuchalne, mówi się trudno, ale panie, nie róbmy tu wiochy. Chłoptasiów z gitarą trzeba zgładzić, jak taką muchę brzęczącą nam w pokoju. No bo to coś jest naprawdę autentycznie żenujące, prostackie, normalnie wiocha do miasta przyjechała. Tu nic nie ma sensu, nic się nie trzyma kupy, tekst jest dokładnie taki, jaki super idealny ojciec wyjeżdżający ratować kotki z drzew mógłby napisać żonie w komedii romantycznej, a wykonanie to po parodię mi podpada, może właśnie nią miało być. Tak, tak właśnie było. Bo muzyka zmierza w naprawdę nieciekawym kierunku, jeśli to coś zostało stworzone na serio.
  1. Fetty Wap, Trap Queen
To tak się teraz wyznaje miłość? Wow, cieszę się, że ja to jednak pod pewnymi względami dosyć staroświecki jestem. W pewnym momencie Ameryka oszalała na punkcie tego, nie bardzo wiem dlaczego, no ale. Może zakochała się w tym, jak Fetty będzie się woził po galeriach z ukochaną, a później będzie z nią piekł ciasta? Romantyk, szkoda, że jego głos jest taki obrzydliwy. Biedna ta dziewczyna, jakby jej do ucha chciał coś wyszeptać, czy coś. Produkcja mogłaby zyskać, gdyby rzeczywiście była utrzymana w klimatach trapu. No bo pogorszyć, to już raczej nic by jej nie pogorszyło.

Plus, on ma piosenkę o tytule Instagram. Kill it, please.
  1. Halsey, New Americana
[Natalia Kills mode]Jako artysta, który respektuje kreatywną integralność i własność intelektualną, jestem zdegustowanym tym, jak bardzo Halsey skopiowała Lanę Del Rey. Od melodii do produkcji, czy ona nie ma żadnych wartości czy szacunku do oryginalności? Jestem zażenowana, że muszę siedzieć tu w jej obecności, że muszę w ogóle zaszczycać ją swoją wypowiedzią. To pośmiewisko, kiepskie i obrzydliwe, osobiście uważam to za artystycznie skandaliczne.[/Natalia Kills mode]

Long short story, to totalny śmieć i nie zasługuje na to, żeby istnieć. Tekst refrenu jest jednym z najbardziej odpychających w całym XXI wieku. Nie wiem, nie przekonuje mnie to, że ona niby się wychowywała na Biggiem i Nirvanie, jako dziecko na pewno tańczyła do ...Baby One More Time, a później stało się to. No i nadal mam bekę z legal marijuana, co ty dziewczyno masz w głowie?
  1. Sophie, L.O.V.E. 
Pierwsza rzecz, nie wiem, co tym producentom się ubzdurało, że mogą sobie od tak wydawać albumy jak popowe gwiazdeczki. Tzn. ja im oczywiście nie bronię, ale jednak większość z nich to ewidentnie nadaje się co najwyżej do wynajęcia na jeden-dwa utwory, zaś ich solowe krążki zwyczajnie męczą. W przypadku Sophie sprawa ma się nieco inaczej, bo u niego nieznośna jest minuta piosenki, czy to solowej czy featuringu. Tak czy inaczej, jedno muszę przyznać - gratuluję bezczelności, która pozwoliła Sophie wydać to. Samo to jest jednak bardzo smutne, bo kiedy pierwszy raz tego słuchałem, to pomyślałem, że głośniki mi się popsuły, już się zacząłem podkurzać, chciałem jechać wymieniać, a to kupa, bo to sobie pioseneczka leciała. Nieładnie tak ciśnienie podnosić, wiecie? Poza tym kawałek ten popsuły mi kontakty w domu, Słońce przestało świecić, przewróciłem się i wpadłem w kałużę, a później mi jeszcze biletomat w busie nie chciał zadziałać i dostałem mandat. Słuchając tego później po raz drugi, poczułem jak całe ciepło ucieka z tego świata. Smutne, nawet ciepła herbatka nie pomogła. Jeśli L.O.V.E. rzeczywiście tak wygląda, to idę się pociąć, skoczę z mostu, a później zostanę pustelnikiem. Smutno :(

Dodałbym grafiki jakieś, ale poświęciłem tym wszystkim tragicznym pioseneczkom już ze dwie godziny i nie zamierzam tracić więcej czasu, poor them.

13 komentarzy:

  1. Najciekawsze jest to, że większość bandów/wokalistów/wokalistek podanych przez ciebie jest z...USA. Myślę, że głównie muzyka amerykańska pokazuje żenujący poziom(oczywiście nie mówię o wszystkich), ale duża część to żenada. Silento, Fetty Wap, co to jest... Nie wiem skąd się biorą tacy wykonawcy, ale jak to słyszę to mam ochotę wyjść z siebie. Jeszcze do grona najgorszych utworów dodałbym dodatkowo Felixa Jaehna, bo jest on straszny.
    http://zyciejestmuzykaaa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie się to czytało! :) Jeśli miałbym sam wybierać najgorsze single, okej musiałbym się jeszcze zastanowić, ale na pewno nie przegapiłbym "Pretty Girls". Ta piosenka jest tak masakrycznie beznadziejna, że mam na nią alergię. Najgorszy teledysk roku też bym jej przyznał :)

    Pozdrowienia i Wesołych Świąt!
    Bartek

    OdpowiedzUsuń
  3. Większości piosenek nie znam, bo nie pamiętam, kiedy ostatni raz słuchałam radia w stylu eski czy zet. Billboardami też się nie podniecam, bo co mnie w Europie obchodzi, czego słucha gimbaza w USA. Nie kupuję też wyjaśnień, że USA to największy rynek bla bla bla.

    Czemu do Melanie nie dałeś okładki płyty? Ja sądziłam, że ona jest taką alternatywą dla dzieciaków (bo po części jest), ale przekonała mnie samym pomysłem na tą cd.

    Coldplay to porażka. Tak ich uwielbiam, a tak mnie zawiedli.

    Nowa recenzja na http://the-rockferry.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  4. Na początek napiszę, że tekst do Locked Away z Rafaello rozbroił mnie kompletnie i śmiałam się z 10 minut :D.
    Ja tam Title i Confident nawet lubię... Kelly to rzeczywiście rozczarowanie.
    Do listy najgorszych singli dorzuciłabym Focus, Ariany. A Cheerleader NIE-NA-WI-DZĘ. Nie wiem jak taki shit mógł zdobyć taki sukces.
    Super czytało mi się ten post i mam nadzieję, że częściej będziesz pisał. Pozdrawiam.
    www.Rebelle-K.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. O jak miło, że nie znam prawie nic! A z tego co znam to:
    -Coldplay, których nową płytę lubię bo poprawia mi nastrój i nie jest wcale taka najgorsza...
    -Meghan Trainor, której płytę przesłuchałam aż raz
    -Bicz Am Madana, czyli moje guilty pleasure. Uwielbiam tę piosenkę jako kolejny poprawiacz humoru.
    -PSY, wiadomo że szmira

    Pozdrawiam, Namuzowani

    OdpowiedzUsuń
  6. Serdecznie zapraszam na pierwszą część Namuzowanego Podsumowania 2015 na blogu NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. U mnie pojawił się nowy post a w nim podsumowanie 2015 roku. Zapraszam.
    http://www.Rebelle-K.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Pamiętam te czasy, kiedy słuchałam jakiegoś g*wna, żeby zjechać w recenzji... teraz szkoda mi na to czasu, jeśli słucham czegoś kiepskiego, to raczej dlatego, że się nie spodziewałam, że to jest kiepskie... albo liczyłam na kilka perełek na płycie, do których później będę wracać :)
    Z Twojej listy nie znam zbyt wiele "dzieł". Widzę,że w opini o Meghan wspomniałeś o "doskonałym" albumie Carly. Szczerze mówiąc, nie wiem, co ludzie widzą w jej albumie. Dla mnie on nie jest doskonały, wręcz przeciwnie. Tak nudny, że poza "I really like you", na które miałam kilkudniową fazę, nie jestem w stanie przypomnieć sobie innego utworu. Album Meghan mnie nie powalił na kolana, ale jeśli miałabym wybrać któryś z tych dwóch, wybrałabym Meghan.
    Z utworu Coldplay słyszałam zaledwie fragment... brrrr... coś strasznego.

    OdpowiedzUsuń
  9. Według mnie Meghan ma jeszcze jakis potencjał, ale co do Demi masz rację, większe gówno z niej już chyba nie powstanie. A ta cała sprawa z Poot trochę mnie rozbawiła XD

    Zapraszam na moje słabe recenzje na moim slabym blogu Muzyczne Opinie :3

    http://muzyczne-opinie.blogspot.com/2016/01/nowy-rok-nowa-ja-7-weeknd-cant-feel-my.html

    OdpowiedzUsuń
  10. Serdecznie zapraszam na mój ranking 20 najlepszych albumów wydanych w 2015 roku na blogu NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  11. Serdecznie zapraszam na nową recenzję (Amy Winehouse - Stronger Than Me) na blogu NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  12. No patrz :O Confident jest uznany przez Rolling Stones za jeden z najlepszych albumów 2015 roku, a przez jakże szanownego recenzenta tej strony, który, patrząc po stylu pisania, ukończył podstawówkę za najgorszy album. Komu by tu wierzyć? :( Confident przez połowę DOBRYCH recenzentów został uznany za najlepszy wokalny album 2015 roku. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodam, że ma on spore szanse na nominację do Grammy, a utwór "Stone Cold", który wielce szanowny recenzent nazwał "piosenką z tragicznym wokalem" jest wokalnie najlepszym singlem wydanym przez mainstream'ową artystkę, która nie ukończyła 25 roku życia.

      Usuń