Oceniałem już w tym miesiącu solowy debiut byłego wokalisty Myslovitz, Artura Rojka. Wybitny nie był, ale zrobił na mnie całkiem pozytywne wrażenie dojrzałymi tekstami oraz wspaniałymi perełkami (Kokon oraz Pomysł 2). Początkowo jednak trochę mnie rozczarował. Spodziewałem się mocniejszego uderzenia, bardziej emocjonalnych utworów. Ale już nie narzekam. W końcu to recenzja debiutu nie jego, a jego dawnego zespołu - Myslovitz. On również mnie rozczarował. Tyle że znacznie bardziej od Składam się z ciągłych powtórzeń.
Myslovitz to bez wątpienia jeden z najważniejszych zespołów na polskiej scenie muzycznej. Nie tylko sprzedał ogromną liczbę kopii albumów takich jak Miłość w czasach popkultury czy Korova Milky Bar, ale i pozwolił zdefiniować pojęcie polskiej alternatywy. Lider grupy, wspomniany już Rojek, to postać szczera i charakterystyczna. Nie sposób pomylić go z nikim innym. Bez niego Myslovitz nie istnieje, co udowodnili, zatrudniając pozbawionego charyzmy Michała Kowalonka. Ale znowu zbaczam z tematu. Skupmy się na debiucie grupy zatytułowanym po prostu Myslovitz.
Choć dziś co drugi artysta/zespół nadaje swojej płycie tytuł brzmiący identycznie jak pseudonim, nie uważam tego za dobre zagranie. Nie chodzi mi tu nawet o małą oryginalność i kreatywność. Uważam, że jeśli w tym przypadku Myslovitz nazwali krążek Myslovitz, to powinni przedstawić nam naprawdę szczery, osobisty, swój najlepszy materiał. A nie do końca tak się stało. Tak naprawdę nie znajdziemy tu ani jednej kompozycji, która choćby na metr zbliżyła się do sławetnego Długość dźwięku samotności, Acidland czy chociażby W deszczu maleńkich, żółtych kwiatów. Kompozycje są w dużej mierze mało ciekawe i zajmujące. Niektóre to także zwyczajny przerost formy nad treścią.
Płytę Myslovitz można bardzo łatwo podzielić na dwie części. Wystarczy postawić grubą czerwoną kreskę pomiędzy Krótką piosenką o miłości a Majem. Piosenki z obu części więcej mają różnic niż podobieństw. Mimo tego nie czuć przesytu, chaosu, a każda piosenka dobrze do całości pasuje.
Krążek otwiera kompozycja o tytule Kobieta. Co ją wyróżnia? Całkiem przyjemne riffy gitarowe i niestety dosyć nijakie wykonanie Artura. Śpiewa jakby od niechcenia, zaspanym głosem. Jego wokal dobrze pasuje do tekstu (który, nota bene, składa się z 10 wersów powtarzanych w kółko), ale nie wpływa dobrze na odbiór całego nagrania. Znacznie lepszym utworem jest następujące później Papierowe skrzydła. Ostrzejszym, bardziej wyrazistym. W przeciwieństwie do poprzedniego ma także dobry tekst:
Pierwsze sześć piosenek na płycie to bardzo zwyczajne kompozycje rockowe. Typowe dla lat 90., przyjemne do posłuchania (osobno, bo razem tworzą dosyć nudną mieszankę), lecz niczym niezaskakujące. Kolejna piątka to utwory z zupełnie innej bajki. Dwa razy dłuższe i - jak określa je ciocia Wikipedia - będące psychodelicznymi balladami. Cóż, może nie jest to najbardziej udane określenie, niemniej słucha się tej części płyty z dużo większym zainteresowaniem niż poprzedniej. Aczkolwiek i te numery do idealnych nie należą. Maj byłoby kolejnym, nijakim trackiem, gdyby nie bardzo ciekawie zaaranżowany bridge. Deszcz wyróżnia się - jak nietrudno się domyślić - dźwiękami deszczu. Spokojnie zaczyna się Moving Revolution, lecz pod koniec się rozkręca. Trochę szkoda, bo delikatny wstęp robi dużo lepsze wrażenie. W ogóle nie podoba mi się rozwleczony i źle zagrany kawałek Wyznanie. Najlepszym utworem nie tylko z tej części Myslovitz, ale i całego albumu, jest Good Day My Angel. To najbardziej melancholijny, emocjonalny utwór, w którym słyszę echa późniejszej świetności. Artur zaśpiewał bardzo emocjonalnie, lecz niemniej ważna okazuje się tu być warstwa instrumentalna. Basy, nisko strojone gitary brzmią naprawdę dobrze, lecz na pierwszy plan wysuwają się tu klawisze (Andrzej Smolik!) brzmieniem przypominające nieco organy. Dzięki nim utwór brzmi naprawdę wspaniale, a nie powstydziliby się go nawet... The Doors!
Jeden dobry utwór i masa zapychaczy (znośnych, ale nadal) dobrej płyty jednak nie czynią. Całość jest niestety dosyć nudna. Jako muzyka tła sprawdza się nie najgorzej, ale skupiając uwagę wyłącznie na albumie, może słuchacza nieźle zanudzić. Również pod względem technicznym czy produkcyjnym materiał nie powala. Szkoda, bo oczekiwałem znacznie więcej. Na plus mogę zaliczyć dosyć ciekawe (w pięciu ostatnich kompozycjach) aranżacje oraz dosyć dojrzałe jak na ówczesny wiek członków grupy (23-25 lat) teksty. No i oczywiście znakomite Good Day My Angel. Cały krążek nie ukazuje potencjału zespołu, ale warto posłuchać, jak zaczynał jeden z najbardziej znanych i cenionych polskich zespołów.
Ocena: 3/6
Najlepsze: Good Day My Angel
Najgorsze: Wyznanie
Choć dziś co drugi artysta/zespół nadaje swojej płycie tytuł brzmiący identycznie jak pseudonim, nie uważam tego za dobre zagranie. Nie chodzi mi tu nawet o małą oryginalność i kreatywność. Uważam, że jeśli w tym przypadku Myslovitz nazwali krążek Myslovitz, to powinni przedstawić nam naprawdę szczery, osobisty, swój najlepszy materiał. A nie do końca tak się stało. Tak naprawdę nie znajdziemy tu ani jednej kompozycji, która choćby na metr zbliżyła się do sławetnego Długość dźwięku samotności, Acidland czy chociażby W deszczu maleńkich, żółtych kwiatów. Kompozycje są w dużej mierze mało ciekawe i zajmujące. Niektóre to także zwyczajny przerost formy nad treścią.
Płytę Myslovitz można bardzo łatwo podzielić na dwie części. Wystarczy postawić grubą czerwoną kreskę pomiędzy Krótką piosenką o miłości a Majem. Piosenki z obu części więcej mają różnic niż podobieństw. Mimo tego nie czuć przesytu, chaosu, a każda piosenka dobrze do całości pasuje.
Krążek otwiera kompozycja o tytule Kobieta. Co ją wyróżnia? Całkiem przyjemne riffy gitarowe i niestety dosyć nijakie wykonanie Artura. Śpiewa jakby od niechcenia, zaspanym głosem. Jego wokal dobrze pasuje do tekstu (który, nota bene, składa się z 10 wersów powtarzanych w kółko), ale nie wpływa dobrze na odbiór całego nagrania. Znacznie lepszym utworem jest następujące później Papierowe skrzydła. Ostrzejszym, bardziej wyrazistym. W przeciwieństwie do poprzedniego ma także dobry tekst:
Ptak swym życiem zachwycał goNiczym szczególnym nie wyróżniają się kawałki takie jak Zgon (z równie rozbudowanym tekstem co Kobieta, ale dużo mądrzejszym) czy Myslovitz. Podobnie zresztą jak Przedtem, które choć ma naprawdę ładną melodię zagraną na gitarze akustycznej, zlewa się z pozostałymi kawałkami i bardzo szybko się nudzi. W dodatku jest to jeden z grona tych banalnych kawałków grupy. Raz na jakiś czas zdarzają im się teksty, które miały chyba być górnolotne. A wychodzą częściej infantylne i dosyć komiczne (ale w niekoniecznie pozytywnym sensie). Tutaj Artur zakłada czapkę niewidkę, by dotrzeć na księżyc. Dobrze przynajmniej, że nie stworzył tego tekstu żaden z członków kapeli. Natomiast Krótka piosnka o miłości ma jedną zaletę - faktycznie jest krótka.
Codziennie marzył (...)
Zostawić list odpłynąć w dół
Przez chwilę wolnym być
Pierwsze sześć piosenek na płycie to bardzo zwyczajne kompozycje rockowe. Typowe dla lat 90., przyjemne do posłuchania (osobno, bo razem tworzą dosyć nudną mieszankę), lecz niczym niezaskakujące. Kolejna piątka to utwory z zupełnie innej bajki. Dwa razy dłuższe i - jak określa je ciocia Wikipedia - będące psychodelicznymi balladami. Cóż, może nie jest to najbardziej udane określenie, niemniej słucha się tej części płyty z dużo większym zainteresowaniem niż poprzedniej. Aczkolwiek i te numery do idealnych nie należą. Maj byłoby kolejnym, nijakim trackiem, gdyby nie bardzo ciekawie zaaranżowany bridge. Deszcz wyróżnia się - jak nietrudno się domyślić - dźwiękami deszczu. Spokojnie zaczyna się Moving Revolution, lecz pod koniec się rozkręca. Trochę szkoda, bo delikatny wstęp robi dużo lepsze wrażenie. W ogóle nie podoba mi się rozwleczony i źle zagrany kawałek Wyznanie. Najlepszym utworem nie tylko z tej części Myslovitz, ale i całego albumu, jest Good Day My Angel. To najbardziej melancholijny, emocjonalny utwór, w którym słyszę echa późniejszej świetności. Artur zaśpiewał bardzo emocjonalnie, lecz niemniej ważna okazuje się tu być warstwa instrumentalna. Basy, nisko strojone gitary brzmią naprawdę dobrze, lecz na pierwszy plan wysuwają się tu klawisze (Andrzej Smolik!) brzmieniem przypominające nieco organy. Dzięki nim utwór brzmi naprawdę wspaniale, a nie powstydziliby się go nawet... The Doors!
Jeden dobry utwór i masa zapychaczy (znośnych, ale nadal) dobrej płyty jednak nie czynią. Całość jest niestety dosyć nudna. Jako muzyka tła sprawdza się nie najgorzej, ale skupiając uwagę wyłącznie na albumie, może słuchacza nieźle zanudzić. Również pod względem technicznym czy produkcyjnym materiał nie powala. Szkoda, bo oczekiwałem znacznie więcej. Na plus mogę zaliczyć dosyć ciekawe (w pięciu ostatnich kompozycjach) aranżacje oraz dosyć dojrzałe jak na ówczesny wiek członków grupy (23-25 lat) teksty. No i oczywiście znakomite Good Day My Angel. Cały krążek nie ukazuje potencjału zespołu, ale warto posłuchać, jak zaczynał jeden z najbardziej znanych i cenionych polskich zespołów.
Ocena: 3/6
Najlepsze: Good Day My Angel
Najgorsze: Wyznanie
Postanowiłam posłuchać "jedynego dobrego utworu" bo zapychaczy nie zamierzam słuchać z wiadomych powodów , no i brzmi zaskakująco dobrze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Namuzowani.blog.onet. pe el
Ja byłabym bardziej łaskawa w ocenianiu początków jednego z najlepszych polskich zespołów ;) Rojek w teledysku do "Krótkiej piosenki do miłości" wygląda weird.... zresztą całe lata 90-te były dość dziwne
OdpowiedzUsuńNie słucham polskiej muzyki, ale znam zespół. Kojarzę go i zdaje mi się, że tworzy trochę ambitniejszą muzykę niż te popowe wokalistki teraz. Trudno mi dogodzić jeśli chodzi o polską muzykę. Musi to być prawdziwa bomba.
OdpowiedzUsuńhttp://zyciejestmuzykaaa.blogspot.com
Myslovitz <3
OdpowiedzUsuńu mnie Nowe notowanie! www.hot-hit-lista.blogspot.com
Dziękuję :*. "Myslovitz" jest na razie pierwszym albumem Myslovitz, który udało mi się przesłuchać w całości, więc nie mogę go porównać do innych płyt grupy (aczkolwiek przeczuwam, że z pewnością jest słabszy od "Miłości"). Spodobała mi się "pierwsza część", oprócz "Zgonu", a "Krotka piosenka" wcale nie jest zła. "Moving Revolution" ujdzie. Na potępienie zasługuje "Wyznanie" - po pierwszym razie dałam sobie spokój.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco. :)
Ja osobiście nie przepadam za Myslovitz. Raz włączyłam ich piosenkę i myślałam,że rzucę słuchawki w kąt. Racja, że ta grupa odgrywa sporą rolę na naszym rynku muzycznym, ale do mnie to jakoś nie przemawia.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie na nową notkę :) Tym razem to notka Destroyi i kolejni polscy wykonawcy: Piotr Rogucki i Marcelina w utworze ,,Karmelove'' zapraszam :)
music-the-world.blogspot.com
Płyta jest genialna.Podoba mi się twórczość tego zespołu.
OdpowiedzUsuńPS:Vanessa na okładce magazynu-więcej w NN
www.vanessa-actress.blog.onet.pl
Znam zespół, ale jakoś ich nie słucham, bo nie przepadam za polską muzyką.
OdpowiedzUsuńNowy post na www.Rebelle-K.blog.pl Zapraszam.