Tytuł: The 20/20 Experience
Wykonawca: Justin Timberlake
Rok wydania: 2013
Gatunek: pop, R&B, neo soul
Single: Suit & Tie, Mirrors
Justin nie nagrywa trzeciej płyty i nie ma planów, by to zrobić – taka informacja obiegła świat w 2012 roku. W sumie gdyby Justin Timberlake nie nagrał już żadnego krążka, nikogo by chyba nie zdziwił. Jego ostatni solowy projekt to „Future Sex / Love Sounds” z 2006. Od tamtego czasu minęło już 7 lat. Niektórzy w tak długim czasie zdążyliby nagrać kilka płyt. Wieści ze studia Timberlake’a nie było. A jednak – pod koniec zeszłego roku świat obiegła plotka, że wokalista nagrywa kolejny krążek. Dziś już możemy zasiąść do trzeciej muzycznej uczty piosenkarza. Warto, bo „The 20/20 Experience” to danie iście królewskie.
Nad „The 20/20 Experience” czuwał stary „kumpel” Justina – Timbaland. Odpowiadał on również za poprzedni krążek artysty. Timberlake nawiązał też współpracę z producentem o pseudonimie Jerome „J-Roc” Harmon. We trójkę udało im się stworzyć krążek stanowiący zupełnie inny rozdział w karierze wokalisty. To może na szybko przypomnijmy sobie jego poprzednie płyty. Debiutanckiego „Justified” nie lubię, „Future Sex / Love Sounds” mimo wielu pozytywnych recenzji zrobiło na mnie średnie wrażenie. „The 20/20 Experience” to coś zupełnie innego. Nie jest to już tak luźny zbiór kilkunastu przebojowych/spokojnych kawałków, ale spójna całość. Spójna, ale różnorodna. Justin miesza wiele muzycznych styli: od nowoczesnego R&B, przez delikatną elektronikę aż do nieco hip hopowych dźwięków i (uwaga!) neo soulu. Co prawda w uwspółcześnionym wydaniu, ale zawsze jest to coś nowego.
Pierwszym singlem, który miał nas zachęcić do sięgnięcia po „The 20/20 Experience”, stał się utwór „Suit & Tie”. Kolejnym (wydanym niecały miesiąc po poprzednim) – „Mirrors”. Zacznę może od tego drugiego. To bowiem „Mirrors” jest dla mnie najbardziej problematyczną piosenką na krążku. Z powodzeniem mogłaby znaleźć się na jednej z poprzednich płyt wokalisty. Pomiędzy kiepskimi balladami z „Future Sex / Love Sounds” pięknie by błyszczała. No ale te czasy minęły, a „Mirrors” zestawione z innymi kawałkami na „The 20/20 Experience” wypada przesadnie ckliwie i banalnie. Szczególnie w refrenie. Same zwrotki są całkiem niezłe. Ogólnie jednak nie potrafię numeru skrytykować. Ma w sobie coś, co mnie przyciąga i sprawia, że mam ochotę słuchać go w kółko. Bardziej podoba mi się mimo wszystko pierwszy singiel – „Suit & Tie”. Zaczyna się w powolną, hip hopową muzyką. Szybko jednak zastępuje ją neo soulowe granie – niczym z lat 70. Łatwo wpada w ucho. No i brawa dla wokalisty – to jest takie niedzisiejsze, niekomercyjne. A jednak hitowe i przebojowe. Nie rozumiem tylko jednego – co tam robi ta patria wykonywana przez Jaya-Z? Nic ciekawego nie wnosi.
Każda piosenka zawarta na tej płycie zasługuje na osobny komentarz. Bardzo podoba mi się otwierający album kawałek „Pusher Love Girl”. Szczególnie jego początek jest rewelacyjny. Słyszymy w nim magiczną wręcz partię skrzypiec. Z początku byłem na Justina trochę zły, że nie pociągnął tego dłużej, ale dziś nie złoszczę się już ani trochę. „Pusher Love Girl” to łatwo wpadająca w ucho, bujająca piosenka utrzymana w klimacie nowoczesnego R&B. I kiedy myślimy, że w takim stylu dojdzie do końca, dostajemy od wokalisty swego rodzaju niespodziankę. Około piątej minuty kawałek staje się bardziej hip hopowy, sam wokal też sprawia wrażenie bardziej przerobionego. W skrócie – „Pusher Love Girl” to świetna, różnorodna piosenka. W dalszej kolejności otrzymujemy znane nam już „Suit & Tie” oraz kolejne zaskoczenie – „Don’t Hold the Wall”. Utwór utrzymany jest w nieco afrykańskim (na moje ucho) klimacie. Słychać tu muzyczne kombinatorstwo Timbalanda. I coś takiego kupuję! Znacznie lepsze takie „Don’t Hold the Wall” niż kolejny, lipny featuring tego producenta. Podoba mi się też sposób śpiewania Timberlake’a – jego głos jest zdecydowany, ale też stonowany.
Zaraz po wciągającym, ciekawym „Don’t Hold the Wall” otrzymujemy znacznie spokojniejszy utwór pt. „Strawberry Bubblegum”. To nieco elektroniczna pościelówka. Nieco słodka (jak na dorosłego mężczyznę), urocza i po prostu ładna piosenka. Timberlake porównuje w niej swoją ukochaną do truskawkowej gumy do żucia. Sam tekst idealnie więc pasuje do muzyki. W „Tunnel Vision” ponownie mamy obrót do 180 stopni – to przebojowa, szybsza, nowoczesna piosenka. I ponownie różnorodna. Oprócz elektronicznych dźwięków możemy usłyszeć w niej partie smyczków. Nadal przerobionych, ale idealnie tu pasujących. Poza tym w „Tunnel Vision” najbardziej czuć tego „ducha Timbalanda” – nie zdziwiłbym się, gdyby numer znalazł się na nadchodzącym albumie producenta („Shock Value III”). Nieco bardziej futurystycznie i może nawet kosmicznie robi się w „Spaceship Coupe”. To powolna, ale wciągająca i uzależniająca kompozycja. Szczególnie podoba mi się w niej solówka gitarowa w środku utworu. Nie jest długa, ale lepszy rydz niż nic. Muszę jednak przyznać, że „Spaceship Coupe” dużo traci w towarzystwie „That Girl”. To najbardziej pozytywna, leniwa, ale i relaksująca piosenka z „The 20/20 Experience”. Z lekkim przymrużeniem oka można by ją podciągnąć pod reggae. Oczywiście w stylu Justina – a więc reggae zmieszane z R&B i popem. Jak dla mnie jeden z najmocniejszych punktów płyty. Uwielbiam również taneczne „Let the Groove Get In”. Wielbiciele poprzedniej płyty pewnie smucą się, że nie dostali utworów pokroju „SexyBack”. Cóż – może chociaż „Let the Groove Get In” trochę ich pocieszy. To świetny, energiczny kawałek łączący w sobie elementy muzyki tanecznej i latynoskiej. Nie sposób usiedzieć przy nim spokojnie. Wręcz zaraża swoją chwytliwością.
Jednak prawdziwą perełkę wokalista zostawił nam na sam koniec albumu. Ballada „Blue Ocean Floor” to chyba najlepsza piosenka, jaką kiedykolwiek nagrał. Nie jest to typowy „wyciskacz łez”, ale łzy i tak wyciska. To wzruszający, pełen bólu i smutku utwór. Justin nie brzmi już tak płaczliwie jak w swoich starszych balladach (np. „(Another Song) All Over Again”), ale śpiewa naprawdę cudownym, przepełnionym emocjami wokalem. Załamuje się w kilku momentach, co tylko potęguje niesamowite wrażenie, które „Blue Ocean Floor” na mnie zrobiło. Nic więcej pisać nie trzeba. Poza tym uważam, że do tej części płyty każdy powinien dotrzeć i dojrzeć sam.
Jestem po prostu zachwycony nowym krążkiem Justina Timberlake’a. Nigdy nie uważałem się za fana jego muzyki, utworów takich jak „Rock Your Body” do dziś nie cierpię, ale „The 20/20 Experience” po prostu mnie powaliło. Porwało moje nogi do tańca („Let the Groove Get In”, „Suit & Tie”), ale też wzruszyło i skłoniło do refleksji („Blue Ocean Floor”). Nie trzeba chyba nic więcej. Dla mnie nie tyle najlepszy powrót 2013, co najlepszy powrót kilku ostatnich lat (no może poza Nelly Furtado, ta jednak nie osiągnęła większego sukcesu).
Ocena: 5+/6
Najlepsze: Pusher Love Girl, Don't Hold the Wall, That Girl, Let the Groove Get In, Blue Ocean Floor
Najgorsze: –
Za pierwszym razem "paramore" też mnie znudziłó.
OdpowiedzUsuńJa również jestem zachwycona tą płytą, a najbardziej podoba mi się "Mirrors", które słuchałam już chyba z 200 razy i mogę posłuchać kolejne 200. Wiem, że mi się nie znudzi ;3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, True-Villain.blog.pl
Płyta bez słabych punktów, uwielbiam ją :D
OdpowiedzUsuńWedług mnie Mirrors nie jest słabe, ale zgadzam się, że Jay jest wciśnięty na siłę (nic nie wnosi, ale też nic nie psuje). A "Blue Ocean Floor" to miazga ;)
Justin kazał na siebie czekac az 7 lat i warto było bo The 20/20 Experience to najlepsza płyta w jego karierze a szczególnie chyba nie tylko mi a całemu światu piosenka Mirrorsktóra podbija listy przebojów. Krążek The 20/20 Experience sprzedał się w pierwszym tygodniu od premiery w ilości 968 tys. kopii.
OdpowiedzUsuńhttp://muzyka-listaprzebojow.blogspot.com/
rewelacyjny album Justin spisal sie na medal, zgadzam sie z twoja recenzja lista-przebojow.bloog.pl
OdpowiedzUsuńW przyszłości na pewno przesłucham :)
OdpowiedzUsuńCzy tylko ja uważam, że ten album jest po prostu OK?
OdpowiedzUsuńNie miałam okazji przesłuchać jeszcze całego albumu, ale piosenki które znam to jakoś specjalnie mnie nie zachwyciły. Ogólnie nie jestem fanką Justina. U mnie nowy post zapraszam www.PatriciaxLife.blogspot.com
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłam fanką Justina, ba, wręcz go nie lubię. Po album raczej nie sięgnę, chyba że coś mi się w przyszłości odmieni. Ale to miłe, że artyści, którzy byli gwiazdami kilka lat temu nadal mogą wrócić w wielkim stylu i odnieść sukces, czego świetnym przykładem jest Justin.
OdpowiedzUsuń