Miło było dla Was pisać...

piątek, 4 marca 2016

Ranking płyt Goldfrapp


Jak podaje polska Wikipedia, Goldfrapp – brytyjski duet muzyczny tworzący muzykę elektroniczną, założony w 1999 roku. Formacja składa się z wokalistki Alison Goldfrapp oraz multiinstrumentalisty Willa Gregory'ego. Krótko, zwięźle, na temat i... pusto. Dwu-zdaniowy opis (a w zasadzie składający się ze jednego zdania i jednego równoważnika) nie oddaje bowiem w najmniejszym stopniu muzycznego charakteru, stylu ani duszy duetu. Czas więc nieco ichni profil ubarwić. Zapraszam do przeczytania mojego osobistego rankingu twórczości utalentowanych Brytyjczyków.


Być może nieco kontrowersyjny, być może nieco niespotykany wybór. Supernature, choć jest bodajże najlepiej odebranym przez krytyków dziełem duetu, które przyniosło ponadto ich największy przebój, trafia u mnie na sam koniec rankingu. Co więcej - o ile każda z pozostałych płyt Goldfrapp ma miejsce w moim sercu/mojej muzycznej biblioteczce, tak słuchając ich trzeciego dzieła, nie czuję absolutnie nic. Był to ich pierwszy krążek wydany po osiągnięciu większej popularności z Black Cherry i nie da się zaprzeczyć, że para wykorzystała swoją szansę do zabłyśnięcia. Supernature to bowiem album, który do dziś błyszczy odważną, pomysłową produkcją, bogactwem dźwięków i różnorakimi inspiracjami - od glam rocka, przez synthpop, aż do electroclashu. Brzmi to wspaniale na papierze, lecz niestety nie sprawdza się do końca w praktyce.

Supernature to najzwyczajniej w świecie krążek przeładowany. Różnorakich dźwięków jest tu za dużo, przez co słuchacz już mniej więcej w połowie ma prawo poczuć się zmęczony i znużony. Za dużo tu kombinatoryki z dźwiękiem, za mało zaś... dobrych kompozycji. Ładne melodie policzyć można na palcach jednej ręki, a i tak brzmiałyby one prawdopodobnie lepiej gdyby pozbawić je co niektórych studyjnych efektów. Co ciekawe jednak - od materiału, który ostatecznie trafił na krążek, o wiele lepiej przedstawiają się bonusy/b-side'y.

Polecam: Time Out from the World, Number 1, Beautiful
.

Jak do tej pory (i prawdopodobnie przez pewien czas jeszcze tak pozostanie) ostatnie dzieło duetu i choć mogłoby się wydawać, że proste, delikatne i dźwiękowo dosyć określone, z całej dyskografii Goldfrapp sprawia mi bodajże najwięcej problemu. W zasadzie każdy z ich albumów (oprócz Supernature, które do mnie nie trafia nigdy) jest specyficzny pod tym względem, że w pełni można docenić go jedynie, mając odpowiedni humor. I Tales of Us jest chyba tego najdobitniejszym przykładem. Miejsce 5. otrzymał głównie dlatego, że bardzo rzadko mam rzeczywistą ochotę na ponowne odkrywanie go, ale kiedy już ten moment nadchodzi, autentycznie rozpływam się w zawartej tu muzyce.

Dźwiękowo jest to najprostsze i najbardziej... organiczne dzieło w twórczości duetu. Folkowe inspiracje, które po raz pierwszy dały o sobie znać na albumie Seventh Tree, poszły tu jeszcze dalej, choć w nieco delikatniejszym, spokojniejszym wydaniu. Alison i Will w zasadzie całkowicie zrezygnowali z elektronicznych zabawek i postawili na żywe instrumenty (głównie pianino, gitara akustyczna, smyczki). Nadało to płycie charakter bardzo intymny. Fakt, że każda z kompozycji powstała z myślą o konkretnej osobie z otoczenia członków Goldfrapp, tylko potęguje to wrażenie. Każdy, kto lubi takie w pewnym sensie obnażone, a przy tym dość jesienne kompozycje, powinien być zadowolony.

Polecam: Ulla, Thea, Stranger
.

Dosyć jednogłośnie okrzyknięte przez fanów najgorszym krążkiem duetu Head First trafia u mnie na pozycję 4. Nie jest to jedyny powód, dla którego płyta wydaje się nieco jakby odizolowana. Każdy z innych krążków Goldfrapp ma swojego partnera - Black Cherry oraz Supernature to wyraźni bracia, zaś Felt Mountain brzmi jak ojciec Seventh Tree i dziadek Tales of Us. Uważam więc, że nie pomyliłbym się bardzo, twierdząc, że piąte dzieło (mini-)grupy to ich najbardziej nietypowe pod względem brzmienia i produkcji nagranie. Ale czy na pewno nietypowe? Przyglądając się mu dokładniej, usłyszymy mnóstwo nawiązań od popu rodem z lat 80. Jak to kiedyś w internecie przeczytałem: "Alive brzmi, jakby ktoś chciał wykorzystać w reklamie piosenkę ABBY, ale brakowało mu funduszy."

Patrząc choćby na trzy single pilotujące album, nietrudno stwierdzić, że nie jest to płyta ambitna. Czy jednak wszystko musi być z wyższej półki? Head First stawia przede wszystkim na dobrą zabawę i nie próbuje być czymś więcej. W swojej kategorii zaś nie ma sobie równych. Mnóstwo tu kiczu i tandety, które jednak duet potrafi przemienić w zalety, tworząc piosenki cudownie ironiczne i wywołujące na twarzy uśmiech. Nie brak tu niezwykle chwytliwych refrenów, które raz porwą słuchacza na parkiet, a innym razem dadzą chwilę wytchnienia. Mimo wszystko, Goldfrapp nadal najlepiej wypadają, kiedy tworzą nieco mniej radosne, poważniejsze kompozycje - takowych również tu nie brakuje.

Polecam: Dreaming, Hunt, Shiny and Warm
.

Zawarty na samym początku wpisu obrazek mógł nieco Was zmylić. Seventh Tree to co prawda moja ulubiona era duetu, jeśli chodzi o stronę wizualną (ta sowa!), lecz pod względem muzycznym plasuje się dopiero na 3. miejscu. Już od chwili wydania czwarty album grupy cieszył się pozytywnymi opiniami. Zarówno fani, jak i krytycy chwalili go za odejście od elektroniczno-tanecznego brzmienia na rzecz delikatniejszych, nawiązujących nieco do folku melodii. W chwili wydania był to także bodajże najłatwiej przyswajalny krążek pod względem tekstowym, jako że skupiał się bezpośrednio na wielu sytuacjach mogących przytrafić się każdemu człowiekowi.

Zaraz po Tales of Us i Felt Mountain jest to najcichsza i najbardziej niepozorna płyta grupy, w odróżnieniu od nich duet serwuje tu jednak co pewien czas utwory żywsze, bogatsze instrumentalnie. Był to pomysł dobry, gdyż dzięki niemu nie sposób nudzić się, wkraczając do magicznego, pięknego świata Goldfrapp. To dzieło dosyć mistyczne i marzycielskie (motorem napędowym do jego stworzenia był sen Alison o ogromnym drzewie), ale przy tym odchodzące od abstrakcyjności poprzedników. Osobiście bardzo podoba mi się uniwersalność longplaya. To bowiem jedyna płyta w ich dyskografii, która poruszyć może każdego.

Polecam: Clowns, A&E, Monster Love
.

Ze skrajności w skrajność - od albumu, który, jak mniemam, mógłby trafić do najszerszego grona fanów muzyki, do dzieła trudnego, nieprzystępnego i niewątpliwie skierowanego przede wszystkim do zagorzałych fanów twórczości Goldfrapp. Nie sposób już na wstępie nie pochwalić umiejętności i wyobraźni muzyków. Choć było to ich pierwsze wspólne dzieło wydane zaledwie rok po rozpoczęciu współpracy, wyraźnie słychać, że dokładnie wiedzieli, co chcieli osiągnąć, znali swoje atuty oraz ograniczenia. A przy tym dysponowali niezwykłą dozą dojrzałości.

Felt Mountain to krążek, którego nie sposób w żaden sposób zaszufladkować. Powiedzieć, że to najbardziej elektroniczny przedstawiciel delikatniejszej strony duetu, nie wypada, nigdzie indziej nie znajdziemy tak nietypowych, niemalże instrumentalnych, mówiąc kolokwialnie, odjechanych kompozycji. Próbując przypisać mu jakiś gatunek, synthpop bądź ambient, również nie oddaje nawet połowy niespodzianek pojawiających się na płycie. Myślę więc, że najbezpieczniej byłoby określić longplay jako próbę muzycznego odtworzenia pełnej tajemnic, niespotykanej, dojrzałej a zarazem pełnej dziecięcej magii wyobraźni Alison oraz Willa. Nie ma tu żadnych konkretnych colours or shapes, lecz mimo tego wytworzony na albumie świat za każdym razem przykuwa uwagę i zachwyca dokładnie w ten sam sposób.

Polecam: Lovely Head, Utopia, Horse Tears
.

Jak już zapewne zdążyliście się zorientować, Goldfrapp przebyli niezwykle długą drogę. Od muzyki typowo elektronicznej, przez folk i utwory akustyczne, aż do różnych dźwiękowych "skoków w bok", jak chociażby glam rock czy pop stylizowany na dyskotekowe brzmienie lat 80. Gdybym jednak miał wybrać jeden krążek najlepiej ich twórczość podsumowujący, bez wątpienia postawiłbym na Black Cherry.

Drugi album duetu zawiera w zasadzie wszystko, za uwielbiają ich fani i prasa. Pod względem produkcyjnym, to zdecydowanie ich najlepszy krążek. Jako że cały czas odkrywa się coraz to nowe studyjno-komputerowe sztuczki, muzyka elektroniczna ma tendencję do stosunkowo szybkiego starzenia się, Black Cherry natomiast do dziś brzmi niesamowicie świeżo i wciąż mogłoby osiągnąć ogromny sukces. Wokalnie to najbardziej imponujące dzieło Alison, a także najbardziej zróżnicowane. Poza bowiem tradycyjnym śpiewem wokalistka przybiera różne maski, nieraz kokietuje słuchacza, nieraz przedstawia udziwniony wokal przypominający eksperymenty z debiutu, a w końcu zdarza jej się nawet imitować seksualne uniesienie. Tekstowo to również jeden z ich najciekawszych momentów. Obok dosyć tradycyjnych (wciąż jednak zgrabnie napisanych) momentów o relacjach międzyludzkich, zdarzają się tu bowiem intrygujące fragmenty dotyczące m.in. przesadnego opływania w luksusy bądź... eksperymentów na laboratoryjnych szczurach.

Co jednak czyni ten album tak niezwykłym w ich twórczości, to utwory same w sobie. To naprawdę jedna z nielicznych płyt, na których nie przewijam żadnej piosenki, a słuchanie każdej sprawia mi tyle samo radości i przyjemności. Na Black Cherry wszystkie 10 wzbudzają uczucia - nieraz jest to wzruszenie, nieraz zachwyt, a czasem euforia - i wszystkie stoją na najwyższym poziomie. Arcydzieło naszych czasów, po prostu.

Polecam: Deep Honey, Strict Machine, Slippage

15 komentarzy:

  1. Zaskoczył mnie #1. Zawsze mi się wydawało, że hejtujesz ten album ;)

    Nowy wpis na http://the-rockferry.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. Kompletnie nie mam pojęcia kim oni są, ale skoro polecasz to pewnie kiedyś posłucham ;)

    Zapraszam na nową recenzję (Rihanna - Work) na NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. A co to? Czyzby powrot na dluzej do blogowania? Co do Goldfrapp to akurat nie naleza oni do moich faworytow, wiec lepiej nie bede sie wypowiadal.
    Chcialbym rowniez zaprosic do nowo powstajacego forum Muzyczno-Filmowego. Moze z biegiem czasu uda sie go rozkrecic. Pozdrawiam. Jego adres to: http://www.poprockfilm.fora.pl/

    OdpowiedzUsuń
  4. Serdecznie zapraszam na nowy wpis na blogu NAMUZOANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Serdecznie zapraszam na nową recenzję na NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam na nową recenzję na NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapraszam na nową recenzję (Sia - Cheap Thrills) na NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    Wesołych Świąt! ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Raz puściłam sobie Tales of Us - to nie moja bajka.
    U mnie pojawił się nowy post. Zapraszam.
    www.Rebelle-K.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapraszam na nową recenzję na NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Serdecznie zapraszam na nową recenzję na NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  11. Serdecznie zapraszam na nową recenzję (Meghan Trainor - NO) na NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  12. Nowy wpis na Namuzowani. Zapraszam

    OdpowiedzUsuń
  13. Zapraszam na nową recenzję (Tarja - No Bitter End) na NAMUZOWANI.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie mam pojęcia dlaczego, ale ten zespół jakoś mnie odpycha... nigdy nie zagłębiałem się w ich twórczość i jakoś ciężko mi się przełamać i to zrobić, bo kojarzy mi się z nudą...

    zapraszam na http://this-is-the-chart.blogspot.com/ - niegdyś your-chart :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Zapraszam na nową recenzję (Lorde - Team), która właśnie ukazała się na http://namuzowani.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń